piątek, 30 grudnia 2016

Kasjan cz.1: Szalone lata osiemdziesiąte.

  Cześć, jestem Mercedes, mam syna, który nie jest moim synem; w poniedziałki, wtorki i środy prowadzę lekcje dla młodzieży, która łudzi się, że z teatru da się wyżyć i właśnie wyrzucili mnie z radia, w którym prowadziłam audycje przez resztę tygodnia. Lubię brokuły i piwo żurawinowe, oraz cierpię na niedowagę, z czego cieszy się mój trener jogi, ale ubolewa lekarz pierwszego kontaktu. To prawdopodobnie nie ma nic wspólnego ze stanowiskiem, o które się staram, ale kazali mi państwo improwizować, więc improwizuję. Aha, robię naprawdę niezłe ciasto kokosowe.
***

  - Ale co ich obchodzi jak mam na imię? - zaśmiała się z zażenowaniem Mercedes.
  Kolesie byli wielcy, głośni i, szczerze mówiąc, trochę przerażający. Poza tym Mercedes naprawdę nie uważała, żeby drżeli z podekscytowania na myśl o poznaniu nowej pani fotograf, a cały ten Tomek, czyli dyrektor marketingu ich klubu, zarywał do niej w tak słaby sposób, że, skoro podpisała już umowę, chciała się stamtąd jak najszybciej ulotnić. 
  Zwłaszcza że Kasjana nie było jeszcze w domu, był na jakiejś imprezie i mogła sobie zrobić wieczór sam na sam ze sobą. Ewentualnie dodając do tego Beirut, albo Wishbone ash.
  - Obchodzi to się szkło, kałużę i imieniny - usłyszała niespodziewanie za plecami i poczuła się jeszcze gorzej, bo dryblas parsknął śmiechem, gdy na dźwięk jego głosu się wzdrygnęła. - Bartek jestem.
  - To jest Mercedes - przedstawił ją pospiesznie Tomek, nie pytając o pozwolenie - nowa pani fotograf.
  - Bardzo mi miło i jestem pewien, że chłopakom również będzie. By the way - zwrócił się do Tomka - czy już? Czekamy na ciebie. A w zasadzie to chyba na was.
  - Ale...
  - Ale, ale - przerwał jej Tomek - my tu jesteśmy jak jedna wielka rodzina, dawaj do chłopaków.
  I jak na komendę popchnęli ją lekko w stronę wyjścia z placu gry na umowne foyer hali, gdzie panoszyła się cała wataha wielkich gości.
  - Guys, guys - Bartek po raz kolejny popisał się swoimi umiejętnościami lingwistycznymi - to jest nowa pani fotograf. Mercedes.
  Poczuła się trochę jak obiekt biologiczny, zwłaszcza że, ku jej rozczarowaniu, naprawdę żaden jej nie zignorował, niektórzy wydali z siebie jakieś powitalne okrzyki, a kilku nawet mruknęło coś lubieżnego.
  - Co za wyczucie czasu - zawołał jeden z nich. - Zabieramy panią na imprezę integracyjną!
  Mercedes zemdliło. Jezu, wszystko tylko nie imprezy integracyjne.
  Gorzej, że zamiast się jakoś sensownie wymigać od razu, ona palnęła głupkowato:
  - Mercedes wystarczy.
  - Okej - rzucił ktoś jeszcze inny, najniższy i raczej nieurodziwy - to skoro jesteśmy w komplecie to Mercedes jedzie z nami.
  - Ależ to ja mam zupełnie pusty samochód - zaprotestował facet z lodowato niebieskimi oczami, o lekko ironicznym uśmiechu, którego Mercedes chętnie by brała. To znaczy faceta, nie uśmiech.
  - Nie, nie - potrząsnęła głową - Ja dzisiaj niestety nie mogę, poza tym jestem z Łodzi i w soboty mam rzadko PKSy.
  - Powiem ci dwie rzeczy - odezwał się podejrzanie wesoło Tomek - po pierwsze: nie przyjmujemy żadnej odmowy, a po drugie: tak się składa, że dzisiaj bawimy się właśnie w Łodzi.
  No, pomyślała Mercedes, to jestem w dupie.

***

  Nie pojechali do żadnego klubu, tylko do średniej wielkości pubu, który nazywał się Adrenalina i znajdował na obrzeżach centrum. 
  Plus był taki, że nie jechała z gościem, na którego mogłaby się w trakcie tej czterdziestominutowej podróży rzucić, tylko wynegocjowała podróż z Tomkiem, Bartkiem i dwoma kolesiami, a wszyscy oni razem tworzyli mieszankę wybuchową. Jeden z nich nazywał się Karol, drugi Andrzej i byli tak wielcy, że Mercedes miewała ataki klaustrofobii, której nigdy nie miała.
  - Mercedes brzmi dość oficjalnie - stwierdził w pewnym momencie podróży Andrzej, na którego wszyscy mówili per Wronka.
  - Moje dziecko mówi mi Mercy - odparła wtedy i z wariacką radością dostrzegła, że entuzjazm Tomka na wieść o latorośli, którą się opiekowała, trochę przygasł.
  - Hej - rzucił Kłos i dźgnął ją palcem, co było tak spoufałe i miłe jednocześnie, że od razu bardziej go polubiła - nie stresuj się tak, będzie fajnie.
  Zawsze kiedy to słyszała, nie było fajnie.
  Tym razem, co musiała przyznać z ręką na sercu, trochę się myliła.
***

