środa, 22 stycznia 2014

Wyrocznia.

      Piłka zahaczyła o siatkę i potoczyła się na aut.
      Nowakowski podrzucił ręce i jęknął:
      - Biednemu to zawsze wiatr w oczy i chuj w dupę.
      Otworzyłam sobie piwo o przeznaczony ku temu kawał metalu wystający z blatu i rzuciłam się na ogromny turkusowy puf, ustawiony przed samym telewizorem.
      - I tak przegra - wzruszyłam ramionami, wcale nie zwracając się do nikogo konkretnego, i pociągnęłam łyk z butelki.
      - Skąd wiesz? - spytał Kurek, nie odrywając wzroku od meczu. - Ha! Podkręcona, zaskoczona!
      Winiarski uśmiechnął się pod nosem i mruknął:
      - Może powinniście pomyśleć o wydaniu tomiku z aforyzmami.
      - Nie wiem skąd, po prostu wiem.
      Jak na potwierdzenie moich słów Radwańska zrobiła podwójny błąd, a potem nie poradziła sobie z returnem.
      I chociaż stale prowadziła (to był pierwszy set, a w gemach było 4:3 dla Agnieszki), a Williams w ostatnich meczach zanotowała potworny spadek formy, nieomal przegrywając z Woźniacki, to mój żołądek był po prostu pewny, jak potoczą się dalsze losy spotkania.
      Mogłam im bez wahania podać wynik w gemach.
      Agnieszka zdobyła punkt bezpośrednio z backhandu, a później fatalnie schrzaniła dropshota. Karol Kłos na to:
      - Raz na wozie, raz podwozie.
      Spojrzałam na Winiarskiego i chyba pomyśleliśmy o tym samym.
      Radwańska miała swój serwis. Wyszła na prowadzenie 40:15, a potem popełniła 3 (słownie: TRZY) błędy podwójne i wybiła z forehandu poza boisko.
      4:4
      - Kurwa - stwierdził elokwentnie Michał Kubiak - jakbym był nią i bym się widział z boku, tobym się samoubiczował.
      - Na okładkę - powiedziałam Winiarskiemu - proponuję chmurę.
      - A w tle napis: "Iglaki na beton, beton na iglaki".
      Ignaczak podniósł głowę i wymamrotał: "Spierdalaj".
      - 7:5, 6:3 - poinformowałam powietrze i wróciłam do swojej sypialni.


      - Na twoim miejscu bym tam nie wchodził.
      Winiarski stał przed wejściem na stołówkę z telefonem przytkniętym do ucha i gdybym nie spodziewała się usłyszeć czegoś podobnego, to pewnie bym pomyślała, że to do kogoś w komórce.
      - Bardzo są źli?
      Uniósł brwi.
      - Zaspoilerowałaś im wynik. I to w dodatku poprawny. Nie są źli.
      Powiedział mi potem, jacy byli naprawdę, ale postanowiłam tego nie przytaczać.
      Westchnęłam.
      - Na pocieszenie powiem ci tylko, że wygracie dziś 3:1.
      - Z Kubą?
      - Z Kubą - przytaknęłam ruchem głowy.
      Nie zapytał, czy jestem pewna. Byłam pewna i on najwyraźniej wiedział o tym tak dobrze jak ja.
      - Skąd?
      - Nie wiem skąd - wzruszyłam ramionami. - Po prostu wiem.
      Ale nie zamierzałam ryzykować konfrontacji z siatkarzami. Zamiast wchodzić na stołówkę, zrobiłam obrót na pięcie i ulotniłam się w stronę bawialni, gdzie półtorej godziny wcześniej chłopaki oglądali mecz Radwańskiej, i kupiłam sobie paczkę pomidorowych krakersów.
      A kiedy wychodziłam, zobaczyłam Nowakowskiego, który stał ze spuszczonymi rękami i wpatrywał się w wiadomości pokazujące wyniki żeńskiego tenisa.
      - To niemożliwe - mamrotał, nawet na mnie nie patrząc. - Pierwsze 4 gemy grała jak z nut. To twoja wina, wykrakałaś!
      Możliwe, że tak właśnie było. Że wcale tego nie przewidziałam, tylko wykrakałam.
      Bo gdybym to przewidziała, przewidziałabym również to, co zastanę w swoim pokoju, jak wrócę. A szczerze mówiąc, jeszcze nigdy w życiu nie byłam bardziej zaskoczona.


