poniedziałek, 30 grudnia 2013

Wejście smoka, część trzecia i ostatnia.

- Przepraszam – usłyszałam nad uchem, gdy robiłam dodatkową porcję kanapek.
Przez chwilę zastanawiałam się za co mnie przeprasza, bo to nie było „przepraszam” z rodzaju tych, kiedy jesteś w teatrze, a ktoś stoi ci na drodze do twojego płaszcza, który właśnie oddanie szatniarz. To było „przepraszam”, gdy staniesz temu komuś na stopę.
  A potem przypomniałam sobie, że on nie zna Słomki wcale a wcale i kiedy wysunęłam się spod jego ust i uciekłam do kuchni, musiał sobie pomyśleć, że czymś mnie uraził. A ja tylko poczułam wyrzuty sumienia, że całując się z nim, wyobrażałam sobie swojego byłego.
- Nie ma za co – powiedziałam, starając się zabrzmieć na tyle przekonująco jak tylko mogłam. – Chłopaki się zastanawiali, czy nie mógłbyś dziś…
  - Przenocować Muzaja – dokończył za mnie. – Wiem, już ze mną o tym rozmawiali, powiedziałem, że nie ma sprawy. Co? Co jest takie zabawne?
- Nic – odparłam szybko, ogarniając się. – Masz po prostu przesłodki akcent.
- Och – zmieszał się lekko. – No tak, pracuję nad tym, ale szczerze mówiąc, nie najłatwiej przyswajam języki obce.
To było mimowolne. Chyba po prostu przypomniałam sobie stare, dobre czasy i spojrzałam na niego spod rzęs.
- Mój przyswoiłeś całkiem nieźle.
A potem – kiedy zmieszał się jeszcze bardziej – od razu tego pożałowałam.
- Przepraszam – wykrztusiłam pospiesznie i uciekłam, pod wymówką dostarczenia kanapek. Przełknęłam ślinę i zwołałam głośno.
 – Dobra, jesteśmy już na tyle pijani, że czas powiedzieć to na głos: wypijmy za te idiotki, które nie wiedzą co straciły.
Michał spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, trzepnęliśmy wszyscy jedną kolejkę, a potem wymieniliśmy z Winiarskim szybki, skrzywiony przez wódkę pocałunek.
  Wcisnęłam mu twarz w koszulę i ledwie powstrzymałam łzy, gdy mocno objął mnie ramionami. A potem parsknęłam histerycznym śmiechem.
- Prawie jak za starych dobrych czasów.
- Taaak – powiedział słodko Plina ze złośliwym uśmiechem – tylko tym razem już nic was nie ogranicza.
  Wtedy spojrzałam na Michała i pierwszy raz tak naprawdę dotarło to do mojej świadomości – byliśmy sami. On i ja. Mogliśmy teraz zrobić wszystko to, czego nie mogliśmy w przeszłości.
A ja chciałam tylko Kurka.

Zerknęłam pod kołdrę i zaklęłam pod nosem.
- Świetnie – mruknęłam  - w końcu przespałam się z Winiarskim i nawet tego nie pamiętam.
Uciekłam spod jego długiej, opalonej ręki prosto do kuchni.
Boże, tak niewiele pamiętałam z poprzedniego wieczora. A najgorsze było to, że coś jednak pamiętałam. Już wolałabym chyba nie wiedzieć nic kompletnie, niż męczyć się z widokiem ściągniętych brwi Conte, gdy poprosiłam go do tańca, przed oczami.
- Wybacz, ale chyba jestem zdezorientowany – powiedział mi, gdy oparłam głowę na jego ramieniu. – Dajesz mi sprzeczne sygnały.
  - Daję ci dokładnie to co mam w głowie.
  - W takim razie bardzo ci współczuję, bo to musi być okropne.
  Było. On był taki piękny, w stu procentach w moim typie. A ja co? Wyobrażałam sobie uszatego Kurka, który wyjechał beze mnie do Rosji.
  A potem jeszcze ten Winiarski. Nie miałam pojęcia jak do tego doszło, kto był inicjatorem. Jasne, chciałam go. Jezu, zawsze go chciałam. Jak mnie pocałował wtedy po toaście, myślałam, że zaciągnę go do sypialni zostawiając wszystkich gości samych. A mimo to wyciągnęłam później do tańca Conte.
A w ogóle to chciałam Kurka.
Mało brakowało, a rzuciłabym patelnią przez okno.
- Czy my ze sobą spaliśmy?
Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć. Był przerażony, więc parsknęłam śmiechem.
  - Chyba żartujesz!
Po jego minie poznałam, że nie wszystko mu się zgadzało.
- A gdzie spałaś? – spytał, udając swobodę, choć butelka w rękach trzęsła mu się jak oszalała.
- Na kanapie – skłamałam łatwo. - Trochę mokro, ale dało radę.
- A możesz mi wyjaśnić, czemu byłem nagi? – jak na kogoś kto totalnie spanikował na myśl o zdradzeniu swojej (byłej) żony, był wyjątkowo dociekliwy.
Ale nawet jeśli się zestarzałam, to swoich aktorskich umiejętności nie straciłam w najmniejszym stopniu.
- Może to ja powinnam cię o to spytać? – a potem wyłączyłam gaz pod patelnią, przemieszałam ostatni raz jajecznicę i poszłam się wykąpać, po drodze całując go przelotnie w ramię. – Jedz, póki nie ostygło!

Woda z deszczownicy płynęła nieprzerwanie i tak głośno, że nie słyszałam otwierających się drzwi , dopóki poły prysznica nie zostały rozsunięte.
  - Okłamałaś mnie.
Odsunęłam włosy z twarzy i odwróciłam głowę w jego stronę.
  - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – powiedziałam zgodnie z prawdą – ale jeśli chciałeś pooglądać mnie nago, wystarczyło powiedzieć.
- Najwyraźniej widziałem cię już nago dzisiaj w nocy – stwierdził wyjątkowo złośliwie, a kiedy spojrzałam na niego z niepewną miną , tylko westchnął i automatycznie złagodniał. – Czemu mi nie powiedziałaś, że ze sobą spaliśmy?
- Byłeś przerażony – odparłam zgodnie z prawdą. – Chciałam ci tego oszczędzić. Poza tym, wiesz. Ja… ja się wczoraj całowałam z Facundo.
- Domyśliłem się – uśmiechnął się ironicznie. – Widziałem jak wczoraj chowaliście się w sypialni.
  Zmieszałam się bardziej ze względy na to, że musiał się w takim razie zorientować, że podsłuchiwałam, niż przez sam fakt obściskiwania z Argentyńczykiem, aż przypomniałam sobie resztę tej sytuacji.
  - Tak, ale… Jezu. Chodzi o to, że ja… Zapomniałam, że to on. Myślałam, że to Kurek, a gdy zdałam sobie sprawę, że, wiesz, to uciekłam.
Michał wpatrywał się  we mnie z bardzo poważną miną i ściągniętymi brwiami tak długo, że w końcu odwróciłam się do niego twarzą, bo już bolał mnie kark od tego wykręcania głowy.
- Wiesz, że to nie jest tak – mamrotałam z trudem, bo, Jezu, tak dawno się nikomu nie zwierzałam – że za nim tęsknie. Na pewno nie w taki sposób w jaki ty tęsknisz za Dagą. W gruncie rzeczy, to jest mi samej bardzo dobrze. W końcu mogę jeść co chcę, słuchać czego chcę, wychodzić z domu bez słowa na całą noc i nie walają mi się wszędzie te jego cholerne rzeczy. Naprawdę, mam spokój, mogę się skupić na sobie. Ale jakoś tak mi głupio. Boże, byliśmy w końcu ze sobą ponad trzy lata, a to się tak po prostu… rozeszło. Michał ja nawet za nim nie płakałam, wiesz?
  Odgarnął mi włosy z twarzy i uśmiechnął się tak pięknie jak tylko umiał.
  - Jesteś najbardziej porąbaną kobietą, jaką w życiu spotkałem.
  Uśmiechnęłam się kwaśno i wywróciłam oczami.
  - Taaak, wiem. A teraz, skoro i tak tu jesteś, to rozbieraj się, pobawimy się trochę.
Michał parsknął śmiechem i pocałował mnie w usta.
  - Może innym razem – i tuż przed tym nim wyszedł, spytałam:
- Skąd wiedziałeś, że ze sobą spaliśmy?
Uśmiechnął się kpiąco: - Bo kanapa jest zajęta przez Wronę.