  Niech Bóg błogosławi disco lat osiemdziesiątych i alkohol, pomyślał Michał, obserwując wirującą na parkiecie nową panią fotograf.
  Chłopaki ulokowali się w takim miejscu gdzie było blisko i do tańca i do bilardu, przy którym z uporem urzędowali. Na dodatek porozmieszczali się tak, że Plina prowadził i Michał mógł z czystym sumieniem pić ile mu się podobało, a w tej chwili podobało mu się dokończyć tego Lecha i pomyśleć co dalej.
  Przez pierwszy kwadrans pani fotograf była jeszcze drętwa, nieobeznana z towarzystwem i przerażona jak maleńka sarenka. Zwłaszcza że była drobniuteńka jak Baby z Dirty Dancing i przy chłopakach wyglądała jak przecinek. Sytuacja zmieniła się, kiedy Kłos zabrał ją na shoty z sokiem porzeczkowym, a potem jeszcze wypiła chyba więcej niż jedno martini. Od tej pory parkiet był jej i tańczyła z każdym siatkarzem, który tylko wyciągnął do niej rękę, choć, jak zauważył Michał, jej faworytem był Wrona i Maniek, kiedy przychodziła kolej pierwszego na celowanie do łuzy. 
  W końcu jednak nawet ona musiała odpocząć i Michał doszedł do wniosku, że to jest jego moment na chwilę poznania.
  Dorwał ją przy barze, jak bajerowała młodziutkiego bartendera o zniżkę na koktajl, którą oczywiście dostała, bo uśmiech miała tak zniewalający, że zdołałaby nim oczarować nawet Schopenhauera. 
  - Dobry wieczór.
  - A witam, witam - powiedziała już wesolutka i zziajana. 
  Chociaż zeszła z parkietu, żeby odpocząć, to nie mogła wystać na miejscu, bo nogi same ruszały jej się w rytm When the rain begins to fall.
  - Mercedes. Piękne imię - stwierdził Michał, bawiąc się zieloną butelką.
  - W Hiszpanii imię jak każde inne - odparła, wzruszając kościstymi barkami. 
  - Co nie zmienia faktu, że piękne - upierał się Michał, ale żeby za bardzo nie naciskać, zmienił temat, co chyba przyjęła z ulgą. - I jak się podoba hałastra?
  - Hałaśliwa - palnęła bezmyślnie i oboje parsknęli śmiechem z jej głupiego żartu. W końcu Mercedes przytknęła rękę do czoła i pokręciła głową. - Jezu, chyba przesadziłam. 
  - Spokojnie, zaraz pójdziemy tańczyć, to się otrząśniesz!
  - Pójdziemy? - zaśmiała się przepięknie.
  - Pójdziemy - przytaknął Michał solennie, rzucił barmanowi dwadzieścia złotych za toma collinsa Mercedes, wcisnął go w rękę Bartkowi razem ze swoim piwem i zawołał: - Zanieś do stolika, my idziemy tańczyć!
  A później, nie bacząc na nic, chwycił jej maleńką w porównaniu do jego, wypielęgnowaną dłoń i poprowadził na parkiet. Śmiała się głośno i olśniewająco. Ubrana w bladoróżową sukienkę, wirowała w jego rękach tak posłusznie, że Michał nie mógł wyjść z podziwu, jak będąc podpitą, mogła mieć takie poczucie rytmu. Nie rozmawiali, tylko tańczyli. Przetańczyli całą Marię Magdalenę, ale kiedy utwór dobiegł końca Mercedes wcale nie zachowywała się, jakby chciała zejść z parkietu. Wręcz przeciwnie, kiedy C.C.Catch zawyła Strangers by night, pisnęła jakby to był jej ulubiony utwór.
  Zabawne, pomyślał Michał i przyciągnął ją do siebie.
  - And lovers tonight inside our hearts are lovers tomorrow, but lovers by night sometimes be strangers today - zaśpiewał, ze wszystkich sił starając się nie krzyczeć jej prosto do ucha i być możliwie jak najbardziej kuszącym. Przynajmniej w połowie tak kuszącym jak była ona.
  Uniosła zuchwale głowę i spojrzała mu prosto w oczy, po czym uśmiechnęła się jednym kącikiem ust i sprowokowała obrót.
  To nie było spojrzenie, które mogło go w jakikolwiek sposób zniechęcić. Wręcz przeciwnie, dawał sobie duże szanse.
  - Już nie mam sił - jęknęła w końcu - chodźmy się czegoś napić.
  Michał nie zamierzał protestować. Uniósł ręce do góry pokazując jak bardzo poddaje się wszystkim jej decyzjom i wskazał jej stolik, żeby szła przodem.
  Kiedy tylko zawitali w jego skromnych progach, Bąkiewicz uradowany, że nie musi już pilnować tych wszystkich portfeli poleciał tańczyć z jakąś babką, która była brzydka i pijana, ale Michał to rozumiał. To był w końcu Bąkiewicz.
  Usiedli obok siebie, w sumie całkiem blisko, bo Michał czuł jak jej ciało poruszało się w rytm przyspieszonego oddechu i obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby jej ten oddech przyspieszyć tego wieczoru jeszcze raz.
  - Jezu - powiedziała w końcu z dziwnym oszołomieniem - znamy się półtorej godziny, a ja się czuję wśród was jakbyśmy się przyjaźnili od lat.
  Michał zrobił minę, pytającą co on biedny żuczek ma jej na to odpowiedzieć.
  - Tak to już z nami jest. Lubimy dobrą muzykę, alkohol i towarzystwo pięknych kobiet.
  - Dziękuję - odparła nieskrępowana komplementem. - Ja lubię dobrych tancerzy, przystojnych mężczyzn i wytrawne drinki.
  - Cholera, wychodzi na to, że byliśmy sobie przeznaczeni.
  - Cholera, najwyraźniej tak.
  Michał nie mógł oderwać od niej wzroku, a szczególnie w momencie, kiedy wytrzymała jego spojrzenie, a potem pochyliła się nad swoim koktajlem, obejmując ustami czarną słomkę w najbardziej erotyczny sposób, z jakim się kiedykolwiek spotkał.
  Zaśmiał się i pokręcił głową.
  - Nie masz serca.
  - Przepraszam - odrzuciła głowę, wybuchając perlistym śmiechem - nie mogłam się powstrzymać. Choć trochę mnie deprymuje ten blady ślad na twoim palcu.
  - Pokłosie przeszłości - uśmiechnął się Michał, nawet nie zerkając na swój serdeczny palec. Obrączki nie było na nim od pół roku i to było jedno z lepszych pół roku w jego życiu.
  - Mam przez to rozumieć, że odkryłeś, iż w rzeczywistości jesteś egoistą, który nie lubi być uzależniony od kogokolwiek? - drążyła, ale nie w żaden wrogi sposób. To brzmiało trochę tak, jakby się upewniała, więc Michał z czystym sumieniem przyznał jej rację. - To dobrze. Bardzo dobrze. O ile wiesz co mam na myśli.
  - Myślę, że wiem - odpowiedział grzecznie i nie mogąc się powstrzymać zaczesał jej za ucho cienkie, brązowe włosy. - A skoro już oboje wszystko wiemy, to skończmy te okrutne dywagacje.
  - Możemy pójść potańczyć, jeśli chcesz - zaproponowała z dziecięcą radością.
  - Nie możemy - odparł Michał, wodząc spojrzeniem po wszystkich torbach, plecakach i reszcie ekwipunku - ktoś musi tego pilnować.
  - No tak - zasępiła się, ale zaraz znowu rozbłysła. - W takim wypadku mogę ci pośpiewać.
  I podrygując płynnie, zaczęła nucić mu tekst Bad Boys Blue między innymi o tym, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko się zgodzi i, o panie, niedługo dwa serca będą bić w ekstazie. To było już dla Michała za wiele. Nie zastanawiając się nawet przez moment nad tym co robi, po prostu złapał w dłonie jej piękną twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi i pocałował z całą namiętnością, jaka się w nim kumulowała.
  - Wronka! - krzyknęła, gdy tylko Michał pozwolił jej odetchnąć.
  - Coś nie tak? - zapytał Andrzej, niezupełnie trzeźwy, ale dostatecznie ogarniający, żeby przybrać troskliwie-srogi w stosunku do Michała wyraz twarzy.
  - Usiądź tu i popilnuj rzeczy, dobrze? Pozdrów od nas wszystkich, my już lecimy.
  I w ten sposób wylądowali w Novotelu.