      Leżał na moim łóżku, jakby robił to codziennie po obiedzie.
      Rozłożył się na boku w poprzek posłania i podparł głowę na ręku. Tuż przed nim na drewnianej tacy stały dwa talerze i szklanka. Na pierwszym talerzu był ryż, paluszki krabowe i sałatka grecka, a w drugim naczyniu zupa grzybowo-migdałowa. W szklance mojito bez alkoholu.
      Wiedziałam to wszystko, bo czytałam dzisiejsze "danie dnia".
      Nie wiedziałam natomiast, dlaczego bawił się moją złotą kartą magnetyczną, choć ewidentnie jeszcze dwadzieścia minut wcześniej chowałam ją do tylnej kieszeni swoich dżinsów.
      - No cześć - uśmiechnął się jednym kącikiem ust - nie zgubiłaś czegoś?
      - Nie przypominam sobie.
      - Przyniosłem obiad - zauważył zwyczajnie, opuszczając spojrzenie na tacę.
      - Widzę - powiedziałam ostrożnie, bo byłam nieco skonsternowana całą tą sytuacją. - Dziękuję. To nie było konieczne - dodałam i ku wyjaśnieniu uniosłam paczuszkę z krakersami.
      Wydawał się rozbawiony, tylko nie wiedziałam, czy moją konsternacją, faktem, że stałam jak wryta i wyłącznie na niego patrzyłam, czy posiłkiem jaki sobie sprawiłam.
      To naprawdę było dość dziwne. Dlatego zapytałam:
      - Skąd masz mój klucz?
      - Przecież - uniósł niewinnie brwi - mówiłem ci już, ze znalazłem. Zresztą akurat chyba ty powinnaś to wiedzieć najlepiej, pani Wyrocznio. Swoją drogą, myślałaś kiedyś o tym, żeby obstawiać? Mogłabyś zrobić na tym niezłą kasę.
      Zrobiłam. Poważnie, na obstawianiu u bukmacherów tenisa.
      Nie sądzicie chyba, że ze skromnej pensji bibliotekarki mogłabym sobie pozwolić na mieszkanie w hotelach i jeżdżenie po całym kraju na mecze polskiej reprezentacji.
      - A teraz jedz, bo wystygnie.
      - Wolałabym - odparłam, zabierając ostrożnie tacę i stawiając ją na małym stoliku pod oknem - dowiedzieć się najpierw, co cię tu sprowadziło.
      Wywrócił swoimi szatańsko niebieskimi oczami i wstał, żeby oprzeć się plecami o ścianę za łóżkiem.
      - Przyniosłem obiad. Czy wszystko trzeba powtarzać ci dwa razy?
      - Łał - mruknęłam i usiadłam na niskiej komódce, bo to dawało mi pewne oparcie, więc i poczucie bezpieczeństwa w całej tej dziwnej sytuacji. - Dzięki za troskę.
      Uśmiechnął się olśniewająco.
      - Nie ma za co.
      - Zatem to wszystko? To znaczy, chodziło tylko o to?
      I teraz możesz już sobie pójść, tak?
      - Owszem. Wiesz, jak znalazłem kartę, co było niesamowitym zbiegiem okoliczności, jeśli wziąć pod uwagę, że właśnie niosłem ci obiad, pomyślałem, że zostanę i poczekam, aż przyjdziesz. Wiesz, żeby nikt z niecnymi zamiarami nie wkradł ci się do pokoju.
      Na przykład ty, tak?
      Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że to był ten sam koleś, który chciał ze mną wydać tomik z aforyzmami chłopaków oraz który kwadrans wcześniej ostrzegł mnie przed nimi, gdy chciałam wejść na stołówkę. O ile rzeczywiście mieli jakieś pretensje.
      Ale przecież nie byłam idiotką. Koleś sam mi się właśnie przyznał, że ukradł mi klucz i włamał się do mojego hotelowego pokoju.
      No dobrze, może nie dosłownie, ale ewidentnie to miał na myśli.
      - W takim razie - stwierdziłam, udając pewniejszą niż byłam - dziękuję również za troskę o prywatność. Jeśli to już wszystko, to nie trzymam cię dłużej, na pewno masz napięty harmonogram.
      - W sumie - podrapał się w zamyśleniu po zarośniętym policzku - to właśnie mam godzinę przerwy poobiedniej.
      Chciało mi się uciekać. O co w tym wszystkim chodziło?
      - No tak - próbowałam w inny sposób - tylko ja jestem w sumie trochę zmęczona, w nocy miałam problemy ze snem, z chęcią bym się położyła.
      - Miałaś problemy ze snem? - zainteresował się od razu. - To coś poważnego czy po prostu brakowało ci silnego, męskiego ramienia?
      Najwidoczniej nie dało się go wygonić grzecznie, więc ściągnęłam brwi.
      - Nie sądzę, Michale, żeby to był twój problem.
      - Michale! - powtórzył z zachwytem. - Też chcę wiedzieć, jak masz na imię!
      - Kastora - wymamrotałam.
      - Kastora! Piękne imię! W porządku, Toro. Odpoczywaj.
      A potem wstał i, z wyrazem najwyższej uprzejmości na twarzy, zaczął wychodzić. Tylko że po drodze jeszcze mnie cmoknął w usta. Najwidoczniej na pożegnanie.



      - Masz mi coś do powiedzenia? - zapytał, mrugając ociężale. Znowu, tak jak wtedy przed telewizorem, wzrok miał jakby nieobecny. Nawet na mnie nie patrzył.
      Doszłam do wniosku, iż to rozważne, jeśli wziąć pod uwagę, że gdzieś na trybunach była jego narzeczona, a to ewidentnie nie był moment na autografy i pogaduchy z fanami.
      Szczerze mówiąc, dziwiłam się, że w ogóle przyszedł.
      Wzruszyłam ramionami.
      - Nie wiem, może niech flotowcy próbują zagrywać na Leona?
      Piotrek bez słowa skinął głową, a potem poszedł do kolegów, mamrocząc coś do tych, których dotyczyła moja uwaga.
      Kiedy moje spojrzenie przypadkiem padło na Winiarskiego, uśmiechnął się promiennie i puścił mi oko.
            Odwróciłam wzrok, zupełnie go ignorując, ale to niezupełnie było zgodne z tym, co działo się w mojej głowie. Byłam zła i zdezorientowana.
      Nie znaliśmy się. Nigdy. Przewidziałam wynik meczu, który oglądał razem z kolegami, ale to mu nie pozwalało od razu na włamywanie się do mojego pokoju i całowanie mnie na pożegnanie.
      A zrobił to. To znaczy: pocałował mnie. Nonszalancko, jakby to robił zawsze, musnął mnie w usta, nawet się przy tym nie zatrzymując, a potem wyszedł, nawet się nie oglądając.
      Teraz znowu to mrugnięcie. Co ten koleś sobie myślał? Że jak był światową gwiazdą siatkówki, to wszystko mu było wolno?
      Stałam taka zła i zdezorientowana, aż z zamyślenia wyrwał mnie głos Nowakowskiego. Nie wiedziałam, jak do tego doszło, ale wyraźniej został dziwnego rodzaju łącznikiem między mną a kolegami.
      - Chłopaki pytają, jaki dziś przewidywany wynik.
      - Trzy do jednego - odparłam. - Tylko musicie się skoncentrować.
      - Mam im tak powiedzieć? - zapytał nieco ironicznie, ale nie wzięłam tego do siebie.
      - Tak, bądźcie skoncentrowani.
      Piotrek ciągle był trochę rozbawiony, ale wzruszył ramionami i poszedł do kolegów przekazać im dobrą nowinę. Wiedziałam, że powiedział im wszystkie detale mojej przepowiedni, bo zerknęli na mnie z dziwnymi minami, ale najwyraźniej postanowili posłuchać.
      Przynajmniej na początku.
      W pierwszym secie widać było, że są skupieni tylko na piłce. Wygrali go do 22 i chociaż przepowiednia się zaczęła sprawdzać, to byli tak zajęci grą, że nawet nie zwrócili uwagi na moją osobę.
Po drugiej partii było trochę inaczej, bo wygrali ją do 18 i już wtedy wiedziałam, co się zaraz stanie.
      Siatkarze uwierzyli w siebie, wyluzowali i zaczęli grać na pamięć, jakby chcąc zrobić mi na złość i pokazać, że najwidoczniej są w tak dobrej formie, iż nie zamierzają tracić nawet jednego seta.
      I właśnie dlatego go stracili. Do 13.
      Czwartej części meczu też nie zaczęli najlepiej, ale spodziewałam się tego. Byli rozbici po poprzedniej partii i nie mogli sobie przypomnieć, jak wygrali dwie pierwsze, dlatego gdy Cichy spojrzał na mnie przelotnie podczas pierwszej przerwy technicznej, westchnęłam ze zbolałą miną i szepnęłam:
      - Skupcie się.
      Piotrek wymamrotał coś do kolegów i bez znaczenia czy to było jakieś zaklęcie, moje przykazanie, czy obietnica lodów czekoladowych - zadziałało.
      Polska wygrała 3:1 drugi z czterech meczów fazy grupowej Ligi Światowej granych w Polsce, które decydowały o ich dalszej przygodzie z Final Six.
      Cieszyłam się, jasne, że się cieszyłam. Tym bardziej, że Nowakowski przestał na mnie patrzeć tym dziwnym nieobecnym wzrokiem i nawet się do mnie uśmiechnął. Podejrzliwie, ale jednak. No i dzięki meczowi wyrzuciłam na chwilę z głowy tę dziwną grę, którą prowadził Winiarski.
      A przynajmniej do momentu, kiedy stojąc przed samochodem i z dziką paniką grzebiąc w torbie, zorientowałam się, że nie mam kluczyków.
      Bo ja wiedziałam, gdzie one są. I chciało mi się płakać.
      To było niemożliwe. Nie zbliżał się do mojej torby, nawet nie rozmawiałam z nim od poprzedniego wieczoru. Nie było żadnego racjonalnego wyjaśnienia na to, że znowu zdołał mnie ogołocić z kluczy.
      Chyba że tym razem naprawdę je zgubiłam.
      To też wydawało mi się nieprawdopodobne, ale z dwojga złego wolałam to wyjście. W końcu mogłam to zgłosić ochronie. Pokazać im dowód rejestracyjny i powiedzieć, że gdyby ktoś próbował go ukraść, to należy go powstrzymać.
      Oczywiście w chwili gdy miałam to zrobić, to znaczy zagadnąć ochroniarza, który właśnie mnie mijał, zostałam...
      Cóż, pocałowana w szyję.