  To był ciężki tydzień nie tylko dla Michała, ale dla mnie również. Musiałam się zmierzyć z tym przerażająco kulturalnym Conte, który bardzo chciał, ale czekał na moje skinienie; ze sobą, a miałam taki mętlik z jakim już od dawna nie musiałam się zmierzyć i jeszcze próbowałam zrobić coś z Winiarskim, który, owszem,  wrócił do pracy, ale ciągle nie chciał umówić się z żadną kobietą.
  Akurat wrócił z jakiegoś mało ważnego meczu z drużyną, która nie miała z nimi żadnych szans, podczas gdy ja robiłam pizzę.
- Jak tam? Skopaliście im tyłek?
  Ale Winiarski tylko stał w progu kuchni i patrzył na mnie tak odrętwiały, jakby przy najmniejszym ruchu miał go zaatakować grizzly.
- Tak, wiem – zaśmiałam się, patrząc na swoje dłonie całkiem usmarowane mąką – nie spodziewałeś się, że umiem gotować, co?
Byłam przekonana, że parsknie śmiechem. Wiecie, zacznie się śmiać tak szczerze i głośno, a potem powie coś w stylu: „Jeść to nie jesz, nagle zaczęłaś gotować?”, ale on tego nie zrobił. Zamiast tego, cóż…
  Pocałował mnie.
  Ale nie tak normalnie na powitanie, ani nawet tak przelotnie jak na imprezie, po toaście. O nie. On mnie złapał za ramiona, odgarnął mi włosy z twarzy, a potem pocałował tak namiętnie, że straciłam dech.
- Jezu, Winiarski…
- Zamknij się – warknął i zdjął ze mnie koszulkę Pink Floydów.
  - Ale, Michał!
Zamierzałam mu powiedzieć cokolwiek. Że mam ręce w mące, że jesteśmy w kuchni, że powinnam rozgrzać piekarnik i przede wszystkim, że on przecież kochał Dagmarę jeszcze bardziej niż ja Bartka. Ale on wziął moją twarz w swoje dłonie i wpatrując się w nią z pasją, głaskał mnie po policzku.
  - Wiesz czego mi w tobie zawsze brakowało?
Zmrużyłam oskarżycielsko oczy.
  - Czegoś ci we mnie brakowało?
Ale Winiarski zupełnie zignorował moje pytanie.
Stałam oparta o blat kuchenny, trzymając umączone dłonie (z, nie chwaląc się, perfekcyjnym frenczem) na jego szarej koszulce, a Winiarski opierał się o mnie i cały drżał.
  - Brakowało mi w tobie troski. Byłaś piękna i wyzwolona, ale nie wyobrażałam sobie ciebie z dzieckiem, albo przy piekarniku.
Zrozumiałam co miał na myśli, więc chociaż po tym pocałunku wszystko na dole mi pulsowało, powróciłam pamięcią do dnia, kiedy weszłam do tego mieszkania po raz pierwszy, a on myślał, że to Dagmara.
- Michał – powiedziałam łagodnie, biorąc jego duże dłonie w swoje. – Przecież nam to nie wyjdzie. Ja nie jestem taka jak ona. Ja nawet nie płaczę za miłością swojego życia.
Pocałował mnie wtedy jeszcze raz, powoli , łagodnie i bardzo mocno.
Mam nadzieję, że rozumiecie dlaczego wyrwało mi się ciche jęknięcie.
  - Może on po prostu nie jest miłością twojego życia.
Szczerze? Nawet nie zwróciłam uwago na to co powiedział. Po prostu ugryzłam go w wargi i przycisnęłam całe ciało jeszcze bliżej do niego.
Boże, tyle na to czekałam. Był czas, że nie pragnęłam niczego bardziej niż tego i wtedy w tej jego kuchni, między piekarnikiem, a ciastem na pizzę, tak doskonale sobie go przypominałam, że zakręciło mi się w głowie ze spełnienia.
Kochaliśmy się na blacie. Serio. Nawet z Kurkiem nigdy nie uprawiałam seksu na blacie, a z Winiarskim przyszło mi to z taką łatwością, jakbyśmy nigdy nie robili niczego poza tym.  To był piękny seks. Namiętny i dokładny. Całował mnie po szyi, piersiach, ramionach, a kiedy przyszło co do czego, doszłam przed nim.
- Jezu – jęknęłam zaskoczona, gdy już ze mnie wyszedł, a ja zostałam taka kompletnie naga i rozpalona.
  Nie ubrał się od razu, nawet nie podciągnął spodni. Stał tylko i patrzył na mnie, jakby nie wierzył, że to się naprawdę stało. Ja, szczerze mówiąc, też nie wierzyłam. Ależ to było dziwne uczucie. Tyle lat insynuacji, aż w końcu wszystko się spełniło.
Parsknęłam śmiechem, a Winiarski razem ze mną. Pocałował mnie, jak na komediach romantycznych.
- Chryste panie, co my robimy ze swoim życiem – westchnęłam ciężko.
Objęłam go w pasie nogami i przytuliłam mocno.
- A wyobrażasz sobie co by się stało jakbyśmy powiedzieli wszystkim, że jesteśmy razem?
- Jest jedna osoba, która totalnie nie byłaby zaskoczona – odparłam.
- Tak, wiem. Dagmara.
Nie wiem ile tak siedzieliśmy. Myślę, że przynajmniej z pół godziny. Michał był ciepły i tak cudownie głaskał mnie po plecach, zupełnie jakby mnie kochał. Ale mnie nie kochał i pewnie właśnie przez to, nawet nie zadrżała mu powieka, kiedy pocałował mnie ostatni raz i powiedział:
- Chodź, Hladikova, zarezerwujemy ci bilety do Moskwy.
- Dziękuję, aniołeczku. Bardzo cię kocham. – i na swój sposób była to prawda.



Przepraszam, że tak długo. Poniosła mnie Pasterka. Kocham Was i jak w końcu będę miała sprawny komputer pokażę Wam Wyrocznie. Powinnyście ją polubić. Jest sympatyczna. 
P.S. Maciej Kot. Potrzebuję poznać go głębiej. Czy jest tu jakaś skoczko-fanka? 

niedziela, 17 listopada 2013

Wejście smoka, część druga.

       - Doszły mnie słuchy, że w raju pojawił się kryzys – stwierdził Michał zza zmatowiałej szyby prysznica.
      Piłowałam akurat paznokcie i tak mnie to zbiło z tropu, że ukłułam się ostrym czubkiem pilniczka w palec.
      - I kto to mówi – prychnęłam ze swojej pralki w przeciwległym rogu.
      - I tak długo ze sobą wytrzymaliście. Ile to było? Trzy lata?
      - Ponad trzy – poprawiłam go po dłuższej chwili głębokiego namysłu. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że przeżyję z Kurkiem taki szmat czasu, tobym mu nie uwierzyła. – Aż w końcu zachciało mu się zwiedzać świat.
      Poły kabiny prysznicowej rozsunęły się lekko i zza jednej z nich wyłoniła się wyjątkowo poważna głowa Winiarskiego.
      - Nie zabrał cię ze sobą?
      - Chciał, oczywiście, że chciał – machnęłam ręką i założyłam nogę na nogę – ale tak się składa, że Rosja nie jest pierwsza na liście miejsc, które chciałabym zwiedzić.
Michał grzecznie czekając aż się wyniosę, żeby mógł się ubrać w ręcznik, niemal się uśmiechnął.

      - Myślałem, że lubisz zmiany.
      - Bo lubię. Dlatego postanowiliśmy od siebie odpocząć.
      Między nami było wszystko okej. Tak przynajmniej sobie powtarzałam.
      Oboje z Bartkiem postanowiliśmy zrobić coś dla siebie. On poleciał do klubu w Rosji, ja zostałam w Polsce. Rozstaliśmy się kulturalnie, jeszcze odwiozłam go na lotnisko i pocałowaliśmy się na pożegnanie. Ale oboje w żołądkach czuliśmy, że to nie jest to samo. On wybrał siatkówkę, ja niezależność.
      Choć byłam stale jego przyjaciółką, od tamtej pory ze sobą nie rozmawialiśmy.
      - Nie trzeba było przyjechać? – zapytał troskliwie i chyba zorientował się, że nie zamierzam wynosić się z łazienki, bo nie ważąc na moją obecność, wyszedł z kabiny i powędrował taki nagi aż pod drzwi, obok których siedziałam, żeby zabrać z nich ręcznik dla siebie. 
      Kulturalnie nie odrywałam wzroku od jego twarzy, albo własnych paznokci.
      Wzruszyłam ramionami.
      - Zadzwoniłam do Jarosza. Ale akurat rodziło mu się dziecko. A potem do Bartmana, ale byli z Joasią w górach. Ach, i jeszcze do Możdżonka, ale był na ślubie Hanki ciotecznego brata przyjaciółki czy coś takiego.
      Uśmiechałam się, ale on wszystko wiedział. On zawsze wszystko wiedział, więc nie protestowałam, kiedy – jeszcze całkowicie mokry – objął mnie jednym ramieniem, oparł brodę na czubku mojej głowy i westchnął:
      - Zestarzeliśmy się, Słomeczko, co? – i jak zwykle miał rację.