Bąkiewicz! Ileż lat ma ten tekst. Jeszcze nie ogarniałam wtedy żadnych koktajli. Musiałam porządnych kilka rzeczy poprawić. 
Nawet raz śmiechłam. Nie uważacie, że podryw Michała był słaby jak barszcz z torebki?
Lex, you're going to be dead tomorrow.
~A.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Think global, act local. 01

     - Dobrze, w takim razie przyjadę dzisiaj jeszcze do biura i to zrobię, tak?

     - Świetnie.

     - Świetnie, pa – i nawet nie czekając na odpowiedź, wcisnęłam czerwoną słuchawkę, w swojej oldschoolowej Nokii c3. Rzuciłam torbę na wysokie krzesło barowe i udusiłam powietrze przed sobą, nie szczędząc przy tym adekwatnych efektów dźwiękowych.
     W Lokalu było jasno i surowo jak zwykle. To był ten rodzaj modernistycznego hipsterstwa, który objawiał się bielą, szarością i wegetariańską żywnością, wspartą przez regionalne piwa i dwóch wysokich barmanów z brodami, zbierającymi tipy dzięki świadomości swojej urody i czaru osobistego. Tak się składało, że jeden z tych barmanów był moim dobrym przyjacielem z ogólniaka.
Jako, że był środek tygodnia, przed godziną zero, w lokalu Lokalu – idiotyczna nazwa, tylko potwierdzająca całe hipsterstwo tego miejsca, albo po prostu brak kreatywności Peja, czyli właściciela, była idealnym podsumowaniem – ja i dwóch kolesiów od dłuższego czasu ewidentnie ślęcząca nad swoimi butelkami z piwem, była całą klientelą, Kuba mógł bez wyrzutów sumienia poświęcic mi całą uwagę.
     - Aż tak źle?
     Normalnie w takiej sytuacji, kazałabym mu zmilczec gestem, sama zagryzłabym język i wyszła na papierosa, wracając po zupełnym oczyszczeniu z toksycznych emocji, ponieważ każde najmniejsze wyduszenie z siebie dźwięku, przerwałoby tamę, hamującą potok mojej od dłuższego czasu kumulującej się agresji, ale tego dnia ugryzłam się już tyle razy, że powiesiłam torbę na oparciu krzesła i samej zajmując jej miejsce, przyłożyłam policzek do chłodnego, białego blatu, po czym zaczęłam mówic:
     - Zaplanuj coś. No i weź tu coś, kurwa, zaplanuj, człowieku. Zaplanowałam capuccino na wynos, ale przypuszczam, że w takim wypadku zabrakło mojego syropu, albo papierowych kubeczków.
Mój przyjaciel skomentował to wyłącznie szerokim uśmiechem.
     - Przecież wiesz, że nie wolno ci planowac.
     - Serio? - zapytałam z niedowierzaniem, podnosząc głowę i przeciągając samogłoski. - Zgrywasz się. Powiedz, że się zgrywasz.
     - Zapytaj Szymka – rozłożył tylko bezradnie ręce.
     Poczułam potworne wyrzuty sumienia, bo Szymek rzeczywiście stał za filarem i coś podliczał, a ja zamiast poświęcic mu chociaż dziesięc sekund na przywitanie, byłam na granicy histerii ze względu na brak swojego ulubionego kokosowego syropu.
     - Boże, Szymon, przepraszam, cześc.
     - Jak na tyle zupełnie nie powiązanych ze sobą słów, wyszło ci całkiem logiczne zdanie – przyznał z uznaniem, uśmiechając się w ten sposób, przez który pod hipsterskimi okularami, wokół oczu robiły mu się urocze zmarszczki. - Niestety muszę przyznac Kubie rację, kokos wyszedł.
     Rąbnęłam czołem o plastik bufetu, aż dzbanki z wodą obok zabrzęczały, ocierając się o siebie.
     - Po coś planowała? - wytknął mi Jakub, zabierając się za majstrowanie jakiejś innej kawy.
     - Nie wiem – jęknęłam żałośnie. - Tak samo jak nie wiem po co planowałam pojechanie dzisiaj na basen, obcięcie włosów, przeżycie z moim iphonem do następnego lata i jakieś osiemdziesiąt procent innych rzeczy związanych z moim życiem.
     - Właśnie miałem powiedziec, że chyba coś zrobiłaś z włosami – zauważył Szymon, podstawiając mi pod nos jakąś do połowy wypitą melisę. - To moja, ale z tej strony nie piłem, więc jakby co to się nie krępuj. Odebrałem już dostawę trzystu dwudziestu kilogramów jabłek, więc już nic bardziej stresującego nie powinno mnie dzisiaj spotkac.
     Zrobiłam wielkie oczy, tocząc spojrzeniem od jednego do drugiego.
     Miałam w głowie miliard myśli naraz: jak pogodzic basen z naprawą swojego błędu w pracy jednego dnia przed zamknięciem, jaką kawę właśnie improwizuje mi Jakub i czy będzie można ją w ogóle wypic, „jakby, nie przeszkadza mi to, czy piłeś z tej filiżanki, czy nie, bo byłam przez sześc lat harcerką, a poza tym jeśli wziąc pod uwagę, że mam na ciebie straszną ochotę, to znając mojego pecha i nie umiejętnośc zaplanowania trasy do spożywczego za rogiem, będzie to najpewniej jedyna okazja, kiedy uda mi się wymienic z tobą jakiekolwiek płyny ustrojowe.”
     Zapytałam zatem:
     - Na cholerę wam trzysta dwadzieścia kilogramów jabłek?!
     - Na tydzień polski – odparł z fałszywym spokojem Szymon. - Mamy sezonowe menu na ten tydzień, będą warsztaty z robienia cydru i klasycznie: na każdym stoliku muszą stac jabłka. Więc to trzysta kilogramów by może nawet zeszło w ten tydzień. Tylko nikt nie wpadł na pomysł, żeby przysyłac je, no nie wiem, etapami? Więc teraz mamy te wszystkie jabłka w składziku z alkoholem i nie mam pojęcia co innego z nimi zrobic.
     Byłam na granicy wyczerpania i histerycznego płaczu, ale i tak roześmiałam się głośno.
     - Super. Jaram się.
     - No my nie bardzo – przyznał Kuba – a tobie co się stało z tymi wszystkimi rzeczami, o których mówiłaś?