      Wrzasnęłam wściekle, doprowadzona do ostateczności, odwróciłam się do niego twarzą i, próbując nie sapać jak byk podczas corridy, wbiłam w niego mordercze spojrzenie.
      Czy się nim przejął? Jasne, że nie. Uśmiechnął się tylko zniewalająco i pomachał kluczykami w moją stronę.
      - Chyba coś zgubiłaś, aniołku.
      Wyrwałam mu kluczyki z ręki i zaczęłam obchodzić samochód w kierunku miejsca kierowcy.
      - Nie możesz tego ciągle robić - warknęłam, podrzucając ręce do góry.
      - Nie mogę robić czego? - spytał niewinnie, poprawiając na ramieniu torbę treningową.
      - Nie możesz mnie ciągle okradać!
      Staliśmy po dwóch stronach samochodu, ale Michał był tak wysoki, że mimo dachu mojego auta zobaczyłam, jak przykłada szczupłą dłoń do mostka, robiąc niewinną minę.
      - Przecież cię nie okradłem. Niby kiedy?
      Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie, ale mogłam zauważyć:
      - W takim razie skąd wiedziałeś, że są moje?
      Uśmiechnął się jak anioł, a lampa, która świeciła za jego plecami owiewała go świetlistą łuną, tylko potęgując ten cały efekt.
      - Widziałem, jak ci wypadają, ale tak szybko uciekłaś, że nie zdążyłem ci ich oddać. Poza tym niewiele jest kobiet o imieniu Kastora.
      Dobra. Może i miałam przy kluczykach brelok z imieniem, i dobra, rzeczywiście ulotniłam się z hali od razu po ostatnim gwizdku i przelotnym uśmiechu Nowakowskiego.
      - Ale na pewno nie ma takiej możliwości, żebyś wiedział, który spośród tych wszystkich samochodów jest mój - rzuciłam pewna, że to da mi ostatnie słowo w tej dziwacznej debacie.
      Zrozumiałam, jak bardzo się pomyliłam w chwili, gdy znowu się uśmiechnął.
      - Dlatego tym bardziej powinnaś być mi wdzięczna, że przeszedłem cały parking, żeby cię odnaleźć.
      Westchnęłam, podrzuciłam po raz kolejny ręce do góry i wcisnęłam przycisk na pilocie od centralnego zamka.
      - Dobra - warknęłam, szarpiąc klamkę - wsiadaj. Ale łapy przy sobie.


      Michał był niepojemnie grzeczny. Położył swoją treningową torbę na tylnym siedzeniu, zapiął pasy i kulturalnie zapytał, czy może włączyć radio.
      - Dobra, ale nie ma przełączania stacji.
      Fale standardowo były ustawione na Radio Plus i po chwili nie mogłam już powstrzymać uśmiechu, gdy zaczął podrygiwać do "Time of my life". Przeszło mi, gdy ktoś za oknem go dostrzegł, rozpoczynając efekt domina.
      Zachwycony muzyką i wygraną - nie tylko w meczu - Michał machał do wszystkich jak księżna Diana, a ja próbowałam wtopić się w swoje siedzenie, do tego stopnia zestresowana, że raz aż zgasł mi silnik.
      - Dodajesz za mało gazu, aniołku - powiedział troskliwie Winiarski, a potem od razu zamilkł, poruszony moim spojrzeniem.
      - Andrea nie będzie zły, że nie jedziesz z nimi autobusem? - zapytałam obojętnie, a przynajmniej miałam nadzieję, iż taka się właśnie wydawałam.
      Bo wewnątrz ewidentnie nie byłam. O nie. No ale ludzie, postawcie się na moim miejscu. Nawet jeśli nie robiło na mnie wrażenia to, że w moim aucie siedzi Michał Winiarski (TEN Michał Winiarski), to mogłam być trochę poruszona faktem, że najwidoczniej upodobał sobie okradanie mnie z wszelkiego rodzaju kluczy.
      O całowaniu nie wspominając.
      Mógł mi wobec tego zgasnąć silnik, a głos zachrypnąć.
      - Nie - odpowiedział i w przeciwieństwie do mnie na pewno zrobił to autentycznie swobodnie - najważniejsze, żebym wrócił do hotelu cały i zdrowy, a spać poszedł przed północą.
      - A jeśli nie wrócisz do hotelu? - uniosłam brwi, a on tylko uśmiechnął się szeroko.
      - To tym lepiej dla mnie.
      Wywróciłam oczami, manifestując, że to było tylko pytanie a nie propozycja, ale Michał nie zwrócił na to uwagi, tylko podkręcił głośność w radio i zaczął śpiewać.
      - She got friendly down in the sand.
      - He was sweet - zawtórowałam odruchowo - just turned eighteen.
      - Well, she was good if you know what I mean.
      A potem popełnił największy błąd swojego życia.
      Położył mi rękę na udzie.