      Wytarłszy włosy ręcznikiem, obrzucił pokój zaskoczonym spojrzeniem.
      - Posprzątałaś?
      - A miałam inne wyjście? Chyba nie zamierzałeś przyjmować gości w tym syfie.
      Michał miał naturalnie ciemną karnację, a na dodatek opalił się trochę w trakcie wakacji, ale w tej chwili wydawał mi się blady jak prześcieradło.
      - Kogo zaprosiłaś?
      - Mariusza, Plinę. Powiedziałam, żeby wzięli ze sobą kogoś, nawet nie wiem kogo macie teraz w Skrze. Od czerwca przestałam zwracać uwagę na Plusligowe transfery.
      To było nawet zabawne jak Winiarski obrzucił mnie współczującym spojrzeniem, zważywszy, że był w samym ręczniku i cały ociekał wodą. Woda parowała z jego ramion i ściekała po torsie. Jasne, Misiek nie miał takiego absa jak Bartek, ale nie pamiętałam, kiedy ostatni raz widziałam półnagiego faceta, który mi współczuł.
      A w zasadzie pamiętałam. I było to bardzo dawno.
        Nagle Michał uśmiechnął się smutno i pociągnął mnie lekko za warkocz, opadający luźno na ramię.
      - To po prostu strasznie dla ciebie typowe, Hladikova – stwierdził z krzywym uśmieszkiem. – Jak zwykle przejmujesz się wszystkim dookoła, nie ważąc na własną sytuację.
      Ciągle nie wiedziałam, co jest pięć. Przyjaźniliśmy się, Michał został rozwodnikiem i potrzebował mnie, a ja nie miałam nic lepszego do roboty, więc doszłam do wniosku, ze mu pomogę.
      Och, no tak. Nie miałam nic do roboty, bo rozstałam się z Kurkiem. Z tą zasadniczą różnicą, że to ja zostawiłam Bartka, podczas gdy Dagmara wystąpiła o rozwód sama.
      Całe szczęście nie musiałam przypominać o tym Michałowi, bo zadzwonił dzwonek do drzwi.
      Rzuciłam spojrzenie na zegarek i zdałam sobie sprawę, że mamy małe opóźnienie.
      - Idź się ubierz – rzuciłam w niego perfekcyjnie wyprasowaną koszulą – ja tymczasem pójdę otworzyć.
      - Boże – wymamrotał Michał na poły wściekły, na poły przerażony sytuacją, którą zainscenizowałam. – Powiedz jeszcze, że zamówiłaś prostytutki, to chyba cię zabiję.
      Wywróciłam oczami, krzywiąc się mimowolnie.
      - Wiesz doskonale, że nigdy nie pociągały mnie kobiety.
      A potem uśmiechnęłam się olśniewająco.
      - Zamówiłam striptizera.


      Maniek rzucił mi się na szyję, jakby nie widział mnie cztery lata, a nie siedem miesięcy.
      Cóż, przypomniałam sobie z rozbawieniem, rzeczywiście nie mieliśmy okazji spotkać się podczas sezonu reprezentacyjnego – bo jedynym celem dla którego Mariusz mógł odwiedzić Spałę była wycieczka krajoznawcza w nadziei, że kierownik wypuści go na salę treningową, żeby sobie pozwiedzał – a odkąd Kurek wyjechał do Rosji do klubu, nie bywałam już tak często w Bełchatowie, więc może naprawdę mógł się stęsknić.
      - Cześć, kotku – powiedziałam ze śmiechem, a kiedy wpuściłam ich już do środka, zajęłam się poznawaniem reszty. Byli Kłos z Wroną (Andrzeja poznałam jako Biało-Czerwonego a Karola w zeszłym sezonie Skrowym), Stephane Antiga, który uśmiech miał nawet bardziej czarujący niż ja, Maciek Muzaj („Cześć, dzieciaku”), Zatorski, który jak zawsze peszył się na mój widok i piękny brunet.
      - Facundo Conte – przedstawił się pięknym, głębokim głosem, wpatrując się w moje oczy w sposób w jaki już nikt od dawna się nie wpatrywał.
      Uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust i rozejrzałam po zebranych.
      - A Pliński gdzie?
      W tym samym momencie usłyszeliśmy niepochlebny komentarz z salonu.
      Winiarski mieszkał w małym klubowym mieszkaniu, bo choć Dagmara podczas rozwodu wzięła winę na siebie (i z ich częstochowskiego wielkiego domu nie zabrała nawet kubka, czy widelca), to Michał nie umiał tam mieszkać. Tu, w klubowym była jedna sypialnia, kuchnia, łazienka i pokój gościnny z naprawdę ogromnym telewizorem i sprzętem stereo.
      Daniel stał przed dużą, beżową kanapą i obmacywał się po tyłku.
      - Ach, właśnie – parsknęłam śmiechem – zapomniałam wam powiedzieć, że kanapa jest mokra. - Bo chociaż podłogę wytarłam to z sofą i pięcioma litrami wody, które w nią wsiąknęły, nie byłam już nic w stanie zrobić. - Będziemy musieli się przenieść do kuchni i usiąść przy stole jadalnym.
      - Mieliśmy oglądać mecz – stwierdził w odpowiedzi Zatorski, co jak na niego było śmiałym posunięciem.
      - Cóż – usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam tego samego pięknego Apollina co cztery lata wcześniej w Spale, z tą różnicą, że tym razem nie miał na sobie reprezentacyjnej polówki, a czarną, doskonale skrojoną koszulę i wytarte, stare levisy. W ręku trzymał dwie butelki wódki i wzruszył tylko niewinnie ramionami. – Będziemy musieli poradzić sobie bez meczu. 

      Kiedy dwie puste zerosiódemki stały już pod jadalnym stołem w klubowym mieszkaniu Winiarskiego, chłopakom się przypomniało, że przecież mieli oglądać mecz.
      - Ja sprawdzę wynik! – powiedział heroicznie Maciek Muzaj, wstał, zrobił pół kroku i z powrotem opadł na krzesło, nieomal się przy tym zabijając.
      Wymieniliśmy z Winiarskim odpowiednie spojrzenia. Ja wykazałam należytą skruchę, natomiast on oskarżył mnie o wszystkie popisy, których dopuścił się przeze mnie Maciej. Na swoje usprawiedliwienie miałam tylko to, że niczego na tym chłoptasiu nie próbowałam ugrać. W ogóle starałam się przerzucić na męski tryb myślenia, a jeśli mi nie wychodziło to była to wyłącznie wina pana Facundo, który wpatrywał się we mnie zbyt często i zbyt intensywnie.
      - My z Mariuszem sprawdzimy wynik – stwierdził Michał tonem wyraźnie dającym Wlazłemu do zrozumienia, że powinien uciekać w podskokach.
      Pospiesznie ruszyłam za nimi, żeby w razie czego wziąć winę na siebie – bo to przecież ja kazałam Mańkowi zabrać ze sobą kogo tylko się da – ale mój współpracownik w tej zbrodni wziął sprawy w swoje ręce.
      - Opowiem ci dowcip, chcesz, Misiu? Opowiem ci. Co to jest duże, szare i nie rodzi dzieci?
      - Nie wiem, Mariusz… - westchnął ze zniecierpliwieniem Winiarski, ale Wlazły przerwał mu od razu, nie dając powiedzieć nic więcej.
      - Parking! – zawołał nerwowo, próbując wyrwać ramię z żelaznego uścisku. – A wiesz co mają wspólnego ziemniak z pomidorem? Oba są czerwone z wyjątkiem ziemniaka!
      - Mariusz, przecież to jest dzieciak – ciągnął ciężko Michał, nawet nie próbując udawać, że suchary Mańka go bawią, co, według mnie, było dość niekulturalne. – Co ja powiem jego matce jak on w takim stanie wróci do domu? A zostawić go na pewno nie zostawię, bo po pierwsze nie mam go gdzie położyć, a po drugie jest Słomka.
      Schowana w korytarzu pod drzwiami, zrobiłam zainteresowaną minę, co też chciał przez to powiedzieć.
      - A wiesz jak się nazywa rodzic transseksualisty? 
      - Tak, wiem, transparent – Michał wywrócił oczami i spojrzał na przyjaciela wymownie. – Więc? Co zamierzasz zrobić z tym nagrzmoconym małolatem w mojej kuchni?
      - Przecież nie mogę go zabrać ze sobą do domu – Maniek wbił w niego zdumione spojrzenie. – Paulina by mnie chyba zabiła. Nie wiem, można by pogadać z Conte, żeby go u siebie przenocował?
      - Czy właśnie usłyszałem własne nazwisko?
      Podskoczyłam w ostatniej chwili zatykając sobie usta ręką, żeby powstrzymać zbierający mi się na języku dziki wrzask. Serce waliło mi jak oszalałe nie tylko dlatego że Facunco śmiertelnie mnie przestraszył, ale też dlatego że nakrył mnie jak podsłuchuję.
      Nie sądziłam, żeby chłopaki zwrócili na nas specjalną uwagę. Byli zajęci znalezieniem lokum dla Muzaja, oraz zerkaniem jednym okiem na mecz Jurka Janowicza, który ogrywał Nadala.
      No i byli podpici. Ich percepcja po prostu nie działała optymalnie.
      - Cóż – mruknęłam zdumiona i trochę skonsternowana – nie powinniśmy chyba rozmawiać o tym w korytarzu.
      - Masz rację – odparł swobodnie i wskazał mi uchylone drzwi od sypialni. Uniosłam jedną brew, ale nie w moim stylu było odmawianie odosobnienia takiemu facetowi, więc posłusznie weszłam. Usiadłam na skraju łóżka, a on splótł ręce na piersi, przez co jego imponujące bicepsy powiększyły się jeszcze bardziej pod krótkim rękawem czarnego t-shirtu. – Więc? Czy to było moje nazwisko?
      Odkąd byłam z Kurkiem nie uwodziłam – a przynajmniej nie na poważnie – żadnego faceta i ciekawa byłam czy stale to potrafię.
      - Może – uśmiechnęłam się tajemniczo, odchyliłam do tyłu i założyłam nogę na nogę.
      - W takim razie – uniósł wyczekująco brwi, uśmiechając się lekko pod nosem, jakby rozbawiony moim małym flirtem – przetłumacz mi na angielski o co chodziło. Proszę.
      - A co będę z tego miała?
      - A co chcesz? – spytał śmiało, a kiedy nie odpowiedziałam w żaden sposób, sam podjął decyzję.
      Nie wiem czy to była wina wyłącznie alkoholu, ale kiedy poczułam na sobie dziewięćdziesiąt kilo jego ciała, trochę się pogubiłam.
      Czułam dwie umięśnione ręce oparte o łóżku po obu stronach mojej głowy, duszące perfumy (skąd on je miał? Przecież te, które kupiłam mu na urodziny były delikatniejsze i słodsze.) opanowujące te przytomniejsze strefy mojego mózgu, język wsuwający mi się powoli do ust i zaczęłam się zastanawiać od kiedy Bartek przy całowaniu tak bardzo drapie mnie zarostem.
      A potem otworzyłam oczy i sobie przypomniałam.
      Nie całowałam się z Bartkiem i już nigdy prawdopodobnie nie miałam.