     - Nic – wzruszyłam ramionami – klasycznie, zaplanowałam. Wstalam o jedenastej, chociaż planowałam o ósmej, a mój telefon stwierdził, że nie będzie działał. Że się nie odblokuje i już. Potrzebuję jutro wolne, więc ustaliłam z moim szefem, że ogarnę dzisiaj klientów na dwa dni, tylko nie wspomniał mi nic, że mam siedziec w pracy do siedemnastej, więc o wpół do trzeciej zawinęłam do domu, po rzeczy na basen. Zaplanowałam korki, oczywiście korków nie było, zatem pojechałam do fryzjera dwadzieścia minut za wcześnie, obcięła mnie, zamiast długości, którą zaplanowałam zrobiła mi to i odmówiła absolutnie skrócenia ich jeszcze trochę, bo tak i chuj, stwierdziłam zatem, że przyjadę do was po szybką kawę i tak mam po drodze, ale jak wysiadałam z samochodu, zadzwonił do mnie Daniel, że doszli klienci na jutro, więc mam wrócic do firmy, póki Kuchnia nie wyszła, podac im poprawne ilości i dorobic torby. Potem się okazało, że nie ma mojego syropu. Mam dodawac coś jeszcze?
     Chłopaki spojrzeli na mnie z takim żałosnym współczuciem, że tylko sapnęłam cicho i wsparłam głowę na dłoniach. Szymon przejął moje cafe latte od Jakuba i postawił przede mną ostrożnie.
     - Na koszt firmy – stwierdzili w tym samym momencie, a ja tylko uśmiechnęłam się smutno.
     - Dobrze jest z tą długością – pocieszył mnie Kuba nieudolnie. - Tak też ładnie.
     - To niemożliwe, żeby planowanie wchodziło ci aż tak źle – upierał się Szymek.
     Wyjęłam tablet z mojej bezdennej torby i zaczęłam logowac się na skrzyknę pocztową mojego szefa, ponieważ potrzebowałam jak najszybciej podesłac Kuchnii właściwie ilości klientów do obsłużenia na dzisiaj.
     - Och, wierz mi. Zaplanowałam nigdy nie zrobic prawa jazdy. Zamierzałam tłuc się przez całe życie taksówkami i zmuszac moich znajomych do szoferowania, ale całe społeczeństwo postanowiło mnie do tego zmusic do tego stopnia, że na dwudzieste urodziny, dostałam w prezencie kurs, z opłaconym tylko jednym testem praktycznym. Byłam święcie przekonana, że mi się nie uda, a potem będę miała doskonałą wymówkę, że nie stac mnie na więcej, ale, jakby to powiedziec, zdałam za pierwszym. Jako jedyna z moich znajomych.
     - I nie jest to wygodniejsze?
     - Z moją nerwicą? - spojrzałam na niego wymownie. - Nie. Całe szczęście zaplanowałam wylądowanie w więzieniu i napisanie książki, więc może uda mi się nikogo nie potrącic.
     - Nie wierzę – upierał się ze śmiechem.
     - Słowo. Gdybym zaplanowała, że zaproszę cię jutro na drinka, to pewnie właśnie jutro wpadłbyś na miłośc swojego życia i oznajmił, że jesteś absolutnie zakochany. Ja bym sobie wtedy zaplanowała, że okej, to nawet lepiej, będziesz sobie z tą laską, my w tym czasie się zaprzyjaźnimy, kiedy się rozstaniecie, będziesz mi się wypłakiwał na ramieniu i w końcu zrozumiesz, że jestem wszystkim czego szukasz. Mam na myśli, to byłby najprostszy sposób do tego, żeby ułożyc ci długie, szczęśliwe małżeństwo. Trust me, I'm me.
     Podsumowałam wszystko nerwowym mrugnięciem i wbiłam wzrok w tablet.
     Podczas swojej histerycznej przemowy widziałam jak Kuba, stojący za plecami Szymka, przechodzi z etapu histerii, poprzez panikę, niepomierne zdumienie, aż do totalnej radości. Nie miałam pojęcia czemu to powiedziałam. Pewnie dlatego, że jakiś czas temu zaplanowałam nigdy nie podbic do Szymka, bo lubiłam Lokal, lubiłam Szymka i nie chciałam nigdy zostac wygnaną przez poczucie wstydu i żałości. Tak, no. Tak właśnie wygląda moje planowanie. Dziękuję, pozdrawiam, polecam się na przyszłośc. Mogło to mieć również jakiś związek z tym, że byłam kompletnie rozchwiana emocjonalnie przez wszystko co stało się tego dnia, albo z tym, że raz w życiu zamiast się ugryźc w język i pójśc zapalic, ja postanowiłam się komuś wyżalic.
     To pewnie ten bar tak na mnie działał. Za dużo amerykańskich filmów.
     Wróciłam do sprawdzania poczty i chociaż na dzisiaj nie było żadnych dodatkowych zainteresowanych naszym dietetycznym jedzeniem, zaczęłam bazgrac nazwiska sportowców, którym jutro mieli gotowac moi koledzy z pracy, choc spokojnie mogłam się tym zając już w biurze, a nie korzystając z lokalowych serwetek.
     Postanowiłam się też utopic w moim cafe latte. Klasycznie, nie wyszło. Postanowiłam się więc też nie topic, ale jak to mawiało się w dzieciństwie „pierwsze słowo do dziennika, drugie słowo do śmietnika”. Ciągle byłam cała, zdrowa i zażenowana do granic możliwości.
     - Jest na to pewne rozwiązanie – usłyszałam głos Szymka nad głową. Brzmiał jakby się uśmiechał, więc zaryzykowałam i spojrzałam mu w oczy.
     - Słucham zatem – wykrztusiłam resztkami odwagi.
     - Po prostu zamiast czekac do jutra, zaproś mnie dzisiaj.
     Kuba nie ruszający się z miejsca i wyglądający na tle ściany alkoholi, jakby miał się zaraz udusic z radości i powstrzymywanego okrzyku euforii, pokazywał mi zaciśnięte kciuki, żeby dodac mi pewności siebie, ale to mnie stresowało tylko jeszcze bardziej, więc zamiast powiedziec coś nonszalanckiego w stylu „pozwolę sobie jednak poczekac, aż ty to zrobisz”, wzruszyłam ramionami i wypaliłam:
     - Świetnie, zatem jutro.
     - Jutro jestem w pracy – odparł przepraszająco, zakładając mi na kawę plastikowy kapturek. - Pojutrze.
     - Pojutrze ja jestem w pracy do późna, a potem jadę na parapetówkę w stylu jak sześcdziesiątych. W piątek mam wolne.
     - Ja w piątek zamykam – jęknął.
     Jedyną moją reakcją był głośny, szczery śmiech, który oczyścił mnie z całego stresu.
     - Sam widzisz – rozłożyłam ręce, wzięłam tablet pod pachę, swoją torbę, serwetkę i kawę. - Najwidoczniej nie jest nam to przeznaczone. Pomyślimy o tym następnym razem. Może. Czyli właściwie nie, bo chyba właśnie to zaplanowałam.
     I machając im na pożegnanie, odwróciłam się na pięcie i skierowałam do swojego samochodu. Dopiero kiedy okazało się, że za szybko puściłam sprzęgło i zgasł mi silnik, zorientowałam się trzęsły mi się kolana z przerażenia.