      - No w końcu jesteście! - takim okrzykiem powitał mnie Łukasz Żygadło, jak tylko weszłam do hotelowego foyer.
      Siedzieli w pięciu na skórzanych kanapach naprzeciwko recepcji i grali w karty. Jak weszłam, poderwali się na równe nogi. W zielonych lampach holu ich twarze wyglądały na, nie wiem, zatroskane?
      - Jesteśmy? - uniosłam brwi i obejrzałam się dookoła. - Jestem pojedyncza. Chyba że masz na myśli:       Cieszę się, że wy też jesteście, towarzyszu Żygadło.
      - Nie ma z tobą Michała? - zdziwił się Możdżonek, składając karty na równy stos i chowając je do kieszeni.
      Kiedy to usłyszałam, zagotowało się we mnie jak wtedy w samochodzie, gdy Winiarski położył mi łapsko w miejscu, gdzie ewidentnie nie powinien go kłaść.
      Staliśmy wtedy na światłach i dzięki Bogu, bo tak mną wstrząsnęło, że puściłam sprzęgło i w związku z tym, że chciałam dohamować, znowu zgasł mi samochód.
      Strzepnęłam rękę Winiarskiego ze swojego uda i wrzasnęłam:
      - Wysiadaj!
      Michał wywrócił oczami, uśmiechając się ze znużeniem.
      - Tora, daj spokój.
      - Wysiadaj z mojego samochodu - warknęłam, wskazując mu ręką drzwi.
      - Uspokój się - powiedział ugodowo. - Przepraszam, okej? Poniosło mnie, od tej pory będę grzeczny, przysięgam.
      Sapnęłam i, widząc, że nie zamierza się ruszyć, stwierdziłam:
      - Dobra - a potem otworzyłam drzwi, złapałam jego torbę leżącą na tylnym siedzeniu i wyrzuciłam ją pod krawężnik po drugiej stronie ulicy.
      - Oszalałaś?! - wrzasnął, cały blednąc - Przecież ja tam mam portfel, telefon!
      - No to dalej, leć po nie.
      Spojrzał na mnie blady z wściekłości, odpiął pas i wyskoczył na chodnik, trzaskając drzwiami, co w moim mniemaniu było już zbędne. Zaklęłam na kogoś, kto trąbił na mnie z tyłu, i ruszyłam z piskiem opon, nie oglądając się na siatkarza nawet w lusterku.
      Byłam tak wściekła, że pojechałam do pobliskiego parku, a potem się trochę pogubiłam, w rezultacie do hotelu docierając ponad godzinę później niż planowałam.
I dowiedziałam się, że Winiarski wszystko sobie zaplanował. To znaczy, cały ten powrót ze mną. Jakby był pewien, że go zabiorę.
      - Nie - odparłam mimo wszystko spokojnie - oddał mi kluczyki i poszedł w swoją stronę.
      Ledwie zdążyłam dokończyć zdanie, a przez rozsuwane drzwi wszedł Winiarski, przemoczony deszczem, który leciutko siąpił na zewnątrz, i ze swoją wyjątkową torbą na ramieniu.
      Ze smutkiem zauważyłam, że nie przejechał jej żaden samochód, ani nawet rower.
      - Winiar, człowieku! Miałeś wrócić z Wyrocznią!
      Uniosłam brwi zainteresowana nowym pseudonimem, jaki do mnie przywarł, po czym odwróciłam wzrok ciekawa, co też Michał ma do powiedzenia.
      Nie podejrzewałam, że powie prawdę. To byłaby zbyt duża ujma na jego zarozumiałej, męskiej dumie. Generalnie, to, hej, chroniłam jego tyłek.
      Przełknął ślinę, aż jego jabłko Adama drgnęło nerwowo i, ledwie otwierając ze wściekłości usta, wymamrotał:
      - Po prostu chciałem się przejść - i wyminął nas wszystkich, od razu kierując się na górę.
      Chłopcy wymienili zdezorientowane spojrzenia, które ostatecznie spoczęły na mnie, ale ja nie miałam nic więcej do powiedzenia, więc wzruszyłam ramionami i poszłam do siebie.
      Dziesięć minut później usłyszałam pukanie. Pomna, że Winiarski nie puka, tylko kradnie moją kartę i potem czeka na mnie w środku, powiedziałam przybyszowi, żeby wszedł.
      - Kłamaliście, prawda?
      Odłożyłam z jękiem książkę i zapytałam:
      - Czego on ode mnie chce? Czy to jest jakiś zakład? Żart?
      - Słuchaj, Wyrocznia..
      - Mam na imię Kastora - zaśmiałam się lekko i poklepałam łóżko, żeby zasiadł.
      - Okej - przyswoił. - Nie mam pojęcia, Michał nie jest specjalnie wygadany. Może po prostu, nie wiem, świruje do ciebie, albo coś?
      - No to nie może świrować normalnie? Zaprosić mnie na kawę czy cokolwiek? Musi zamiast tego kraść mi kluczyki i włamywać się do pokoju?
      Piotr miał taki wyraz twarzy, jakby odpłynęła z niej cała krew, ale szybko się otrząsnął i uśmiechnął niemrawo.
      - Nie kradł ci kluczyków, tylko je znalazł i nie zdążył ich oddać, nim wyszłaś.
      Spojrzałam na niego z powątpiewaniem.
      - Jasne, trzynaście tysięcy kibiców, a właśnie on znalazł właśnie moje kluczyki od samochodu.
      Piotrek znowu odrętwiał, tylko tym razem jeszcze bardziej. Pochylił się do mnie gwałtownie i spytał cicho.
      - Wyrocznia, on ci coś zrobił?
      - Jezu, nie!
      Zdążyłam go w porę wyrzucić z auta.
      - Więc tak naprawdę w czym leży problem? - spytał łagodnie, a całe jego przerażenie wyparowało jak kamfora.
      Spojrzałam na niego jak na idiotę.
      - Co "w czym leży problem"?
      - Czemu się z nim po prostu nie umówisz?
      Otworzyłam szeroko oczy, nie wierząc, że trafiła mi się taka rozrywka. Jezu, ja chciałam sobie tylko spokojnie pokibicować polskiej reprezentacji, a zamiast tego wplątałam się w jakąś dziwaczną erotyczno-patologiczną sytuację z Winiarskim w roli seksualnego psychopaty i Nowakowskim jako adwokatem diabła.
      I to prawdopodobnie z własnej winy. Jakbym nie przewidziała wtedy tego cholernego wyniku, to nie miałby o moim istnieniu bladego pojęcia.
      - Bo nie, Boże! - wrzasnęłam, zanim do głowy wpadła mi jeszcze gorsza myśl. - A może to on cię teraz nasłał, co?
      Nowakowski podskoczył w miejscu, jakbym go dźgnęła pogrzebaczem.
      - Wyrocznia!
      - Widzisz? - jęknęłam płaczliwie, bo aż wstyd mi się zrobiło, że zarzuciłam mu coś tak okropnego. - Widzisz? Ja już mam przez niego paranoję! Ja się boję, że jak wejdę pod prysznic, to on już tam będzie! Przecież to nie jest normalne! To jest napastowanie!
      Cichy Pit patrzył na mnie przez chwilę z dziwną miną, a potem westchnął z bezradności.
      - Powiedz mu - poprosiłam zdecydowanie - żeby dał mi spokój, chyba że chce, by cały świat dowiedział się o Winiarskim Psychopacie.
      Piotrek nabrał gwałtownie powietrza.
      - To jest groźba?
      - Samoobrona na granicy paniki.