A teraz wszyscy razem chórem dziękujemy Yekaterinie za przepisanie i jak tak dalej pójdzie to chyba błagamy też, żeby i następną częśc przepisała...
A będzie się działo.
Katuś, ja ci to wszystko oddam w naturze.
Ps. Kocham Was za cierpliwość!

środa, 4 września 2013

Wejście smoka, część pierwsza.

      Wierzyłam w znaki.
      Dlatego, kiedy spośród całego pęku kluczy wybrałam jeden i okazał się od razu tym właściwym, doszłam do wniosku, że postępuję słusznie.
      Sytuacja okazała się gorsza niż opisywała ją Dagmara. Po podłodze walały się opakowania po chińszczyźnie i pizzy, butelki po piwie, płyty starych rockowych zespółów i inne śmieci. Sam zainteresowany leżał zakopany w kocu na kanapie, a gdy usłyszał stukot moich obcasów, poderwał głowę z wyrazem debilnej nadziei na twarzy.
      - Daga?
      Kiedy spostrzegł, że nią nie jestem w ostatniej chwili powstrzymał się przed wymamrotaniem czegoś w stylu "A, to tylko ty".
      A potem spojrzał na mnie tak jakby mnie wcale nie widział, choć miałam na sobie króciuteńkie miętowe szorty, a białą koszulkę rozpiętą aż po fiszbiny brzoskwiniowego stanika.
      - Winiarski.
      - Czego chcesz, Hladikova?
      - Jak to czego? - uśmiechnęłam się absurdalnie łagodnie. - Tego co zawsze. Tym razem nie możesz wymigać się swoim małżeństwem.
      - Daj mi spokój, okej?
      - Widzę, że lata studiów byłej żony nie poszły na marne. Problem w tym, że ja też to przerabiałam i na ten myk z konstrukcją zdania mnie nie nabierzesz. Nieokej.
      Wpatrywał się we mnie podkrążonymi oczami, jakby próbował mi wyjąć z głowy cel przybycia, ale najwyraźniej był w kiepskiej kondyncji i zamiast tego spytał:
      - Skąd masz klucze?
      - Od twojej byłej żony.
      Parsknął ironicznie.
      - Jasne. Niby czemu miałaby przysyłać akurat ciebie?
      Mnie też na początku pomysł byłej pani Winiarskiej wydawał się dziwaczny, ale przez wzgląd na jej intuicję, inteligencję i szacunek do niej, wysłuchałam do końca i postąpiłam słusznie, bo na koniec wszystko stało się jasne.
      Poza tym mile połechtała moją próżność, stwierdzając, że jeśli istnieje jakaś kobieta, którą Michał może chcieć i która może mu pomóc, poza nią samą, to jestem nią ja. Nie miałam powodu jej nie wierzyć, skoro sama skontaktowała się - jak to stwierdził Michał - akurat ze mną.
      - To, że byłyśmy z Dagą przez jakiś czas w niepisanym konflikcie nie oznacza, że się nie szanowałyśmy. Ja podziwiałam jej rozległą wiedzę, ona mnie za fakt, iż mimo tego, że bardzo chciałam i miałam kilka okazji, nigdy nie tknęłam cię palcem. A przynajmniej nie po tym małym incydencie, o którym nie zdawała sobie sprawy i który był... zbłądzeniem.
      - I co? Moja żona ze względu na ten odwieczny szacunek, dała ci cynk, że możesz mnie legalnie brać?
      - Nie - warknęłam wściekła, że śmiał powiedzieć o niej coś takiego - Twoja była żona dała mi cynk, że trzeba cię przywrócić do życia.
      Michał przez dosłownie sekundę miał taki wyraz twarzy, jakby był wzruszony troską byłej żony, ale zadziwiająco szybko mu przeszło i syknął ironicznie:
      - Świetnie. Skoro już tak dobrze się dogadujecie przekaż jej moje podziękowania i powiedz, że przysłała nieodpowiednią osobę.
      Wywróciłam tylko oczami.
      - Ile ty masz lat, Winiarski? Rusz dupę i idź pod prysznic, a ja ci w tym czasie wyprasuję jakąś koszulę.
      - Nigdzie się nie wybieram - burknął, naciągnąwszy koc z powrotem na głowę.
      - Spójrz tylko na siebie. Od dwóch tygodni nie byłeś w pracy. Zamierzasz tak trwać do końca świata?
      - To chyba twój najlepszy z dotychczasowych pomysłów, Hladikova.
      Zmrużyłam morderczo oczy, podeszłam do łóżka i jednym ruchem ręki zerwałam z niego koc.
      - Idź pod ten cholerny prysznic, dobrze ci radzę.
      W odpowiedzi kazał mi zrobić coś co według mnie jest anatomicznie niewykonalne, chyba że jest się Marylinem Mansonem i ma się wycięte dwa żebra.
      Syknęłam "świetnie" i pozwoliłam mu zasłonić się po raz kolejny, co bylo nawet lepsze dla mnie, bo dzięki temu nie mógł zobaczyć co właściwie zamierzałam.
      A stwierdziłam, że skoro on nie chce przyjść pod prysznic, to prysznic przyjdzie do niego.
      Konkretnie to miska i nieco zawartości bełchatowskich rurociągów.
      Gdy pięć litrów lodowatej wody wylądowało na jego głowie, wydał z siebie okrzyk typowy dla rodowitego Polaka, albo papieża piszącego w papierach urzędowych o zakręcie, a potem wbił we mnie spojrzenie tak mroczne, że udałam, że się wzdrygam.
      Nie zwracając uwagi, że to niebezpieczne odwracać się do niego w takim stanie plecami, zrobiłam obrót na obcasie i skierowałam się do kuchni, po drodze śpiewając:
      - Masz kwadrans.
      A on mi odświewał:
      - Jesteś najgorszą na świecie wiedźmą, Hladikova.
      Tylko że wcale nie użył słowa "wiedźma". 





       Jak tam żyją moje Aromaty? Kto w szkole, kto jeszcze baluje, a kto kuje do poprawek? 

sobota, 17 sierpnia 2013

Człowiek czynu.