     I głupoty, bo chyba właśnie przepuściłam prawdopodobnie pierwszą i ostatnią okazję na randkę z Szymkiem. Może to nie moje planowanie ściągało na mnie te wszystkie złe rzeczy, tylko, no nie wiem, IDIOTYZM?







Ja tylko sprawdzam. Jak wam nie podpasuje to napiszemy coś innego. Mam też pytanie osobiste, tylko to jest raczej pytanie do tych z Was, które trochę siedzą w moim pisajstwie, włącznie z tymi słabymi, starymi historiami. 
Które opowiadanie (do 15 stron) przypadło Wam najbardziej i dlaczego?
Kocham, całuje, przepraszam za błędy i obsuwę. A.

czwartek, 25 grudnia 2014

Opowieść tak trochę wigilijna.

Andrzej miał powiedzieć "kurwa", chociaż było to bardzo niechrystusowe, ale wyprzedził go żeński głos za plecami, pytający:
- Chcesz znać przypowieść o ciałku kota i duszy szatana? To jest stara, indiańska przypowieść, może ci się spodobać.
Andrzeja nosiło tak bardzo, niesamowicie nieskończenie bardzo, że nieomal rzucił w stronę głosu kluczem francuskim, który był jedynym sprzętem jaki posiadał w bagażniku, więc imitował próby naprawienia nim odpadłej śruby od koła. Nieomal, no bo odwrócił się jeszcze, żeby głos dokładnie zapoznał się z jego pełną furii miną.
I wtedy się zorientował, że głos rozmawiał przez telefon, po prostu odwrócony twarzą w jego stronę. Za jego plecami. W samym puchatym, białym szlafroku z pluszu i czarnych sznurowanych butach za kostkę, chociaż na dworze było jakieś minus pięć i padał śnieg.
Normalka. 
- No to wyobraź sobie, że to są wstrętne hybrydy żmii jadowitej i wiewiórki upierdliwej, nie pamiętam jak to było po łacinie, które sikają na świeżo wyprane kurtki, tłuką twoje ulubione kubki... tak, wiesz, z premedytacją, patrząc ci przy tym prosto w oczy... i wywlekają twoje torebki na środek kuchni, wysypują z nich wszystko i rozrzucają po całym domu. Wydaje mi się, że przywieźli je do nas aborygeni, ale nie będę się kłócić, a one same nie są skore do wyjaśnień, nawet jeśli trzyma się je za rudo-białe wstrętne ogony do góry nogami i prosi, kulturalnie prosi, Kacperek, słowo honoru "gdzie do cholery posiałeś klucze matki, skurwielu". - Tu nastąpiła chwila przerwy, która, jak obstawiał Andrzej, wiązała się z połączeniem Kacperka z mówieniem i chociaż właściwie nic to Andrzeja nie obchodziło, był wściekły, tak naprawdę do granic możliwości wściekły, głodny, zmarznięty i bezradny, to nie mógł przestać słuchać. Okej, podsłuchiwać. - Chyba żartujesz. - Znowu chwila przerwy. - Nie wiem, nie zamierzam ryzykować, Kacper. Poza tym już do wszystkich podzwoniłam. Babci powiedziałam, że sorry, jadę do rodziców, a rodzicom, że do babci. - Przerwa. - No trudno no. Gówno się zdarza, dzióbku. Poza tym nie będę się nudzić. Mam jakieś dwadzieścia godzin, żeby znaleźć te jebane klucze, albo jakiegoś naiwnego ślusarza, który w Wigilię o siedemnastej wymieni mi zamki. - Przerwa. - O tak, pewnie. Matka Agnieszka by mnie chyba zabiła. Nie, dzióbas. Jest okej, nie zawracaj sobie głowy. Po prostu chciałam ci powiedzieć, że jak wrócisz, a na środku stołowego będą się rozkładały zwłoki Bajzla to nie dlatego, że rozwaliłam mu łeb tłuczkiem do ziemniaków, tylko dlatego, że ma cukrzyce i zasnął. Co setny kot ma cukrzycę. I niech cię nie zwiedzie ta rozwalona czaszka. - Przerwa. - Nie, misiek. Serio. Dobra, muszę kończyć, wiesz? - Przerwa. - Um, muszę wyjąć frytki z oleju, bo mi się przypalą zaraz. - Przerwa. - No, buzi, pa. Zadzwoń jak będziesz miał chwilę. 
No i się rozłączyła, rzeczywiście. A Andrzej pomyślał trzy rzeczy, a mianowicie: 1) była wstrętną kłamczuchą, 2) o chuj chodzi?, 3) Jezu, zaraz się posikam.
- Psst - pssytnęła na niego.
Odwrócił się, no bo tego wymagała kultura osobista i patrząc, mimowolnie, spode łba, burknął:
- Ja?
- Si. Come stai?
- Bene. Czekaj, nie jestem Włochem.
- Ani ja Włoszką - odparła zwyczajnie, wzruszając ramionami. 
Andrzej przyjrzał jej się trochę lepiej. Nogi długie, włosy czarne, też długie, trochę kręcone, ale chyba raczej na pewno farbowane. Miała na głowie kaptur od szlafroka, a ręce wciśnięte głęboko w kieszenie. Nie była brzydka, ale dupy nie urywała. Poza tym najwidoczniej zajęta. Ale kłamczucha. 
Wrona, pomyślał karcąco, zajmij się swoim ujebanym kołem, debilu.
- Nie przyjadą, nie? - zagadnęła luźno, zadziwiająco rozbawiona jak na sytuację i pytanie, bujając się z pięt na palce. 
- Nie. 
- I jak? Dasz sobie radę sam z tym kołem?
Odwrócił się znowu i na granicy wkurwienia i nieogarnięcia, rąbnął kluczem o przyprószony śniegiem chodnik.
- A co? Chcesz mi pomóc? Jesteś z serwisu samochodowego? 
- Nie - tym razem odparła ona, ale jeszcze nie dostatecznie zgaszona. Miało jej się zrobić głupio, do tego dążył Andrzej.
- No to mykaj stąd, mała, bo skoro ja sobie nie daję rady, to nie przypuszczam, żebyś ty dała. 
- Ej - w końcu się obruszyła, celując w niego palcem. - Tylko nie "mała", okej? Źle mi się kojarzy to określenie, a poza tym, kurna, ja mam metr osiemdziesiąt prawie wzrostu. 
- Prawie wzrostu? - powtórzył szyderczo.
- Taki jestem zły, och, jaki zły - zaczęła go przedrzeźniać. - Powyżywam się na Bogu ducha winnej dziewczynie, która chce mi pomóc, a co. Kto bogatemu zabroni. 
Andrzej westchnął bardzo. Bardzo westchnął, oj, naprawdę.
- Kotek. To nie jest dobry czas i miejsce na zawieranie znajomości, wiesz? Jestem trochę wyprowadzony z równowagi. 
- Ty, wyobraź sobie, domyślam się. Męczysz się nad tym kołem od pięćdziesięciu ośmiu minut, wiesz? Myślisz, że jak pomodlisz się nad tym drugie tyle to spłynie na ciebie jakieś objawienie? Duch święty? Aniołowie wskażą ci rozwiązanie? 
- A co mam zrobić, jak laweta nie jest w stanie przejechać przez Pabianice? Siedzieć w samochodzie i czekać na cud? Może Trzej Królowie mnie przeeskortują?
Brunetka zmrużyła oczy w niezrozumiałym niedowierzaniu.
- Przecież Trzej Królowie przychodzą szóstego stycznia. 
Andrzej podrzucił rękę.
- No. Jeszcze lepiej - a potem wstał i zrobił to co miał ochotę zrobić już pięćdziesiąt minut wcześniej, czyli rzucił tym cholernym kluczem o bruk, aż ten się odbił z cichym brzęknięciem i uderzył go w piszczel.
Andrzej skomentował to adekwatnie, acz nie po bożemu i przycisnął palce do skroni. 
- Idź sobie. Proszę cię. Dla naszego wspólnego dobra.
- Chodź na górę, człowieku - powiedziała na to brunetka głosem tak łagodnym i przekonującym, jakby wzięła go pod łokieć i zaczęła prowadzić w stronę bloku.
Aż spojrzał na nią, żeby przypomnieć sobie, że plan był zupełnie inny.
- Zwariowałaś chyba. Przecież ja muszę jakoś dotrzeć do rodziców. 
- Aha, okej, to na razie - i odwróciwszy się na pięcie, zaczęła iść w stronę bloku z którego przyszła. 
Jak tak patrzył na tę białą jak śnieg sylwetkę w wielkich czarnych butach, oddalającą się spokojnie do siebie, przeklął dwa razy, bo dwa razy powinien był przekląć.
Pierwszy raz: bo nie miał innego wyjścia, musiał z nią iść.