      Galeria handlowa znajdowała się najwyżej ze sto metrów od hotelu, więc skoczyłam sobie od rana na małe zakupy.
      Gdy wróciłam i z ciekawości nacisnęłam na klamkę, nawet się nie zdziwiłam, że drzwi ustąpiły.
      No nie, trzeba dać cynk brukowcom.
      Winiarski upodobał sobie moje łóżko, z tą różnicą, że teraz czytał książkę, którą skończyłam przerabiać w nocy.
      Rzuciłam mu u nóg torby z nowymi butami, sukienką i lekturą autorstwa Chmielewskiej. Podczas gdy ja wiązałam włosy w kok za pomocą pałeczek od sushi, Michał zaczął przetrzepywać moje zakupy.
      - Romans stulecia! Rewelacyjna książka.
      - Czego chcesz? - zapytałam, wyrywając mu powieść z ręki.
      - O - stwierdził z uznaniem, rozwijając sukienkę, którą zakupiłam w Zarze, a potem uśmiechnął się szeroko. - Przyjdziesz w niej dzisiaj na mecz?
      - Czego chcesz?!
      - Spokojnie, aniołku. Podobno mam cię zaprosić na kawę, tak?
      Opadło mi wszystko, włącznie z włosami, które wyplątały się z upięcia.
      - Piotrek chyba nie zrozumiał, co powiedziałam.
      - Że powinienem zmienić - zastanowił się chwilę - metody postępowania.
      - Masz na myśli kradzież i włamanie, tak?
      Winiarski ze znużeniem wywrócił swoimi niebieskimi ślepiami.
      - To nie moja wina, że ciągle wszystko gubisz.
      - Wszystko? Bo mnie się wydaje, że dziwnym trafem tylko klucze.
      - Zaskakujące, prawda? - odrzekł, uśmiechając się firmowo, a później podniósł do góry mój duży, miętowy...
      - Portfel?! Skąd masz mój portfel?!
      Odrzucił głowę do tyłu i parsknął śmiechem, doprowadzając mnie tym do wrzenia. Rzuciłam się na niego, warcząc i drapiąc paznokciami, ale nawet na moje 175 centymetrów byłam od niego naprawdę dużo mniejsza.
      Co ja będę owijać w bawełnę, no. Nie miałam szans. Powinnam była przemyśleć to posunięcie trochę lepiej, jeśli w ogóle łudziłam się na wygraną. Właśnie tak. Najpierw myśleć, potem robić. Nigdy nie umiałam podążać za tym motto.
      Bo to, co zrobiłam, doprowadziło tylko do tego, że wylądowałam na swoim łóżku, przygnieciona cielskiem Michała, z rękami unieruchomionymi nad głową.
      Rewelacja.
      Wisiał nade mną, przesłaniając mi cały świat, a ja nie mogłam poruszyć ani ręką, ani nogą. Mogłam tylko leżeć jak ta sierota, wąchać za mocny zapach żelu pod prysznic i zastanawiać się, jakim cudem mógł mieć mój portfel, skoro jeszcze przed chwilą...
      - Był w torbie z zakupami, prawda?
      Michał uśmiechnął się jeszcze szerzej i zapytał:
      - Pójdziesz ze mną na kawę?
      - Nie - odrzekłam z uśmiechem słodkim jak miód i spróbowałam się wyrwać.
      - Czemu nie chcesz iść ze mną na kawę?
      - Bo nie chcę, Jezu. Tobie się wydaje, że wszyscy muszą chcieć iść z tobą na kawę?
      Wzruszył ramionami.
      - Nie wiem, pytałem tylko ciebie. Czemu nie chcesz? Przecież jestem kulturalny, a ręce mam przy sobie - widząc mój powątpiewający wzrok, dodał: - Wybacz, w tej chwili to samoobrona. Nie masz żadnych racjonalnych argumentów.
      Miałam. Jasne, że miałam, chociaż nie były zupełnie racjonalne a już na pewno nie chciałam się z nim nimi dzielić. Co miałam mu powiedzieć? Że według mnie siatkarz jest jak marynarz, który ma kochankę w każdym zakątku świata?
      Nie zamierzałam być jego kochanką z Łodzi, skoro to nawet nie było moje rodzinne miasto.
      - A może po prostu nie jesteś w moim typie? - zaproponowałam z mocno bijącym sercem, zadowolona, że głos nie skacze mi tak jak ciśnienie.
      - Oczywiście, że jestem - odparł ze stuprocentową pewnością, ale nie tą z rodzaju aroganckich, tylko tych popartych faktami. - Przecież widzę, jakie masz wielkie źrenice, jak na mnie patrzysz. Poza tym, gdybym ci się nie podobał, wkopałabyś mnie przed chłopakami.
      - A może... po prostu... było... mi... cię żal?!
      Żeby sobie przypadkiem nie pomyślał, że przyjemnie mi się pod nim leży, po każdym słowie starałam się wyrwać spod jego cielska, co dało taki skutek, jakbym waliła plastikowym kubkiem w taflę lodu.
W najlepszym wypadku pogniotłabym kubek.
      Wręcz przeciwnie. Chłodne palce siatkarza zacisnęły się tylko mocniej na moich rękach, prawie odcinając mi dopływ krwi, a Winiarski pokiwał głową z dezaprobatą, jakbym robiła coś skandalicznego.
      - Tora, Tora, Tora. Ile ty masz lat, koteczku?
      - I kto to mówi?! - parsknęłam, próbując nie jęczeć żałośnie z bólu. - To ty mnie napastujesz od dwóch dni i sukcesywnie starasz amputować dłonie!
      - Skrzywdziłem cię? - wydawał się szczerze zaskoczony, tak bardzo, że puścił mnie, jakby się poparzył.  Ale zamiast zejść, pochylił się szybko i, nim się podniósł, cmoknął mnie w nos. - Wybacz. Ty sobie pomyśl nad moją propozycją, a ja tymczasem udam się na trening.



