wtorek, 28 kwietnia 2015

Think global, act local. 01

     - Dobrze, w takim razie przyjadę dzisiaj jeszcze do biura i to zrobię, tak?

     - Świetnie.

     - Świetnie, pa – i nawet nie czekając na odpowiedź, wcisnęłam czerwoną słuchawkę, w swojej oldschoolowej Nokii c3. Rzuciłam torbę na wysokie krzesło barowe i udusiłam powietrze przed sobą, nie szczędząc przy tym adekwatnych efektów dźwiękowych.
     W Lokalu było jasno i surowo jak zwykle. To był ten rodzaj modernistycznego hipsterstwa, który objawiał się bielą, szarością i wegetariańską żywnością, wspartą przez regionalne piwa i dwóch wysokich barmanów z brodami, zbierającymi tipy dzięki świadomości swojej urody i czaru osobistego. Tak się składało, że jeden z tych barmanów był moim dobrym przyjacielem z ogólniaka.
Jako, że był środek tygodnia, przed godziną zero, w lokalu Lokalu – idiotyczna nazwa, tylko potwierdzająca całe hipsterstwo tego miejsca, albo po prostu brak kreatywności Peja, czyli właściciela, była idealnym podsumowaniem – ja i dwóch kolesiów od dłuższego czasu ewidentnie ślęcząca nad swoimi butelkami z piwem, była całą klientelą, Kuba mógł bez wyrzutów sumienia poświęcic mi całą uwagę.
     - Aż tak źle?
     Normalnie w takiej sytuacji, kazałabym mu zmilczec gestem, sama zagryzłabym język i wyszła na papierosa, wracając po zupełnym oczyszczeniu z toksycznych emocji, ponieważ każde najmniejsze wyduszenie z siebie dźwięku, przerwałoby tamę, hamującą potok mojej od dłuższego czasu kumulującej się agresji, ale tego dnia ugryzłam się już tyle razy, że powiesiłam torbę na oparciu krzesła i samej zajmując jej miejsce, przyłożyłam policzek do chłodnego, białego blatu, po czym zaczęłam mówic:
     - Zaplanuj coś. No i weź tu coś, kurwa, zaplanuj, człowieku. Zaplanowałam capuccino na wynos, ale przypuszczam, że w takim wypadku zabrakło mojego syropu, albo papierowych kubeczków.
Mój przyjaciel skomentował to wyłącznie szerokim uśmiechem.
     - Przecież wiesz, że nie wolno ci planowac.
     - Serio? - zapytałam z niedowierzaniem, podnosząc głowę i przeciągając samogłoski. - Zgrywasz się. Powiedz, że się zgrywasz.
     - Zapytaj Szymka – rozłożył tylko bezradnie ręce.
     Poczułam potworne wyrzuty sumienia, bo Szymek rzeczywiście stał za filarem i coś podliczał, a ja zamiast poświęcic mu chociaż dziesięc sekund na przywitanie, byłam na granicy histerii ze względu na brak swojego ulubionego kokosowego syropu.
     - Boże, Szymon, przepraszam, cześc.
     - Jak na tyle zupełnie nie powiązanych ze sobą słów, wyszło ci całkiem logiczne zdanie – przyznał z uznaniem, uśmiechając się w ten sposób, przez który pod hipsterskimi okularami, wokół oczu robiły mu się urocze zmarszczki. - Niestety muszę przyznac Kubie rację, kokos wyszedł.
     Rąbnęłam czołem o plastik bufetu, aż dzbanki z wodą obok zabrzęczały, ocierając się o siebie.
     - Po coś planowała? - wytknął mi Jakub, zabierając się za majstrowanie jakiejś innej kawy.
     - Nie wiem – jęknęłam żałośnie. - Tak samo jak nie wiem po co planowałam pojechanie dzisiaj na basen, obcięcie włosów, przeżycie z moim iphonem do następnego lata i jakieś osiemdziesiąt procent innych rzeczy związanych z moim życiem.
     - Właśnie miałem powiedziec, że chyba coś zrobiłaś z włosami – zauważył Szymon, podstawiając mi pod nos jakąś do połowy wypitą melisę. - To moja, ale z tej strony nie piłem, więc jakby co to się nie krępuj. Odebrałem już dostawę trzystu dwudziestu kilogramów jabłek, więc już nic bardziej stresującego nie powinno mnie dzisiaj spotkac.
     Zrobiłam wielkie oczy, tocząc spojrzeniem od jednego do drugiego.
