środa, 4 września 2013

Wejście smoka, część pierwsza.

      Wierzyłam w znaki.
      Dlatego, kiedy spośród całego pęku kluczy wybrałam jeden i okazał się od razu tym właściwym, doszłam do wniosku, że postępuję słusznie.
      Sytuacja okazała się gorsza niż opisywała ją Dagmara. Po podłodze walały się opakowania po chińszczyźnie i pizzy, butelki po piwie, płyty starych rockowych zespółów i inne śmieci. Sam zainteresowany leżał zakopany w kocu na kanapie, a gdy usłyszał stukot moich obcasów, poderwał głowę z wyrazem debilnej nadziei na twarzy.
      - Daga?
      Kiedy spostrzegł, że nią nie jestem w ostatniej chwili powstrzymał się przed wymamrotaniem czegoś w stylu "A, to tylko ty".
      A potem spojrzał na mnie tak jakby mnie wcale nie widział, choć miałam na sobie króciuteńkie miętowe szorty, a białą koszulkę rozpiętą aż po fiszbiny brzoskwiniowego stanika.
      - Winiarski.
      - Czego chcesz, Hladikova?
      - Jak to czego? - uśmiechnęłam się absurdalnie łagodnie. - Tego co zawsze. Tym razem nie możesz wymigać się swoim małżeństwem.
      - Daj mi spokój, okej?
      - Widzę, że lata studiów byłej żony nie poszły na marne. Problem w tym, że ja też to przerabiałam i na ten myk z konstrukcją zdania mnie nie nabierzesz. Nieokej.
      Wpatrywał się we mnie podkrążonymi oczami, jakby próbował mi wyjąć z głowy cel przybycia, ale najwyraźniej był w kiepskiej kondyncji i zamiast tego spytał:
      - Skąd masz klucze?
      - Od twojej byłej żony.
      Parsknął ironicznie.
      - Jasne. Niby czemu miałaby przysyłać akurat ciebie?
      Mnie też na początku pomysł byłej pani Winiarskiej wydawał się dziwaczny, ale przez wzgląd na jej intuicję, inteligencję i szacunek do niej, wysłuchałam do końca i postąpiłam słusznie, bo na koniec wszystko stało się jasne.
      Poza tym mile połechtała moją próżność, stwierdzając, że jeśli istnieje jakaś kobieta, którą Michał może chcieć i która może mu pomóc, poza nią samą, to jestem nią ja. Nie miałam powodu jej nie wierzyć, skoro sama skontaktowała się - jak to stwierdził Michał - akurat ze mną.
      - To, że byłyśmy z Dagą przez jakiś czas w niepisanym konflikcie nie oznacza, że się nie szanowałyśmy. Ja podziwiałam jej rozległą wiedzę, ona mnie za fakt, iż mimo tego, że bardzo chciałam i miałam kilka okazji, nigdy nie tknęłam cię palcem. A przynajmniej nie po tym małym incydencie, o którym nie zdawała sobie sprawy i który był... zbłądzeniem.
      - I co? Moja żona ze względu na ten odwieczny szacunek, dała ci cynk, że możesz mnie legalnie brać?
      - Nie - warknęłam wściekła, że śmiał powiedzieć o niej coś takiego - Twoja była żona dała mi cynk, że trzeba cię przywrócić do życia.
      Michał przez dosłownie sekundę miał taki wyraz twarzy, jakby był wzruszony troską byłej żony, ale zadziwiająco szybko mu przeszło i syknął ironicznie:
      - Świetnie. Skoro już tak dobrze się dogadujecie przekaż jej moje podziękowania i powiedz, że przysłała nieodpowiednią osobę.
      Wywróciłam tylko oczami.
      - Ile ty masz lat, Winiarski? Rusz dupę i idź pod prysznic, a ja ci w tym czasie wyprasuję jakąś koszulę.
      - Nigdzie się nie wybieram - burknął, naciągnąwszy koc z powrotem na głowę.
      - Spójrz tylko na siebie. Od dwóch tygodni nie byłeś w pracy. Zamierzasz tak trwać do końca świata?
      - To chyba twój najlepszy z dotychczasowych pomysłów, Hladikova.
      Zmrużyłam morderczo oczy, podeszłam do łóżka i jednym ruchem ręki zerwałam z niego koc.
      - Idź pod ten cholerny prysznic, dobrze ci radzę.
      W odpowiedzi kazał mi zrobić coś co według mnie jest anatomicznie niewykonalne, chyba że jest się Marylinem Mansonem i ma się wycięte dwa żebra.
      Syknęłam "świetnie" i pozwoliłam mu zasłonić się po raz kolejny, co bylo nawet lepsze dla mnie, bo dzięki temu nie mógł zobaczyć co właściwie zamierzałam.
      A stwierdziłam, że skoro on nie chce przyjść pod prysznic, to prysznic przyjdzie do niego.
      Konkretnie to miska i nieco zawartości bełchatowskich rurociągów.
      Gdy pięć litrów lodowatej wody wylądowało na jego głowie, wydał z siebie okrzyk typowy dla rodowitego Polaka, albo papieża piszącego w papierach urzędowych o zakręcie, a potem wbił we mnie spojrzenie tak mroczne, że udałam, że się wzdrygam.
      Nie zwracając uwagi, że to niebezpieczne odwracać się do niego w takim stanie plecami, zrobiłam obrót na obcasie i skierowałam się do kuchni, po drodze śpiewając:
      - Masz kwadrans.
      A on mi odświewał:
      - Jesteś najgorszą na świecie wiedźmą, Hladikova.
      Tylko że wcale nie użył słowa "wiedźma". 





       Jak tam żyją moje Aromaty? Kto w szkole, kto jeszcze baluje, a kto kuje do poprawek?