      Zamierzałam go ignorować. Wiecie, tak jak się ignoruje dzieci, kiedy płaczą albo spadną z roweru. Jeśli dziecku nic nie jest, to nie ma sensu nad nim jojczeć i dawać mu widownię, przed którą może robić sceny.
      Ale ktoś, kto ma dzieci, wie, że to wcale nie jest takie proste.
      Klasycznie zaszedł mnie od tyłu, z tą różnicą że tym razem ucałował moją skroń.
      Już nawet nie miałam siły się wściekać. Westchnęłam ciężko, opuściłam ramiona i wróciłam do wertowania karty dań.
      - Myślałaś nad naszą kawą?
      - Nie musiałam nad tym myśleć, Michał - westchnęłam, przerzucając stronę. - Moje stanowisko jest niezmienne. Nie pójdę z tobą na kawę.
      - Tak przypuszczałem - wbrew wszelkiej logice uśmiechnął się szeroko i zaraz zrozumiałam dlaczego. - I doszedłem do wniosku, że skoro ty nie chcesz iść na kawę, to kawa przyjdzie do nas.
      Chyba się umówili, bo jak na zawołanie podszedł do nas kelner, którego Michał uraczył swoim standardowym uśmiechem jak z reklamówki i poprosił:
      - Dla mnie frappe i lasagne, a dla pani truskawkowa latte i ravioli z grzybami.
      Byłam tak zdumiona trafnością jego zamówienia, że tylko otwierałam i zamykałam usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobywał.
      Sam Michał zrobił minę uznania.
      - Skąd...?
      - Blefowałem - wyjaśnił zadowolony. - Wybrałem to, co ja sam bym wybrał i czekałem aż zaprotestujesz. Nie uważasz, że to niesamowite? To samo jedzenie, ta sama muzyka, książki. Powiedz jeszcze, że twój ulubiony kolor to niebieski, a pomyślę, że jesteśmy bratnimi duszami.
      To w żaden sposób nie było niesamowite. Chyba że niesamowicie przerażające i strofujące, i podejrzane. Przypuszczałam, że tak czuli się chłopcy, gdy przepowiadałam wyniki.
      W gruncie rzeczy to było naprawdę, naprawdę straszne i zamierzałam powiedzieć o tym Michałowi, ale kiey otworzyłam usta, wypadło z nich tylko jedno słowo:
      - Turkusowy.
      - A mój indygo!
      Co to, kurwa, jest indygo?



      Zastanawiałam się, czy jeśli obleję się tym przeklętym truskawkowym latte, które przyniósł już kelner, to Winiarski się zniechęci, czy odkryje w sobie naturę rycerza i postanowi mnie ocalić albo coś w tym stylu.
      - Czemu po prostu nie dasz mi spokoju?
      - A czemu ty nie spróbujesz mnie poznać? Skąd możesz wiedzieć, że nie jestem w twoim typie, skoro nie masz o mnie zielonego pojęcia?
      Miałam mu właśnie powiedzieć, iż jest zbyt namolny, by być w moim typie, bo ja lubię facetów twardych, niezależnych i tajemniczych (tajemniczych w inny sposób niż on, który w niewyjaśnionych okolicznościach ciągle kradł mi klucze), gdy do sali restauracyjnej wpakowała się chyba cała kadra i, dostrzegłszy mnie, zaczęli debatować:
      - To jest niemożliwe!
      - Zaczynam się zastanawiać, czy te mecze nie są ustawione.
      - Może ona jest medium? Nawet Plina za czasów swojej świetności nie miał takiej skuteczności.
      I innego tego typu komentarze, przez które żołądek podszedł mi do gardła i miałam ochotę stamtąd uciec. Jakby tego było mało, że przyłapali mnie znowu z Winiarskim, to jeszcze przypomniało im się, że poprzedniego wieczoru miałam rację.
      - Według mnie - westchnął Zbyszek Bartman, zdejmując okulary i pocierając zaczerwienione oczy - to to działa na zasadzie horoskopów. Wiecie, samospełniające się przeznaczenie. Skoro wiedzieliśmy, jakiego wyniku się od nas oczekuje, to gdzieś z tyłu głowy podświadomie do niego dążyliśmy.
      Michał Kubiak na te słowa wywrócił tylko oczami.
      - Według mnie laska ma po prostu farta.
      - A ja - pertraktował dalej Zibi - jednak obstaję przy swoim. Możemy spróbować inaczej - a potem niespodziewanie zwrócił się do mnie. - Jak ci na imię?
      Był pierwszym siatkarzem, który się tym zainteresował, zamiast wołać do mnie "Wyrocznia" (pomijając Winiarskiego, który okrzyknął mnie "Aniołkiem"), więc uśmiechnęłam się szeroko i, czując jak podbródek automatycznie unosi mi się, a plecy prostują, odpowiedziałam bez sprzeciwu:
      - Kastora.
      - Super - rzucił pospiesznie - Kastoro, będziesz jutro na meczu?
      Pokiwałam twierdząco głową.
      - Świetnie. W takim razie napiszesz swój obstawiany wynik na kartce i dasz ją komuś, kto będzie poza 12, a potem porównamy go z tym pomeczowym.



      To było naprawdę - naprawdę - zabawne.
      Może niekoniecznie ten moment, kiedy z kostką Bruno stało się coś złego i musieli go znieść z boiska, ale całkiem śmieszne było patrzeć, jak po zmianie rozgrywającego Polska wyrównuje wynik, wychodzi na prowadzenie, a potem nie oddaje go już do końca meczu, gładko wygrywając trzy do zera.
      Brazylijczycy byli kompletnie rozbici. To absolutnie nie był dzień Bonifante. Grał piłki albo za szybkie, albo za wolne, za wysokie albo zbyt niskie, a na dodatek tak czytelnie, że na siatce nie mieli żadnych szans z naszym blokiem.
      Próbowałam nie parsknąć histerycznym śmiechem, kiedy Nowakowski - jako pośrednik między moimi wynikami a resztą reprezentacji - wziął kartkę od Wiśniewskiego i głośno przeczytał.
      - Polska - Brazylia, trzy do zera.
      Naprawdę, myślałam, że chłopaki oszaleją.
      - Powiedz mi - zagadnął Michał, podchodząc na sekundę pod barierki - skoro i tak znasz wszystkie wyniki, to po co w ogóle chodzisz na mecze?
      Co miałam mu powiedzieć? "Żeby na ciebie popatrzeć, bo w telewizorze wydajesz się całkiem sympatyczny i normalny"? Jasne, uwielbiałam siatkówkę, uwielbiałam emocje, które się z nią wiązały i wszystkie relacje, które się dzięki niej tworzyły, ale Michał zadał możliwie najlepsze pytanie.
      Znałam wyniki i siatkówka - żaden sport poza curlingiem - już od nieskończenie dawna mnie nie zaskakiwał, ale miło było sobie na nich popatrzeć z bliska.
      - A jaką mam pewność, że w końcu się nie pomylę?
      Michał nie odpowiedział wtedy nic i miał szczęście, bo gdyby zniszczył ten oszałamiający uśmiech swoim standardowym, debilnym tekstem, to chyba bym go zabiła.
      Zamiast tego pozbierałam wszystkie swoje rzeczy, narzuciłam torbę na ramię i poszłam na parking.
Usidłam od razu na masce, nawet nie bawiąc się w poszukiwanie kluczyków, bo wiedziałam, że i tak nie mam ich przy sobie.
      Kiedy Winiarski pędził w moją stronę, miał wyraz politowania na twarzy.
      - Kiedy się nauczysz pilnować swoich rzeczy, co, aniołku? - a potem poczęstował mnie uśmiechem jasnym jak księżyc. - Jak dobrze, że masz mnie.