     Miałam w głowie miliard myśli naraz: jak pogodzic basen z naprawą swojego błędu w pracy jednego dnia przed zamknięciem, jaką kawę właśnie improwizuje mi Jakub i czy będzie można ją w ogóle wypic, „jakby, nie przeszkadza mi to, czy piłeś z tej filiżanki, czy nie, bo byłam przez sześc lat harcerką, a poza tym jeśli wziąc pod uwagę, że mam na ciebie straszną ochotę, to znając mojego pecha i nie umiejętnośc zaplanowania trasy do spożywczego za rogiem, będzie to najpewniej jedyna okazja, kiedy uda mi się wymienic z tobą jakiekolwiek płyny ustrojowe.”
     Zapytałam zatem:
     - Na cholerę wam trzysta dwadzieścia kilogramów jabłek?!
     - Na tydzień polski – odparł z fałszywym spokojem Szymon. - Mamy sezonowe menu na ten tydzień, będą warsztaty z robienia cydru i klasycznie: na każdym stoliku muszą stac jabłka. Więc to trzysta kilogramów by może nawet zeszło w ten tydzień. Tylko nikt nie wpadł na pomysł, żeby przysyłac je, no nie wiem, etapami? Więc teraz mamy te wszystkie jabłka w składziku z alkoholem i nie mam pojęcia co innego z nimi zrobic.
     Byłam na granicy wyczerpania i histerycznego płaczu, ale i tak roześmiałam się głośno.
     - Super. Jaram się.
     - No my nie bardzo – przyznał Kuba – a tobie co się stało z tymi wszystkimi rzeczami, o których mówiłaś?
     - Nic – wzruszyłam ramionami – klasycznie, zaplanowałam. Wstalam o jedenastej, chociaż planowałam o ósmej, a mój telefon stwierdził, że nie będzie działał. Że się nie odblokuje i już. Potrzebuję jutro wolne, więc ustaliłam z moim szefem, że ogarnę dzisiaj klientów na dwa dni, tylko nie wspomniał mi nic, że mam siedziec w pracy do siedemnastej, więc o wpół do trzeciej zawinęłam do domu, po rzeczy na basen. Zaplanowałam korki, oczywiście korków nie było, zatem pojechałam do fryzjera dwadzieścia minut za wcześnie, obcięła mnie, zamiast długości, którą zaplanowałam zrobiła mi to i odmówiła absolutnie skrócenia ich jeszcze trochę, bo tak i chuj, stwierdziłam zatem, że przyjadę do was po szybką kawę i tak mam po drodze, ale jak wysiadałam z samochodu, zadzwonił do mnie Daniel, że doszli klienci na jutro, więc mam wrócic do firmy, póki Kuchnia nie wyszła, podac im poprawne ilości i dorobic torby. Potem się okazało, że nie ma mojego syropu. Mam dodawac coś jeszcze?
     Chłopaki spojrzeli na mnie z takim żałosnym współczuciem, że tylko sapnęłam cicho i wsparłam głowę na dłoniach. Szymon przejął moje cafe latte od Jakuba i postawił przede mną ostrożnie.
     - Na koszt firmy – stwierdzili w tym samym momencie, a ja tylko uśmiechnęłam się smutno.
     - Dobrze jest z tą długością – pocieszył mnie Kuba nieudolnie. - Tak też ładnie.
     - To niemożliwe, żeby planowanie wchodziło ci aż tak źle – upierał się Szymek.
     Wyjęłam tablet z mojej bezdennej torby i zaczęłam logowac się na skrzyknę pocztową mojego szefa, ponieważ potrzebowałam jak najszybciej podesłac Kuchnii właściwie ilości klientów do obsłużenia na dzisiaj.
     - Och, wierz mi. Zaplanowałam nigdy nie zrobic prawa jazdy. Zamierzałam tłuc się przez całe życie taksówkami i zmuszac moich znajomych do szoferowania, ale całe społeczeństwo postanowiło mnie do tego zmusic do tego stopnia, że na dwudzieste urodziny, dostałam w prezencie kurs, z opłaconym tylko jednym testem praktycznym. Byłam święcie przekonana, że mi się nie uda, a potem będę miała doskonałą wymówkę, że nie stac mnie na więcej, ale, jakby to powiedziec, zdałam za pierwszym. Jako jedyna z moich znajomych.
     - I nie jest to wygodniejsze?
     - Z moją nerwicą? - spojrzałam na niego wymownie. - Nie. Całe szczęście zaplanowałam wylądowanie w więzieniu i napisanie książki, więc może uda mi się nikogo nie potrącic.
     - Nie wierzę – upierał się ze śmiechem.
     - Słowo. Gdybym zaplanowała, że zaproszę cię jutro na drinka, to pewnie właśnie jutro wpadłbyś na miłośc swojego życia i oznajmił, że jesteś absolutnie zakochany. Ja bym sobie wtedy zaplanowała, że okej, to nawet lepiej, będziesz sobie z tą laską, my w tym czasie się zaprzyjaźnimy, kiedy się rozstaniecie, będziesz mi się wypłakiwał na ramieniu i w końcu zrozumiesz, że jestem wszystkim czego szukasz. Mam na myśli, to byłby najprostszy sposób do tego, żeby ułożyc ci długie, szczęśliwe małżeństwo. Trust me, I'm me.