         - Chciałabym być facetem.
      Zsunęłam odrobinę z nosa swoje ray-bany i spojrzałam na Biancę naprawdę wielkimi oczami.
      - Co ty mówisz?
      - No daj spokój! – zawołała, gwałtownie opuszczając swoją książkę o dystopijnym państwie na kolana. Na ciemnych włosach miała białą chusteczkę, a na sobie jednoczęściowy kostium kąpielowy w granatowo-białe paski. Wyglądała jak stuprocentowa dziewczynka. - Jakbym była facetem, ale tylko czarnym facetem, to mogłabym sobie zrobić mnóstwo warkoczyków, umalować usta, a potem zostać transwestytą i śpiewać "I will survive"!
      - Łał – powiedziałam, patrząc na nią w szoku tak wielkim, że zapomniałam się sprzeciwić, gdy wzięła mój plastikowy kubek i zaczęła z niego siorbać mrożoną kawę, choć jej ojciec się temu wyraźnie sprzeciwiał. To jest nie, że piciu mojej kawy, tylko kawy ogólnie. - Wszystkie włoskie nastolatki mają takie marzenia?
      Bianca wzruszyła swoimi kościstymi ramionkami i stwierdziła:
      - Jakbyś przez całe życie mieszkała sto metrów od kolejnych wielkich renesansowych zabytków, to tobie też by się odechciało być sławną artystką.
      Miałam właśnie zauważyć, że niektóre nastolatki chcą też zostać sławnymi modelkami, piosenkarkami albo chociaż pocałować Harry'ego z One Direction, ale przyszedł ON, więc pospiesznie nasunęłam okulary z powrotem, naciągnęłam głębiej kapelusz z wielkim rondem i schowałam się za sierpniowym włoskim National Geographic, które Bianca przywiozła ze sobą do Polski. 
      - Trener mówi, żeby młoda przyszła na obiad - powiedział do mnie nieskończenie znużonym tonem, a ja, co miałam w obowiązku, przełożyłam to na włoski. - Przypuszczam, że wiem, co znaczy "un imbecille" - burknął i odszedł.
      Kiedy usłyszałam - słyszałam, bo w ogóle go nie widziałam schowana w swoim prowizorycznym schronie - że teren zrobił się czysty, opuściłam magazyn i sapnęłam ze złością.
      - Co on potem powiedział? - zapytała Bianca z głupim uśmiechem. 
      - Cóż - westchnęłam - najwyraźniej zrozumiał, gdy nazwałam go kretynem.
      - Ale czemu? Myślałam, że ci się podoba.
      Bo rzeczywiście tak było. Podobał mi się.

      - A tak właściwie, to skąd wiesz? - zapytałam Biancę, kiedy wchodziłyśmy do stołówki.
      Nie było sensu, żebyśmy odnosiły rzeczy do pokoju, więc miałyśmy na sobie lekkie sukienki i każda taszczyła swoją słomkową torbę wypchaną ręcznikiem, olejkami do opalania i innymi tego typu rzeczami.
      - Że ci się podoba? - odgadła od razu, choć z milion razy zdążyłyśmy już zmienić temat. - Nie wiem, wydaje mi się, że to przez to jak się przejęłaś, gdy usłyszałaś to o głupiutkiej blondynce. 
      Tak było. Kiedy pierwszy raz weszłyśmy na posiłek i Andrea mimochodem przedstawił nas drużynie, Bartosz, przekonany, iż mówię wyłącznie po włosku, rzucił do Piotrka Nowakowskiego: "Jaka słodka, głupiutka, blondyneczka" i to na pewno było o mnie, bo Bianca, jak na typową Włoszkę przystało, włosy miała czarne niczym heban.
      Ogarniacie? Nazwał mnie głupiutką blondyneczką, chociaż wcale mnie nie znał. Czy on miał pojęcie, ile ja miesięcznie płaciłam za perfekcyjne rozjaśnienie tych włosów?
      Powiedziałam wtedy (po polsku, rzecz jasna):
      - Cóż, chyba nie aż tak głupiutka. Skoro mam odrosty, to znaczy, że mózg wciąż walczy.
      Starałam się być przy tym jak najbardziej nonszalancka, więc gdy Bianca oświadczyła, że wyglądałam na przejętą, trochę się skrzywiłam.
      - Wiesz - mruczałam, gdy podeszłyśmy do kontuaru i zaczęłyśmy sobie nakładać na talerze makaron z sosem śmietanowo-grzybowym, a do tego sałatkę grecką - to nie jest tak, że ja jestem jak te wszystkie dziewczynki, które się w nim kochają. Nie, proszę pani - zwróciłam się do kobiety za ladą po polsku - poprosimy dwie butelki zielonej herbaty.
      - Oczywiście - burknęła kwaśno - bo ziemniaczków i mleka to już nie łaska, co? Jaka ta młodzież światowa się zrobiła, już nawet w ojczystym języku nie dyskutuje!
      Przemilczałam to. Przemilczałam ten cudowny, entuzjastyczny komentarz, zwłaszcza, że Bianca nawet wyglądała jak typowa włoska dziewczynka, a mleko było o tyle niezdrowe, iż człowiek był jedynym ssakiem, który pił je po wyjściu z etapu niemowlęcia, i kontynuowałam po włosku:
      - Wiesz, ja go w ogóle nie kocham, no bo to chore kochać kogoś, kogo się nie zna. Ale myślałam, że jest, nie wiem, sympatyczny. No i te jego dłonie! I nogi!
      - I odstające uszy! - zawołała Bianca, naśladując mój entuzjazm, i popędziła na patio.
      Jak na trzynastolatkę była strasznie złośliwa.
      - Cześć, księżniczko - ojciec ucałował ją w czoło i przesunął się, żeby zrobić nam obu miejsce przy swoim stole. - Jak było na basenie?
      - Fatalnie - jęknęła Bianca przesadnie. - Tu zupełnie nie ma co robić, jedzenie jest okropne, a Sophia taka nudna!
      Andrea Anastasi zamarł z widelcem w pół drogi do ust, a potem, nie zamykając buzi, spojrzał na nas obie.
      Bianca uśmiechnęła się figlarnie.
      - Żartowałam. 
      Oboje z Andrea odetchnęliśmy z ulgą i chociaż wiem, że tutaj rzeczywiście nie było specjalnie co robić, to jednak miałam nadzieję, że z kwestią mojej nudy faktycznie żartowała.
      - Choć, szczerze mówiąc, przejechałabym się do miasta po jakieś nowe książki. Trzecia część Igrzysk Śmierci okazała się beznadziejna.
      - Mówiłem! - zawołał Michał Winiarski z sąsiedniego stolika, a gdy się uśmiechnął, okazało się, że ma trochę ziół na jedynkach.
      Pokazałam mu dyskretnie, aby coś z tym zrobił, ale chyba uznał, że go podrywam - co było absurdem, nawet jeśli trochę za bardzo wywijałam językiem - bo uniósł prawą dłoń i pokazał mi serdeczny palec.
      Serio? Jeden miał mnie za głupią, drugi za femme fatale. Jezu.
      - Nie sądzę, by w mieście, nawet w Łodzi, były jakieś przyzwoite książki po włosku, bez wcześniejszego zamówienia - zauważyłam.
      - W takim razie kupimy po polsku i będziesz mi czytać wieczorami.
      - Bianca! - zawołał z trwogą AA - Sophia jest twoją tłumaczką, a nie niańką.
      - Jezu - młoda wywróciła oczami - przecież tylko żartowałam.
      Jak na trzynastolatkę Bianca była bardzo złośliwa i rezolutna.
      - No cóż, pomyślę o tym - obiecał Anastasi. - A tymczasem, może byście wpadły na wieczorny trening?
      - Och, z przyjemnością! - zawołała od razu Bianca i byłam tak przekonana, iż znowu żartuje, że nawet nie wpadłam na pomysł, by ją za to kopnąć w kostkę. Kiedy się jednak zorientowałam, że tym razem mówi serio, zacisnęłam usta i spojrzałam na nią sugestywnie.
      A ona przesłała mi całusa.
      - Miałyśmy wieczorem poćwiczyć francuski - przypomniałam jej, choć to była wierutna bzdura. 
      - Tant pis - i uśmiechnęła się pięknie.