Drugi raz: bo pomyślał, że skoro i tak nie ma jej faceta, a ona jest w samym szlafroku, czyli bez gości, to może dzisiaj porucha.
Debilem jesteś, Wrono, ogromnym i nie tylko dlatego, żeś tu przyjechał, ale przede wszystkim dlatego, że po prostu jesteś debilem i już.
Westchnął, wyjął kluczyki, włączył alarm i podnosząc ten durny klucz z chodnika, zaczął iść po śladach dziewczyny. 
Skręciła do trzeciej, czyli środkowej klatki w bloku, wyjęła z kieszeni szlafroka pęczek kluczy, przycisnęła pomarańczowy dzyndzel do domofonu i drzwi zabrzęczały. Nawet się nie odwróciła, a i tak wiedziała, żeby, wchodząc do klatki, przytrzymać drzwi otwarte dłużej, aż Andrzej dotarł do celu, który - chociaż ciągle mówiliśmy tylko o klatce schodowej - był piękny jak wiosna i przypominał mu najcudowniejsze schronienie. 
Trochę jak Jezusek i stajenka.
Andrzej Jezusek Wrona. Normalnie żyć nie umierać.
- Z domu mnie wyrzucą - jęknął Wrona, wybierając numer do mamy i wspinając się po kolei po schodach za białym szlafrokiem. Miała gęsią skórkę na łydkach, blade nogi, gdzieniegdzie przyozdobione siniakami i zadrapaniami. Po pięciu sygnałach włączyła się poczta głosowa. - Pewnie, nie odbieraj jeszcze. 
Na klatce pachniało dziwnie. Trochę farbą, a trochę świeżym praniem, albo jakby ktoś wyszedł właśnie z kąpieli. Brunetka zatrzymała się na drugim piętrze i przekręciła gałkę w drzwiach. 
- Nawet się do mnie nie zbliżaj - powiedziała od razu, odganiając nogą biało-rudego kota. - Zobaczysz, jak ojciec wróci z Katowic to dostaniesz takie wciry, że nie usiądziesz na tyłku przez miesiąc. 
- O, to dobre - zauważył Andrzej, zdejmując buty i płaszcz jednocześnie. Schował klucz do wewnętrznej kieszeni i zapomniał, że chciało mu się siku. Mieszkanie było małe, ale przystosowane. Składało się z dużego pokoju po lewej, małego po prawej i korytarza łączącego oba. Na przeciwko drzwi wejściowych była mała kuchnia, a po prawo od niej, jak strzelał Andrzej, łazienka. Rozkulbaczył się i stał tak przez chwilę z przemoczonym płaszczem w ręku, patrząc na dziewczynę, która weszła do kuchni i wstawiła wodę. W mieszkaniu było tak ciepło, że zaczęły go szczypać dłonie. Powiesił płaszcz na małym haku z kluczami między wejściem do kuchni, a lustrem. - Czemu mu nie powiedziałaś, że zamierzasz przyjąć niespodziewanego gościa?
- Bo nie chcę, żeby zaczął się przymilać do innej.
Aż przekrzywił głowę.
- Co?
- Och, to dość skomplikowane. Zawsze, kiedy zaczynam robić coś z innym facetem, nawet jeśli chodzi o zwykłe tańczenie, to on robi mi na złość, może nie celowo, mniejsza o to, nic mnie to nie obchodzi i zaczyna się przystawiać do jakiejś dupy, którą akurat ma w okolicy. A jak nie ma w okolicy, to ma nielimitowane rozmowy i esemesy i wisi na telefonie z tą na którą akuratnie ma ochotę. 
- I ty się na to zgadzasz? - Ze skonsternowaniem zdał sobie sprawę, że w jego głosie pojawiła się nutka zachwytu. Nie tylko dlatego, że to oznaczało, że mają dość liberalny ten związek i jednak porucha, ale również dlatego, że Jezu, coś pięknego taki układ.
- Nie jesteśmy ze sobą, nie mam powodów, żeby się nie zgadzać. Poza tym, jak już mówiłam, nic mnie to nie obchodzi.
Uśmiechnął się pod nosem, opierając o framugę w kuchni.
- I w związku z tym nicnieobchodzeniem, nie powiedziałaś mu o mnie.
Czajnik zaczął gwizdać, a ona zamiast go wyłączyć, odwróciła się do Andrzeja, zwinęła usta w ciup, podniosła wyżej brodę i wymamrotała:
- Dokładnie tak. Totalne nicnieobchodzenie. 
Niespodziewanie, oprócz poczucia seksualności, rozbudziła w nim trochę czułości i rozbawienia. W dużym pokoju grał telewizor, do którego był podłączony odtwarzać wypchany po brzegi płytą Artura Andrusa. Akurat mruczał o jakimś czeskim dziecku, łodzi podwodnej i o tym, że życie jest dziwne. A propos, Andrzej spróbował jeszcze raz zadzwonić do matki.
- Powiedz mi, dzióbasku... - zagadnęła dziewczyna, nie ważąc, że Wrona miał telefon przytknięty do ucha, jakby świetnie wiedziała, że matka znowu nie odbierze.
- Andrzej - wyciągnął rękę.
- Proszę, jak mój ojciec. Lara. Kontynuując, powiedz mi, co ty robisz w Wigilię w Bełchatowie?
- Piję herbatę u obcej dziewczyny. O, mama. Słuchaj, mamcia. Jest problem. Ja, hm, ja nie wiem czy dzisiaj dotrę do domu, wiesz? - Przymknął oczy w oczekiwaniu na wybuch, ale zamiast tego usłyszał coś znacznie gorszego: ciszę. A potem:
- Słucham?
- Jestem w Bełchatowie. Pada bardzo. A mnie odpadło koło. I nie wiem co z tym fantem zrobić, bo moja pomoc drogowa powiedziała, że fajnie, fajnie, chętnie przyjadą, ale dopiero jak przestanie padać. A nie wygląda na to, żeby miało przestać padać. Trochę bardzo nie wygląda. Przynajmniej tutaj.
Matka mówiła cicho i szybko, czyli była bardzo zdenerwowana i chowała się gdzieś pewnie w kuchni, przed ojczymem i bratem w nadziei, że coś da się jeszcze wymyślić, zanim będzie musiała oznajmić, że zamiast jednego niespodziewanego gościa, będą mogli przyjąć dwóch.
- Żartujesz sobie ze mnie, Andrzej, prawda? Gdzie ty teraz jesteś? To nie jest wcale śmieszne.
- Co ja mam ci powiedzieć, mamcia? Nie żartuję, wyjątkowo nie żartuję. Zostawiłem prezent dla ciebie w klubie, więc chciałem po niego szybko obrócić i dojechać do domu na osiemnastą, ale wyszło jak zawsze, nie dosyć, że zaczęło padać, to jeszcze odpadło mi to przeklęte koło i teraz jestem u obcej kobiety, piję herbatę, ona ma na imię Lara i robi tę herbatę kiepską, słabą i mało słodką. Nie lubię takiej herbaty, Laro, to wstrętne z twojej strony, bo sobie zrobiłaś z dwóch torebek i posłodziłaś trzy łyżeczki. Ja, wyobraź sobie, również piję czaj.
Więc Lara zrobiła minę pełną uznania i zaczęła oporządzać rzeczony czaj jeszcze raz.
Andrzej wrócił do matki.
- Dzisiaj jechałeś do klubu? Synek, co ty miałeś w głowie?
- Prezent dla ciebie. Debil jestem, upewniam się w tym przekonaniu z każdą chwilą - No bo, tylko debilowi może wydawać się pociągające w dziewczynie to, że pije taką samą siekającą herbatę, jak on. - Zostawiłem go wczoraj, bo musiałem go wziąć od Michała no i go wziąłem i zostawiłem.
- Dziecko, przecież to tylko prezent. Równie dobrze, mogłeś go przywieźć po nowym roku.
- Jakbym wiedział, że tak to się skończy, to, z całą miłością, na pewno tak bym zrobił. 
- Boże, Boże - matka na to elokwentnie. - A ta dziewczyna? Nie przeszkadzasz jej?
Wrona zerknął do dużego pokoju. Na kawowoszarej, rogowej sofie leżało sushi w plastykowym opakowaniu, sok brzoskwiniowy i książka dla nastolatków.
- O nie - oznajmił z trwogą - bardzo jej nie przeszkadzam. Prawdę mówiąc chyba życie jej ratuję.
Lara zaniosła się głośnym śmiechem i uniosła do góry cytrynę. Andrzej kiwnął głową.
- Co ja mam z tobą przez całe życie, dziecko, nic tylko same problemy. 
- Tak wiem. Jestem wstrętny.
I wtedy obie, chociaż najpewniej wcale się nie słyszały wzajemnie, oznajmiły:
- Skaranie boskie.