      Poczułam, że coś obejmuje w pasie, zanim się zorientowałam, co to oznacza.
      Kiedy w końcu dotarło do mnie, że ktoś wpakował mi się do łóżka, wyskoczyłam z niego jak oparzona. 
      Byłam wykończona, poprzedniej nocy do późna czytałam książkę, potem wstałam wcześnie rano i czułam, jak oczy same mi się zamykają, pomimo tego, że nie było jeszcze dwudziestej trzeciej.
Chciałam się tylko w spokoju wyspać. Czy oczekiwałam aż tak wiele?
      Zapaliłam nocną lampkę i gdy zobaczyłam, kim był przybysz wkradający się do mojego łóżka w chwili, kiedy byłam bezbronna, bo nieprzytomna, nie przeżyłam najmniejszego zaskoczenia. Poczułam tylko paraliżującą wściekłość.
      No bo, serio, zbyt sympatycznie było podczas powrotu? Trzeba było znów zacząć odpieprzać i wszystko zepsuć?
      Michał zasłaniał oczy ręką przed światłem i tylko westchnął.
      - Pan chyba pomylił pokoje - stwierdziłam lodowato, pomna, że moje ataki fizyczne nie przynoszą oczekiwanych skutków, o ile nie mogę wyrzucić jego torby na ulicę.
      - Tora...
      - Mam na imię Kastora - warknęłam.
      - W porządku, niech będzie. Kastora, proszę cię, uspokój się i po prostu się połóż, dobrze?
      - Chętnie - parsknęłam - tylko niespecjalnie mam gdzie!
      Jasne, miałam gdzie. Ostatecznie był to pokój z wielkim, małżeńskim łożem, ale rozumiecie - on w nim leżał. I chociaż nie miał na ustach swojego standardowego uśmiechu, to wcale nie oznaczało, że będę z nim spać i dam mu się obmacywać.
      - Posłuchaj - podniósł się do pozycji siedzącej i mogłam zobaczyć, że nie miał na sobie nic poza obcisłymi białymi bokserkami, doskonale podkreślającymi jego opaleniznę. - Przepraszam, okej? Nie będę cię przytulał, w porządku? Chcę się tylko wyspać. Jestem zmęczony po meczu, a chłopaki zrobili sobie turniej na Xboxa i musiałem się ulotnić, o ile nie chciałem, żeby ostatnim widokiem, jaki zobaczę przed snem, był Kurek tańczący do One Direction.
      Może i było to nienajgorsze wyjaśnienie, lecz nie oznaczało od razu, że musi mi się pakować pod kołdrę.
      - To trzeba było iść spać do któregoś z chłopaków.
      Michał powątpiewająco uniósł brew.
      - A może sama odważyłabyś się spać w pościeli Wrony?
      Zacisnęłam usta. Cholera, miał rację.
      Michał, wyjątkowo blady i niewyraźny, kiwnął głową w stronę posłania.
      - Chodź spać, Tora. Proszę cię.
      - Nie - stwierdziłam, ze smutkiem zdając sobie sprawę, głosem przypominającym bardziej płaczliwego czterolatka niż niezależną kobietę.
      - Tora, na Boga, błagam cię, połóż się spać - jęknął Winiarski z tak zbolałym wyrazem twarzy, jakby na barkach nosił cały świat. - Przyrzekam na wszystkie świętości, że nie będę cię dotykał. Położę się pod kocem, jeśli chcesz, tylko chodź już spać. Łóżko jest wielkie, zmieścimy się oboje.
      Wtedy zrozumiałam, co tak bardzo nie odpowiadało mi w całej tej sytuacji. Jego zachowanie po prostu w najmniej stopniu nie było adekwatne do tego co mówił.
      - Kłamiesz - wymamrotałam, a Michał zbladł i to na tyle widocznie, że nawet jeśli było na wpół ciemno, zdołałam to dostrzec. - Okłamujesz mnie. Ciągle mnie okłamujesz od samego początku, Michał. Jak ja mam ci zaufać, skoro oszukujesz mnie na każdym kroku? Pokłóciliście się, tak?
      - Proszę cię - powiedział przez zaciśnięte usta, co jeszcze bardziej upewniło mnie w mojej opinii, bo on mówił w ten sposób wyłącznie, gdy był zdenerwowany - po prostu chodź spać.
      - Jezu - stęknęłam, słabnąc - pokłóciliście się. O co się pokłóciliście?
      Usiadłam obok niego na łóżku, próbując skupić na sobie jego uwagę, ale zainteresował się wyciąganiem miękkiego koca z plastykowego pudła, które wywlekł spod łóżka.
      - O co się pokłóciliście?
      - Kastora, na litość boską - spojrzał mi w twarz - uspokój się i po prostu się połóż. To nie ma znaczenia, jest późno, oboje jesteśmy zmęczeni...
      - Mój Boże - zrozumiałam - poszło o mnie, prawda?
      Michał roztrzepujący sobie koc, zdrętwiał na ułamek sekundy, a później ułożył się prawie na krańcu łóżka, przykrywając po uszy.
      - Nieważne. Dobranoc, Tora.
      Wiedziałam, że dalsze dociekanie równało się rzucaniu grochem o ścianę, więc powiedziałam tylko: "Świetnie, dobranoc", zgasiłam lampkę nocną i przyłożyłam głowę do poduszki, przekonana, że przez te wszystkie emocje w ogóle nie zdołam zasnąć.
      Okazało się, że byłam tak wykończona, iż żadna adrenalina nie była w stanie powstrzymać mnie przed zapadnięciem w objęcia Morfeusza, a ostatnie co pamiętałam, to duża, ciepła dłoń lądująca mi na karku.