      - Nie odzywaj się do mnie - ostrzegłam pospiesznie, kiedy tylko znalazłyśmy się same.
      - Muszę - zaczęła się śmiać. - Płacą ci za to, żebym się do ciebie odzywała.
      - Ty demonie żartu - wymamrotałam ironicznie i skręciłam do naszego pokoju. - Nie wybieram się na żaden ich trening. Jeśli chcesz, to idź sama. I tak nie wolno podczas ich trwania rozmawiać, więc ci się nie przydam.
      - Sophia - jęknęła, rzucając się na łóżko - Przecież ja to dla ciebie robię.
      - Och, dla mnie? Łał, jesteś taka szlachetna.
      - Mówię poważnie - odparła, rzeczywiście tak brzmiąc, i momentalnie usiadła. - Spójrz na siebie. Masz świeżo zrobione włosy, które jeszcze pojaśniały od słońca, jesteś bajecznie opalona i odkąd tu jesteśmy, zdecydowanie poprawiła ci się cera.
      Kurczę. Słodka jest, co nie?
      - Wystarczy cię umalować i w moim kraju zrobiłabyś furorę.
      - Super – mruknęłam, kompletując normalną bieliznę i ubranie. - A w moim kraju uchodzę za głupiutką, która podrywa żonatych.
      - Podrywa żonatych?
      Opowiedziałam jej całą historię o tym, jak próbowałam ocalić Winiarskiego przed kompromitacją, a on myślał, że się do niego dobieram.
      Bianca uznała to za nieskończenie zabawne, a potem zaczęła mi grzebać w walizce.
      Powtarzam: w mojej walizce. Zaczęła grzebać.
      - Ej, to że się kumplujemy, nie oznacza, że oddałam ci całą swoją prywatność.
      - Zamknij się i idź załóż normalne majtki - mruknęła tylko, wyciągając po kolei kolejne sukienki i oglądając je z uwagą. - Masz doskonałą opinię. Słodka, głupia i zdobywająca facetów. Zrobimy cię na bóstwo i kilka serc dzisiaj pęknie.
      - Ty chyba zwariowałaś.
      - Zakładaj majtki!
      Wiedziałam, że nie powinnam była pozwolić jej pić tej kawy.
      Ona nawet po dietetycznej coli dostawała świra.
      Zupełnie tak jak teraz. Ubrała mnie w zdecydowanie za krótką, białą sukienkę z lnu, którą normalnie noszę wyłącznie ze spodniami pod spodem i umalowała mi oczy eyelinerem, a kiedy próbowałam protestować, krzyczała na mnie. 
      I co z tego, że grube kreski powiększyły mi oczy, a sukienka podkreśliła opaleniznę? Ja byłam w pracy, a nie na podrywie.
      Nie zdołałam jednak powstrzymać uśmiechu, jak weszłyśmy na salę, a Krzysio Ignaczak powiedział:
      - Fiu, fiu.
      - Mówiłam - zaśpiewała moja trzynastoletnia, włoska koleżanka, która przypadkiem była jednocześnie najmłodszym dzieckiem trenera Anastasiego.
      Dźgnęłam ją łokciem, bo niektórzy, w przeciwieństwie do mistera Kurka, mówili po włosku i mogli ją zrozumieć, czego oczywiście nie chciałyśmy.
      - Jezu, Bartek - jęknął trener Gardini - Co jest z tobą? Od kiedy ty masz taki paskudny problem z zagrywką?
      - I wzwodem? - dodał po polsku takim samym niedowierzającym tonem Karol Kłos.
      - Z czym? - upewnił się AA.
      - Zwodem - skłamał płynnie Kłos, tym razem po angielsku, czyli językiem urzędowym sali treningowej w Spale, przygryzając policzki od środka, żeby trener nie zobaczył jak się śmieje. - Zawsze umiał się schować jak piłka na niego leciała i dać ją odebrać Zatorowi. A teraz? Stoi jak namiot!
      Podrapałam się pod nosem, żeby nie dostrzegł, jak zaczynam się uśmiechać, ale chyba jednak nie wyszło mi to dość dobrze, bo mrugnął do mnie lewym okiem.
      - Co on mówił? - chciała wiedzieć Bianca.
      - Powiem ci w pokoju - bo nie uważałam za słuszne poruszania takich tematów przy jej ojcu.
      Ale o tyle, o ile riposty ze strony Karola mnie zdziwiły, tak kompletnie zaskoczyła mnie odpowiedź Bartka.
      - Jak ty byłbyś taki duży, to też miałbyś trudności z tym, żeby się schować. - Ale nie powiedział tego wrednie i nawet nie był obrażony. W gruncie rzeczy to się śmiał.
      To znaczy, tuż po tym, jak podrapał się wymownie środkowym palcem po oku, ale zawsze coś.
      - Łał - mruknęłam pod nosem po włosku. - Więc tylko dla mnie jesteś gburem. Jak słodko. 
      Nie minęło dziesięć minut, a Zibi Bartman poszedł na zagrywkę, ale akurat żadna mikasa nie pałętała mu się pod nogami, więc krzyknął:
      - Hej, maleńka, podasz mi piłkę?
      Spojrzałam na niego, a potem na córkę trenera.
      - Bianca nie mówi po polsku.
      - No tak - zaśmiał się debilnie - tylko że ja prosiłem ciebie.
      Zagotowałam się. W środku. Na zewnątrz byłam cholerną oazą spokoju. Zwłaszcza gdy pytałam:
      - Jesteś pewien? Bo wydawało mi się, że powiedziałeś "maleńka".
      - Co się dzieje? - spytał gniewnie Andrea, gdyż dyskutowaliśmy po polsku. - Dlaczego nie gracie?
      - Po prostu Zibi - stwierdził Bartek Kurek - nie uczy się na czyichś błędach.
      I popatrzył na mnie w taki specjalny sposób. Nie tak, jakby mnie podrywał, nie, nie. Spojrzał tak, jakby mi okazywał szacunek.
      Powiem wam: łał. Miła odmiana.
      Wzięłam zatem tę piłkę, która leżała dosłownie pod moimi nogami, i rzuciłam ją Kurkowi prosto w twarz.
      - A to za co? - spytał zdezorientowany, ledwie uchylając się przed ciosem. 
      - Za to powłóczyste zerknięcie w mój dekolt.
      Wywrócił oczami i uśmiechnął się pod nosem.
      - Oj tam, oj tam. Trzeba było przyjść w golfie. Nie wspominając o tym, że jestem już zajęty. 
      To było dla mnie jak... cios piłką w twarz. 
      Naprawdę się łudziłam - wiecie po tym szacunku w jego oczach - że może coś z tego wyjdzie. Cokolwiek. Chociaż spacer w spalskie krzaki.
      Na grzyby oczywiście.
      Ale on był zajęty.
      Spojrzałam na Biancę i mruknęłam:
      - Chodź, pójdziemy na maseczkę z alg.

      - Okej - podsumowała Bianca, kiedy wyjaśniłam jej wszystko, co stało się przed momentem podczas treningu, włącznie z tekstami o zwodach i namiotach (wychodziłam z założenia, że dzieci nie powinno się ogłupiać, tym bardziej, iż w krajach islamskich mogłaby być już mężatką). - Może się nie znam, ale nawet jeśli Bartek jest zajęty, to to chyba oznacza, że przynajmniej dwóch z nich uważa cię za atrakcyjną. Z nim trzech.
      Z Igłą czterech.
      - No to w czym problem? - uniosła ręce - weź się po prostu za tych drugich.
      - Boże, Bianca - jęknęłam i zdjęłam ogórki z oczu, żeby na nią popatrzeć. - Ja nie chcę tych innych. Przecież nie jestem jakaś, nie wiem, sfrustrowana seksualnie. Chodzi o to, że wydawało mi się, że on i ja, cóż, jesteśmy do siebie podobni. Oglądałaś ze mną "Igłą Szyte", więc wiesz, co mam na myśli. 
      Bianca westchnęła, wywróciła oczami i uśmiechnęła się jak mały, włoski diabełek.
      - No to się upewnij. Może się okaże, że pasujecie do siebie bardziej niż ta jego i coś z tego wyjdzie.
      - Boże, Bianca! - powtórzyłam dobita. - Przecież ja nie będę mu rozbijała związku!
      - Czemu nie? - Naprawdę nie widziała w tym nic złego.
      - Ponieważ to nieetyczne?
      Znów wywróciła oczami, tylko tym razem jakby totalnie nie mogła uwierzyć, że mówiłam to poważnie.
      - Wy, Polacy, jesteście tacy moralni - stwierdziła z niesmakiem.
      - Rzeczywiście - zaśmiałam się ironicznie, ale nie wrogo, bo za bardzo ją lubiłam, żeby okazywać jej wrogość. - To straszna przywara.
      Bianca wzruszyła ramionami, jakby potwierdzając, iż w istocie tak uważa, a później skrzywiła się niespodziewanie i usiadła gwałtownie.
      - Błagam, idźmy stąd. Dosyć już mam oczyszczania do końca życia. Jak tak dalej pójdzie, to po powrocie do Włoch nie pozna mnie własna matka. "Kim jesteś olśniewająca istoto z doskonałą cerą i co zrobiłaś z moją średnio urodziwą córką?!" Tak będzie, zobaczysz. 