- Skaranie boskie, to mam ja, matko. Chciałbym zauważyć, że jestem w pełnym garniturze. Nawet mam muszkę. Przykro mi że tak wyszło. Jakby się sytuacja zmieniła, dam znać, dobrze? Tymczasem ucałuj wszystkich. 
- Oczywiście, oczywiście. Przyjeżdżaj od razu, nie patrz na godzinę. I bądź kulturalny, tak? Nie narób wstydu przed obcymi.
Ja mam nie narobić wstydu? To nie ja paraduję w samym szlafroku.
Ciekaw był, czy miała na sobie majteczki. Stanika nie miała, widział jej splot słoneczny i wnioskował to z kształtu jej cycków. To nie były najlepsze cycki jakie widział, ale były duże. Takie w sam raz do jego siatkarskiej dłoni. Obojczyki miała ładne.
- Dobrze, mamo. Kocham cię.
Lara okręciła głowę przez ramię i zrobiła rozczuloną minę.
Ha, stary, opatentowany trik. 
- Ja ciebie też, wesołych świąt synku, pozdrów tę dziewczynę.
- Dobrze, pa, mamo. Masz pozdrowienia od matki mojej; Aldony. Z nieznanych mi przyczyn kazała mi być grzecznym. Wyglądam na kogoś, kto bywa niegrzeczny? - spytał niewinnie, filuternie, przez chwilę zastanawiając się, czy nie przesadza, bo takie figielki plus fakt, że kocha swoją mamę, zamiast rodzinnego seksownego brodacza, mogły zrobić z niego sitzpinklera. 
Lara odcięła go z pogardą.
- Wyglądasz na kogoś, kto ma przemoczone stopy.
Oj miał. Jako, że jechał samochodem i miał na sobie garnitur, wbił się w wypastowane lakierki garniturowe, a kiedy tak udawał mechanika samochodowego cale stopy zdążyły mu zupełnie zmoknąć i przemarznąć.
Jeśli była skala seksowności od zera do pięciu, to Andrzej przyznał sobie właśnie minus dwanaście.
- Idź do stołowego, weź sobie kocyk, włącz telewizor. Czuj się jak u siebie.
- Gdybym był u siebie i ty byś była u mnie i miałabyś na sobie tylko ten szlafrok, to daję ci moje brodate słowo, że oglądanie telewizji byłoby ostatnią rzeczą, jaką bym robił.
Lara spojrzała na niego z miną Eminema, tylko uniosła lekko jedną brew.
- Idź do mojego pokoju i przemyśl swoje zachowanie. 
Uśmiechnął się szeroko i zrobił co kazała. Po lewo od łóżka stała wysoka dwugłowicowa lampa przy której niewątpliwie czytała książkę. Jeśli dobrze ułożył ciało, siedząc na kanapie z nogami wyciągniętymi wzdłuż sofy, miał doskonały widok na swoje auto, zatem ona miała doskonały widok na jego auto i niego. To wiele wyjaśniało.
Kot nawet nie przyszedł przywitać się z gościem, tylko wskoczył na szafę po prawo od telewizora i ułożył się na różowym kartonie w kropki z IKEI.
Po chwili Lara przyszła z kuchni z talerzem kanapek kolorowych jak rysunki przedszkolaka i postawiła je na stoliku do kawy przed sofą. 
Kiedy to robiła cycuszki wychyliły trochę bardziej z dekoltu, wywołując u Andrzeja łagodny uśmiech.
- To wszystko dla mnie? 
- Tak, jeśli chodzi o kanapki - odparła niby ze śmiertelną powagą, ale, ale. Nie oszukujmy się, pod tym grobowym tonem kryła się mała psotka. 
Uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozparł wygodnie na kanapie. O ile da się rozeprzeć na kanapie wygodnie w pełnym umundurowaniu. Rozplótł muszkę, zdjął marynarkę i odpiął dwa guziki w koszuli. 
- To głupie. Sypiacie ze sobą?
Czytając z jej miny, zrozumiał, że cokolwiek odpowie nie będzie to w stu procentach zgodne z prawdą.
- Jasne, że nie.
- Nie sypiacie ze sobą - powtórzył otwierając szeroko oczy w rozbawieniu; kanapki były ciągle nietknięte, za to grzał ręce od herbaty - A mimo to jesteś mu wierna. To z kim ty sypiasz?
Bez względu na to czy ją rzeczywiście uraził czy nie, zmrużyła ze złością oczy.
- Mam elektryczną szczoteczkę.
- Śmieszne, śmieszne. 
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Andrzej mocno walczył z uśmiechem cisnącym mu się na usta, żeby jej nie spłoszyć. Z irracjonalnych powodów Lara czuła ewidentnie jakąś więź z tym człowiekiem o imieniu Kacper i chcąc zachować się fair, zamierzała nie poddać się Andrzejowi. Z tym, że powoli przestawało jej to wychodzić. 
Nie chodziło o to, że chciał ją wykorzystać i zostawić. Nie mógł nawet, bo przecież na piechotę nie ucieknie, nie? Po prostu chciał spędzić z nią tę noc, spotkać się parę razy. Najpewniej nic by z tego nie wyszło, bo Andrzejowi nigdy nie wychodziło, ale można było spróbować.
Podobała mu się sama sytuacja. Wypatrzyła go, bo jej kot zapodział klucze, a jemu popsuł się samochód. Żadnego z nich nie powinno być w tej chwili w tym miejscu. Wypatrzyła i zaprosiła na górę, bo zrobiło jej się go szkoda, a teraz stwierdziła, że w tym garniturze i białej koszuli wygląda naprawdę dobrze. 
Tak im rosło to napięcie seksualne, że Wrona aż parsknął śmiechem.
- Są święta, dajmy sobie spokój - stwierdził, ale tak właściwie to sam do końca nie wiedział z czym. - Chodź tu, będzie wesoło.
- Czemu miałabym tam pójść? - zapytała bez przekonania, patrząc na miejsce obok siebie, które klepał dłonią.
- A czemu nie? Gość jest pizdą, nie zawracaj sobie głowy. Poza tym wcale go nie chcesz, jest dobrym zastępstwem czegoś naprawdę łał.
- A może takie łał w ogóle nie istnieje, hm? - zapytała, ale mimo to podniosła się z dużego pufa na którym siedziała i przeniosła na kanapę do Wrony. Oparła mu się plecami o klatkę piersiową i pozwoliła zabawić się swoją dłonią. 
- Sprawdźmy zatem - oznajmił jakby polecał jej wykonać jakieś doświadczenie chemiczne, doskonale znając wynik rzeczonego, tylko zamiast doświadczenia wziął i ją powoli pocałował. - Serce ci bije.
- Bardziej, wiesz, z nieprzyzwyczajenia. Jesteś mi obcym kolesiem, co ja cię parę razy w telewizorze widziałam? 
- Oj tam, jesteś drobnostkowa. Dawaj buzi - i znowu zaczęli się całować. Tylko tak bardziej naturalnie, tak jakby robili to bardzo często, nie na spróbowanie. Nawet nie musieli się specjalnie zgrywać, ich usta jakoś tak po prostu pasowały do siebie. - Teraz możemy włączyć telewizor.
- I udawać, że jesteśmy parą i spędzamy razem superświęta, które planowaliśmy od tygodni.
- Tak. I że ja lubię chodzić w garniturach, a ty nie masz nic oprócz tego szlafroka, bo wszystkie ciuchy zjadły ci mole. 
Lara zaśmiała się głośno.
- Cudny masz ten śmiech - stwierdził Andrzej.
- Grazie tante - odparła kulturalnie i włączyła kablówkę. Przez chwilę skakali po kanałach, aż ostatnim rzutem na taśmę trafili na "Czekając na cud" i oboje w tym samym momencie wyrazili swoje uznanie:
- O!
- Penelopa.
- Totalnie - zgodził się Andrzej. - Najpiękniejsza na świecie.
- Na całym świecie.
I pogrążyli się w oglądaniu. Penelope Cruz była właśnie w trakcie wyglądania pięknie w czarnej sukience, kiedy Andrzej najzwyczajniej w świecie włożył dłoń między poły szlafroka Lary i zaczął się bawić jej piersią.
I oglądali dalej.
Przez jakieś siedem sekund. Aż chwycił tego cycka jak powinno się chwytać cycki, drugą ręką obrócił jej twarz w swoją stronę i pocałował mocno. Znacznie mocniej niż dotychczas.
- Będziemy się dzisiaj kochać? - zapytał.
- Najpewniej.
- Czy możemy zacząć już teraz?
- Sądzę, że tak. 