     Podsumowałam wszystko nerwowym mrugnięciem i wbiłam wzrok w tablet.
     Podczas swojej histerycznej przemowy widziałam jak Kuba, stojący za plecami Szymka, przechodzi z etapu histerii, poprzez panikę, niepomierne zdumienie, aż do totalnej radości. Nie miałam pojęcia czemu to powiedziałam. Pewnie dlatego, że jakiś czas temu zaplanowałam nigdy nie podbic do Szymka, bo lubiłam Lokal, lubiłam Szymka i nie chciałam nigdy zostac wygnaną przez poczucie wstydu i żałości. Tak, no. Tak właśnie wygląda moje planowanie. Dziękuję, pozdrawiam, polecam się na przyszłośc. Mogło to mieć również jakiś związek z tym, że byłam kompletnie rozchwiana emocjonalnie przez wszystko co stało się tego dnia, albo z tym, że raz w życiu zamiast się ugryźc w język i pójśc zapalic, ja postanowiłam się komuś wyżalic.
     To pewnie ten bar tak na mnie działał. Za dużo amerykańskich filmów.
     Wróciłam do sprawdzania poczty i chociaż na dzisiaj nie było żadnych dodatkowych zainteresowanych naszym dietetycznym jedzeniem, zaczęłam bazgrac nazwiska sportowców, którym jutro mieli gotowac moi koledzy z pracy, choc spokojnie mogłam się tym zając już w biurze, a nie korzystając z lokalowych serwetek.
     Postanowiłam się też utopic w moim cafe latte. Klasycznie, nie wyszło. Postanowiłam się więc też nie topic, ale jak to mawiało się w dzieciństwie „pierwsze słowo do dziennika, drugie słowo do śmietnika”. Ciągle byłam cała, zdrowa i zażenowana do granic możliwości.
     - Jest na to pewne rozwiązanie – usłyszałam głos Szymka nad głową. Brzmiał jakby się uśmiechał, więc zaryzykowałam i spojrzałam mu w oczy.
     - Słucham zatem – wykrztusiłam resztkami odwagi.
     - Po prostu zamiast czekac do jutra, zaproś mnie dzisiaj.
     Kuba nie ruszający się z miejsca i wyglądający na tle ściany alkoholi, jakby miał się zaraz udusic z radości i powstrzymywanego okrzyku euforii, pokazywał mi zaciśnięte kciuki, żeby dodac mi pewności siebie, ale to mnie stresowało tylko jeszcze bardziej, więc zamiast powiedziec coś nonszalanckiego w stylu „pozwolę sobie jednak poczekac, aż ty to zrobisz”, wzruszyłam ramionami i wypaliłam:
     - Świetnie, zatem jutro.
     - Jutro jestem w pracy – odparł przepraszająco, zakładając mi na kawę plastikowy kapturek. - Pojutrze.
     - Pojutrze ja jestem w pracy do późna, a potem jadę na parapetówkę w stylu jak sześcdziesiątych. W piątek mam wolne.
     - Ja w piątek zamykam – jęknął.
     Jedyną moją reakcją był głośny, szczery śmiech, który oczyścił mnie z całego stresu.
     - Sam widzisz – rozłożyłam ręce, wzięłam tablet pod pachę, swoją torbę, serwetkę i kawę. - Najwidoczniej nie jest nam to przeznaczone. Pomyślimy o tym następnym razem. Może. Czyli właściwie nie, bo chyba właśnie to zaplanowałam.
     I machając im na pożegnanie, odwróciłam się na pięcie i skierowałam do swojego samochodu. Dopiero kiedy okazało się, że za szybko puściłam sprzęgło i zgasł mi silnik, zorientowałam się trzęsły mi się kolana z przerażenia.

     I głupoty, bo chyba właśnie przepuściłam prawdopodobnie pierwszą i ostatnią okazję na randkę z Szymkiem. Może to nie moje planowanie ściągało na mnie te wszystkie złe rzeczy, tylko, no nie wiem, IDIOTYZM?







Ja tylko sprawdzam. Jak wam nie podpasuje to napiszemy coś innego. Mam też pytanie osobiste, tylko to jest raczej pytanie do tych z Was, które trochę siedzą w moim pisajstwie, włącznie z tymi słabymi, starymi historiami. 
Które opowiadanie (do 15 stron) przypadło Wam najbardziej i dlaczego?
Kocham, całuje, przepraszam za błędy i obsuwę. A.