      Wieczorem na moment wstąpił do nas AA i zabrał Biancę na spacer. Był dobrym ojcem, nieco zapracowanym, ale starał się spędzać z młodą wszystkie posiłki i ogólnie jak najwięcej czasu.
      Kiedy wróciła - cała wściekła, bo pogryziona przez komary - oznajmiła, że następnego dnia po śniadaniu jedziemy do Łodzi.
      Spoko, może być.
      Szkoda, że nie wspomniała, iż jedziemy wszyscy.
      Wszyscy, czyli ja, ona, jej ojciec, drugi Andrea i, cóż, cała reprezentacja.
      Kiedy wspomniała o tym przy śniadaniu - wiem, że przypadkiem, bo gdy zakrztusiłam się kawą, miała taką minę, jakby chciała sobie wsadzić te słowa z powrotem do ust - zaproponowałam jej dwa alternatywne sposoby umierania. Taka jestem łaskawa.
      - Daj spokój - wymamrotała - to nie jest moja wina, że wyłącznie w tej sposób możemy się tam dostać.
      - Nieprawda - zaoponowałam - można też pojechać pociągiem.
      - Och, jasne. "Cześć, tato, jedziemy z Sophią do Łodzi pociągiem. Nie, ona też nie zna miasta, a ja, jakbyś zapomniał, mam tylko trzynaście lat. Jak to nie ma mowy? Przecież mam takie silne argumenty!"
      Dobra, może i miała rację, to nie był najlepszy z moich pomysłów, jednak to wcale nie oznaczało, że musiała być od razu taka ironiczna.
      - Nie panikuj - mruknęła - zaszyjemy się gdzieś z tyłu i będzie okej. 
      Nie muszę chyba wspominać, że z jej podniosłych planów nic nie wyszło, prawda?
      Gdy tylko usiadłyśmy na ostatnich podwójnych miejscach i zajęłyśmy się sobą, zostałyśmy napadnięte przez Andrzeja Wronę.
      - Dzień dobry - powiedział po polsku z uśmiechem idioty.
      - Przy Biance - rzuciłam, niezainteresowana, wertując jej książkę o nastolatce, która była reinkarnacją Pani Jeziora z legend arturiańskich - proszę mówić po włosku.
      - Nie znam włoskiego.
      - W takim razie przykro mi, ale musimy odłożyć te czarujące pogaduszki na kiedy indziej.
      - A po angielsku? - zapytał pospiesznie.
      - Solo in italiano - ucięłam kategorycznie i ostentacyjnie przerzuciłam kartkę.
      Ale gość był bardziej uparty niż mucha, a wkurzający jak komar.
      - A kiedy jest możliwość, żebyśmy mogli porozmawiać po polsku?
      - Cóż - uśmiechnęłam się zimno - gdy Bianca pójdzie spać.
      W innych okolicznościach się nie rozstawałyśmy na wypadek, gdyby naszła ją ochota na, dajmy na to, masaż, zupę albo nawet potowarzyszenie własnemu tacie podczas treningów, bo żeby wejść na salę, trzeba było poprosić kierownika o pozwolenie.
      Do wszystkich tych rzeczy ja, jako tłumaczka, byłam jej potrzebna.
      - Okej - powiedział Wrona normalnie - czyli kiedy?
      Nie chciałam być niemiła, więc nie sapnęłam z irytacją, waląc go książką po głowie, ale zamierzałam go zniechęcić, więc odparłam:
      - Nie wiem, koło dziesiątej, jedenastej? W nocy?
      - W porządku - uśmiechnął się pogodnie - zatem proponuję spacer przy świetle księżyca. Cieszę się, że jesteśmy umówieni - a potem, wracając na swoje miejsce z przodu, zawołał tak, by wszyscy słyszeli: - To do zobaczenia o północy w foyer!
      Chyba nie do końca rozumiałam, co się właśnie stało, bo gdy Bianca zadała mi pytanie, nie zorientowałam się nawet, że nie powinna rozumieć mojej rozmowy z Andrzejem, gdyż, cóż, mówiliśmy po polsku.
      - Umówiłaś się na randkę? - parsknęła śmiechem.
      - Na spacer - wymamrotałam.
      - A to przepraszam. Rzeczywiście, rażąca różnica. 
      I nawet nie zwróciła uwagi, kiedy zamordowałam ją wzrokiem.
      A przecież miałam powody. Śmiała się ze mnie, gdy ja cierpiałam, a cierpiałam bardzo. Bo chociaż Wrona nie był ani jakoś szpetny, ani głupi, i nie wydzielał brzydkich zapachów - miał ładne, słodkie perfumy, a chuchał świeżą miętą - to ja naprawdę nie chciałam iść z nim na randkę.
      Chciałam iść z Kurkiem.
      A on - w przeciwieństwie to reszty drużyny, która zainteresowała się jednoznacznym okrzykiem Andrzeja skierowanym do mojej skromnej osoby - nawet nie zwrócił na to uwagi. Wręcz przeciwnie.
      Z uporem czytał magazyn wędkarski.
      Serio. Magazyn wędkarski. Szkoda, kurde, że nie Cosmo. 