      Dobra, nie mówmy o tym, że jak się obudziłam, każdą kończynę ciała miałam poplątaną z jej Winiarskim odpowiednikiem. To był jakiś chory przypadek i w ogóle to nie poruszajmy tego tematu, ponieważ on nie miał o tym pojęcia.
      Tym bardziej, że wyplątywałam się - dosłownie - z tej sytuacji bardzo szybko i bez skutków - tak, jak się zrywa plaster.
      Nie wiedziałam, która jest godzina ani tym bardziej kto puka do drzwi, ale nie pozostało mi nic innego, jak otworzyć.
      Piotrek wyglądał na bardzo zestresowanego, co jeszcze potęgował widok jego grdyki drążącej w zawrotnych prędkościach, gdy przełykał ślinę.
      - Dzień dobry - wychrypiałam nieprzytomna.
      - Eee, cześć. Jest może u ciebie Michał?
      Nie wpuściłam go do środka, a łóżko było umieszone za drzwiami, więc Piotr nie miał szans go zobaczyć, o ile tego nie chciałam i o ile nie umiał przenikać wzrokiem przez ściany.
      Bawiło mnie to, że znowu przysłali jego. Najwidoczniej został pośrednikiem na cały etat. Chyba że przysłał się sam, lecz to bawiło mnie jeszcze bardziej, że jako jedyny zainteresował się absencją kolegi z drużyny.
      W sumie nie. Na dłuższą metę to raczej smutne i żenujące.
      - Skąd ten pomysł? - zapytałam chłodno. Po chwili jednak zrobiło mi się go szczerze żal i stwierdziłam, że nie ma sensu zabijać posłańca, więc dodałam: - Piotr, co się wczoraj stało? Poza tym, że Michał się z kimś pokłócił.
      Widziałam, ze Nowakowski był kompletnie zażenowany, skonfundowany i stokrotnie żałował, że w ogóle zapukał, więc dopowiedziałam:
      - Domyślam się, że poszło o mnie, spokojnie. Tylko o co konkretnie?
      - No cóż - wymamrotał, z trudem oddychając. - Siedzieliśmy wszyscy, gadaliśmy o meczu i graliśmy w Xboxa. W pewnym momencie Kubiak powiedział coś o tobie i nazwał cię przy tym wariatką. Winiar mu na to: "Sam jesteś wariatką", a Kubi stwierdził, że powinien pogodzić się z faktem, że posuwa psychola.       Wtedy Winiar go uderzył.
      - Co?! - krzyknęłam głośniej niż zamierzałam, a jeśli wziąć pod uwagę, iż w ogóle nie zamierzałam krzyczeć, było to zdecydowanie głośniej.
      Zrozumiałam, jaki błąd popełniłam w chwili, kiedy Michał, dotychczas smacznie śpiący na łóżku, podniósł głowę i nieprzytomnie zamrugał powiekami.
      W przypływie paniki wypchnęłam Piotrka z progu, na odchodne szepcząc jeszcze, że wszystko z Michałem w porządku, po czym szybko zatrzasnęłam drzwi.
      - Kto to był? - spytał Winiarski seksownie zachrypniętym głosem, ale nie byłam w ogóle w stanie się na tym skupić, gdyż w głowie miałam tylko jedną myśl:
      Winiarski uderzył Kubiaka. Uderzył go, bo nazwał mnie psycholem.
      Jasne, mógł go uderzyć również z tego powodu, że Kubiak zarzucił mu sypianie z psycholem, ale jeśli wziąć pod uwagę, że po całej tej akcji Winiarski przyszedł do mnie, miałam wrażenie, iż chodzi o coś innego niż jego reputacja.
      Wzruszyłam więc beztrosko ramionami i zaczęłam wracać do łóżka.
      - Pokojowa - oznajmiłam.
      - Pokojowa? Od kiedy obsługa hotelowa przychodzi o ósmej rano?
      Nerwowo podrzuciłam ręce do góry.
      - To samo jej powiedziałam.
      A potem - stale trochę roztrzęsiona rewelacjami - schowałam się pod kołdrą, plecami do Winiarskiego, aby przypadkiem nie zauważył tych wszystkich emocji na mojej twarzy.
      Najwyraźniej byłam aktorką równie dobrą co wyrocznią, bo Michał zaśmiał się pod nosem i wsunął rękę pod kołdrę, obejmując mnie w pasie.
      - Jak na kogoś, kto nie chciał spać ze mną w jednym łóżku - zamruczał zadowolony, obracając mnie na plecy - byłaś w nocy wyjątkowo tulaśna.
      - Jak na kogoś, kto posuwa psychola, byłeś wyjątkowo wstrzemięźliwy.
      Michał zastygł, zbladł, a z jego wąskich ust zniknął typowy, radosny uśmiech.
      Wyprostował się na łóżku i zabrał ręce, przestając mnie obmacywać.
      - Skąd wiesz? - spytał cicho, a gdy nie odpowiadałam przez dłuższy czas tylko patrząc na niego z mieszanką współczucia, przeprosin i obietnicy, że wszystko w porządku, dodał: - To nie była pokojowa, prawda?
      - Czemu mi nie powiedziałeś? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
      - Co miałem ci powiedzieć? - udawał obojętność, ale jego zaciśnięte usta zdradzały prawdę. - Że jestem w jednej drużynie ze skończonym debilem?
      - Przemoc nie jest rozwiązaniem.
      - Należało mu się - wzruszył ramionami - jest tępy i ordynarny.
      Wyobraziłam sobie całą tę sytuację. Michał w bokserkach siedzący na łóżku, Bartek tańczący do One Direction przed konsolą, głupi komentarz Kubiaka i Winiarski z zaciśniętymi, bladymi ustami, wymierzający mu cios.
      - Co cię tak bawi? - spytał.
      - Nic - odparłam zwyczajnie, uśmiechając się jeszcze szerzej - po prostu stanąłeś w mojej obronie. To miła odmiana od wiecznie skradzionych kluczy.
      A potem pozwoliłam, żeby się pochylił nade mną, ujął moją twarz w dłonie i łagodnie mnie pocałował. I tym razem nie protestowałam. Ani wtedy, ani gdy wsunął mi ręce pod bluzkę.
      - Łał - stwierdził - aż dziw, że jeszcze nie wyrzuciłaś mnie przez okno. To też jest całkiem miła odmiana.





Naprawdę strasznie, ale to strasznie to lubię. Nie wiem czy na równi z Absurdalnym nie jest to moje ulubione opowiadanie. Serio. Dlatego dałam wam je w jednoparcie, bo aż nie mogłam się doczekać Waszej opinii. Dlatego powiedzcie co o tym sądzicie i zgadnijcie jak będzie miała na imię przyszła bohaterka. 
Ściskańsko, Aroma!