      Przez resztę dnia unikałam pana Wrony, a Biance powtarzałam, iż w żadnym wypadku nie zamierzam się z gościem spotykać. Może rzeczywiście należało zejść i powiedzieć: "Sorry, stary, ale zwiałeś, nim kazałam ci się wypałować", dla czystej kultury, ale nic poza tym.
      Bo to naprawdę nie było tak, że ja byłam napalona na cokolwiek. Jezu, miałam w domu tylu wspaniałych facetów, wokół których mogłam się zakręcić, gdybym chciała.
      To, że zainteresowałam się Kurkiem, nie wynikało z trwożnej samotności czy czegoś w tym stylu. Po prostu sądziłam, że jest w moim typie.
      W przeciwieństwie do Wrony.
      Zatem zeszłam o tej cholernej północy do foyer z zamiarem powiedzenia mu "spadaj", którego wcześniej nie zdążyłam, lecz wszystko poszło nie tak, jak to sobie zaplanowałam.
      Zamiast spotkać jego, to on spotkał mnie.
      Oczywiście, że to jest różnica. Zasadnicza różnica. Bo, po pierwsze, wyszło na to, że pojawiłam się tam pierwsza - jakby mi zależało na tym dziadowskim spacerze, podczas gdy zależało mi wyłącznie na tym, aby dał mi spokój - a po drugie: zaszedł mnie od tyłu - a tam było ciemno, bo foyer Ośrodka Przygotowań Olimpijskich w Spale o północy to nie jest jakieś szalenie użyteczne miejsce - i zapytał cicho, prosto w moje ucho:
      - Tęskniłaś za mną, Sophie?
      - Nie jesteś do końca normalny, prawda? - zapytałam dużo spokojniej niż się czułam, choć na pewno nie umknęło mu moje wzdrygnięcie.
      - Auć, czemu jesteś taka okrutna?
      - Zawsze jestem okrutna dla mężczyzn, którzy mnie napastują - odparłam lodowato, ale on się tylko uśmiechnął.
      - Chyba jednak nie napastowałem cię aż tak bardzo, jak twierdzisz.
      - Na twoim miejscu bym się nie zakładała - poleciłam z fałszywą troską i miałam odejść, kiedy westchnął i wskazał ręką drzwi.
      - Kwadrans. Po przyjacielsku. Palcem cię nie tknę.
      - Nie jestem zainteresowana - wyartykułowałam, na wypadek jakby dotąd nie zauważył.
      - A jednak przyszłaś.
      Dooobra, punkt dla niego.
      - Przyszłam, ponieważ Bianca przekonała mnie, że wypada cię uprzedzić, żebyś nie stał tu jak idiota - wyjaśniłam zgodnie z prawdą, ale on zrobił taką minę, jakby nie wszystko mu się zgadzało.
      - A nie mogłaś tego zrobić w ciągu dnia?
      2:0 dla Wrony.
      Rzeczywiście, przypomniałam sobie w końcu, próbowałam to zrobić kilka razy, ale w każdym przypadku coś odwracało moją uwagę.
      A nawet nie coś, tylko ktoś.
      Bianca ewidentnie utrudniła mi wyplątanie się z tej randki i byłam gotowa się założyć, że to było bardzo celowe działanie. 
      - Co za mała, podstępna żmija.
      Moja mina musiała najwyraźniej wyjaśniać więcej niż moja odpowiedź, bo Andrzej uniósł wysoko brwi, odrzucił głowę do tyłu i parsknął śmiechem, przyklaskując sobie w dłonie. 
      - No proszę - powiedział z uznaniem - mam chody u córki trenera.
      - Tak - parsknęłam złośliwie - u trzynastolatki. Nie wiem, czy ci współczuć, czy dzwonić po prokuraturę.
      - Daj spokój - wywrócił oczami - chodź na spacer, będę grzeczny.
      Szczerze? Nie mam pojęcia jak to się stało, ale się zgodziłam.
      Poważnie, nim się zorientowałam spacerowaliśmy wokół ośrodka i było o tyle sympatycznie, że nawet nie gryzły nas komary. Choć to było akurat podejrzane. 
      - Dobra - zagadnął swobodnie Andrzej - jak do tego doszło, że się tu znalazłaś?
      - Normalnie, zadzwoniono do mnie i zapytano, czy moje ogłoszenie jest wciąż aktualne.
      - Ogłosiłaś się jako niańka córki trenera?
      - Nie - zaśmiałam się - ogłosiłam się jako tłumacz.
      - A zostałaś przy okazji niańką.
      - Nieprawda - potrząsnęłam głową. - Jestem tłumaczem Bianki. To, że się zakumplowałyśmy przy okazji to zupełnie inna sprawa.
      Bo tak właśnie było. Nie opiekowałam się nią, uważałam ją bardziej za koleżankę z pracy albo kogoś takiego. Jak dojrzałą, dorosłą osobę. Według mnie trafiła mi się najlepsza praca pod słońcem. Nie dość, iż miałam zapłacone prawie trzy tygodnie w SPA, to jeszcze dostawałam gażę za to całe tłumaczenie dziewczynie, która była naprawdę świetna.
      To znaczy, o ile nie próbowała mnie swatać.
      Nagle do głowy wpadł mi jeszcze jeden pomysł.
      JEZU.
      - Czy to Bianca kazała ci się ze mną umówić? 
      Andrzej spojrzał na mnie tak niezmiernie zaskoczony, że aż pożałowałam zadania tego pytania. 
      - Boże, nie! - A potem przekrzywił głowę, co według mowy ciała było oznaką szczerego zainteresowania. - Czemu pytasz? Czyżbyś na to czekała?
      Nie chciałam być niemiła, ale sami rozumiecie. To, że w dżinsach i grafitowym swetrze wyglądał dużo lepiej niż w reprezentacyjnej polówce, nie znaczyło, że pozwolę mu na takie insynuacje.
      - A sprawiałam wrażenie osoby, która na to czekała?
      - Zdecydowanie nie. W takim razie są tylko dwie inne opcje dla których Bianca mogłaby coś takiego zrobić. Ktoś złamał ci serce?
      Praktycznie rzecz biorąc, to, cóż, niezupełnie. Nie mógł złamać mi serca, skoro nawet nie dał sobie szansy, żeby się w nim porządnie zagnieździć. 
      - A jaka jest ta druga opcja?
      - Podoba ci się ktoś, ale to nie ma przyszłości i Bianca chce, żebyś zainteresowała się kimś innym.
      Nie uważacie, że jak na dwudziestokilkuletniego faceta zadziwiająco dobrze rozumiał włoskie trzynastoletnie dziewczynki?
      Nie wiem, jak zareagowała moja twarz, lecz musiała zareagować wymownie na tyle, by Andrzej uznał to za potwierdzenie.
      - Zatem kto to? - zapytał z przesadnym zainteresowaniem. - Zibi?
      Zakrztusiłam się własną śliczną.
      - Cóż, nie. Zbyszek jest trochę, eee, zbyt...
      - Głupi? - podsunął mi Andrzej.
      - Tego nie powiedziałam. Ostatecznie go nie znam.
      - To dobrze - odparł zwyczajnie, rozglądając się na boki - bo nie jest.
      - Serio? – parsknęłam, nim zdążyłam się powstrzymać, bo jedyne co kojarzyło mi się z Bartmanem to "przypakowany" i właśnie "głupi".
      Wiem, że zachowywałam się trochę jak hipokrytka, skoro sama miałam pretensje do Bartka, że uznał mnie za głupią blondynkę, zupełnie mnie nie znając, a teraz ja w ten sam sposób oceniałam Bartmana, ale, wiecie, ten tatuaż na bicepsie.
      To trochę mylące.
      - Wiedziałem! - zatriumfował Andrzej, wybuchając śmiechem. - Nie, poważnie. Może nie ma specjalnie wyrafinowanego poczucia humoru, ale jest oczytany i elokwentny. No i biegle mówi po włosku.
      Łał.
      - Ciągle mówimy o tej samej osobie?
      - Owszem - odparł pogodnie. Cały ciągle był taki strasznie pogodny. To było zadziwiające niemal tak bardzo, jak ta kwestia Bartmana-erudyty. - Zibi grał przez jakiś czas we Włoszech.
      - Tyle akurat wiem.
      - Serio? - tym razem to on wyglądał na zaskoczonego i jeśli ja wcześniej miałam taką samą minę, to wyglądałam naprawdę żenująco.
      - To aż tak dziwne, że mogę się interesować siatkówką? 
      Andrzej, nawet jeśli się zmieszał, to nie dał tego po sobie poznać, zamiast tego uśmiechnął się w sposób, który przywiódł mi na myśl zadowolonego łobuza i rzucił:
      - Nie, skąd. Po prostu gdybym wiedział wcześniej, to zapytałbym od razu, jak wygląda twoja wizja drużyny.
      - Cóż - mruknęłam - na pewno bez Bartmana.
      Nawet jeśli był oczytany i mówił po włosku, to wcale nie zapomniałam, jak powiedział do mnie "maleńka".
      Dureń.
      To była piękna letnia noc. Niebo było granatowe w najpiękniejszym odcieniu, a milion srebrnych gwiazd przywodziło mi na myśl suknię Merlina. O ile oczywiście człowiek nie spoglądał w prawo i nie zostawał oślepiony mlecznobiałym księżycem w pełni, tak dużym, że aż nieprawdopodobnym.
      Zatem było ciepło i pięknie. Pachniało lasem, a ja szłam w tym lekkim wiaterku, dyskutując z Wroną o siatkówce.
      I wiecie co? Było spoko. Serio. I miałam zadziwiające wrażenie, że choćby padał deszcz, a na księżycu byłby wyryty wielki widelec, to też by mi się podobało, ponieważ głównym czynnikiem, przez który tak się działo, był fakt, iż w ciągu całego tego spaceru ani razu nie pomyślałam o Kurku. 
      - Zatem - odezwał się niespodziewanie Andrzej, po tym jak zgodnie stwierdziliśmy, że na rozegraniu powinien grać Drzyzga, a Ruciak powinien częściej zmieniać Winiara, zwłaszcza, gdy tamten był w pierwszej linii - to który z nas ci się podoba?
      Jezu, a już o tym zapomniałam.
      - Czemu miałabym ci mówić?
       - Żebym mógł cię szantażować, gdybyś nie chciała mnie pocałować? - uśmiechnął się figlarnie.
      - Ach, no chyba, że tak - pacnęłam się lekko w czoło, jakby to było całkiem oczywiste.
      - Zatem? - powtórzył.
      - Nie powiem ci, Andrzej - roześmiałam się lekko, przystając i zapatrując się w księżyc.
      Był niesamowity. Jezu, jak z pocztówki. Tak olśniewający, że nie protestowałam, kiedy Wrona położył mi rękę między łopatkami i poprowadził na pobliską ławkę. 
      Rzeczywiście, to trochę lepiej wpływało na błędnik niż długotrwałe stanie z zadartą głową.
      - Ale czemu nie? - nie rozumiał. - Wiesz, ja jestem jednym z nich. Trochę się orientuję o nastrojach panujących w drużynie. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
      Patrzyłam na ten jego zwariowany, zadowolony z siebie uśmiech i rozumiałam doskonale. Nie mogło mi się to do niczego przydać, bo Bartek wyraźnie zauważył, że jest zajęty, ale wzbudzało moją ciekawość.
      - Tak? Więc jakie nastroje panują w drużynie?
      - Interesujące - droczył się.
      - Nazwiska, proszę - uściśliłam przekonana, że mnie zbędzie, ale ku mojemu największemu zdumieniu wzruszył ramionami i zaczął wymieniać:
      - Bartman, Kłos, Ignaczak, Winiar, Zator, Kubiak, Jarski, Łukasz, Fabi, Kurek.
      Stało się. Powiedział to nazwisko i, łał, nic się nie stało. Ani śledziona nie podeszła mi do krtani, ani nie zadygotały mi kolana. Nie chciał mnie i proszę bardzo.
      Byłam pewna, iż oczy mam wielkości tego księżyca, który był za moimi plecami. Bardziej niż samym nazwiskiem Bartosza byłam zdumiona w ogóle ilością tych nazwisk. I to niektóre były żonate od tylu lat!
      - Zgrywasz się.
      - Nie - przysiągł z poważną miną. - Poważnie. Nie twierdzę oczywiście, że to są jakieś niewolnicze uczucia, ale parę miłych słów na twój temat raczyli powiedzieć.
      I wtedy mnie naprawdę olśniło.
      I nie chodzi mi tylko o księżyc, on olśniewał mnie od dłuższego czasu.
      - A ty? Również mówiłeś o mnie miłe rzeczy?
      - Nie - Andrzej próbował nie zauważyć mojego kokieteryjnego uśmiechu, jakby wcale nie był zaskoczony, jakby był przekonany od początku, iż w końcu go zobaczy. - Ja nie mówię, ja robię. Zatem?
      - Jakie to ma znaczenie? - pomyślałam i po chwili zorientowałam się, że mówię to na głos. - To ty tu ze mną jesteś, nie on. To ty wykazałeś trud.
      - Powiedz mi chociaż, czy był w wymienionych.
      - Był - kiwnęłam ze znużeniem głową. - Dlatego mam pomysł, człowieku czynu. Zamiast zajmować się ploteczkami, lepiej odwróć od niego moją uwagę. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
      Wiedział. I odwrócił tę moją uwagę w sposób lepszy niż dobry. Naprawdę, dużo lepszy.



KONIEC.





Nie macie pojęcia ile zdrowia poświęciłam, żeby to wszystko dla Was przepisać. Ale proszę bardzo, obiecałam Wronę i jest Wrona. Ja go nie czuję, bo jakoś go po prostu nie czuję, więc nie jest najlepszy, ale, trudno. Nic więcej na temat tego kolesia z siebie nie wykrzeszę.

Aha, jedno pytanie, jest tu jeszcze ktoś kto pamięta Słomkę?