________________


Ej, przecież ja Was ciągle kocham. Bardzo mocno, nie?

piątek, 23 maja 2014

• I'd like to be there, on the same train that you are on •


To wszystko oczywiście nie oznacza, że z As Fuck koniec. Jeśli cos mnie najdzie, możecie być pewne, że się tu pojawi.
Poza tym coś tak pełnowymiarowego zasługuje na własny adres, prawda?
Ściskańsko, αρομα.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

The game is done.

      W zachowaniu współlokatora Niny brakowało sensu. A przynajmniej na pierwszy rzut oka. Dopiero kiedy wygramoliła się z kuchni i otworzyła mu drzwi, do których miał klucze, zrozumiała co chciał w ten sposób sprowokować. Zwłaszcza gdy – najprawdopodobniej uznając to za konieczne wytłumaczenie – oznajmił;
      - Spędziłem noc...
      - U Wiki – zakończyła za niego, poprawiając szlafrok i tupią bosymi nogami wróciła do kuchni nad moją kawę.
      - Tak – odparł, po chwili lekko zmieszany – właśnie to miałem powiedzieć. - W jego oczach i sposobie w jaki odchrząknął, zrozumiała, że powinna rozwinąć swoją myśl, toteż odstawiła kubek na szklany stół i odparła:
      - Jesteś odświeżony, ale masz wczorajsze ciuchy, poza tym tryskasz optymizmem i chciałeś się tym pochwalić. Nie wspominając o tym, że pachniesz jej perfumami i... - zmarszczyła brwi. - Nie paliliście trawy?
      Spojrzał na Ninę w taki sposób, że nie musiał odpowiadać, a ona zmarszczyłam brwi jeszcze bardziej. W końcu doszła do wniosku, że w ogóle nie obchodzi ją, skąd w takim razie brał się ten zapach marihuany zawsze gdy od niej wracał. Wstała, żeby po sobie pozmywać.
      Kiedy cisza przekroczyła granicę zręczności, zapytała bo tylko to przyszło jej do głowy:
      - I jak było?
      Zorientowała się że coś poszło nie tak w chwili gdy cisza z niezręcznej, zrobiła się niezręczna i zszokowana, a jej współlokator odchrząknął mimowolnie
      - W porządku, dziękuję.
      W drzwiach szafek ichniej kuchni znajdowały się lustra weneckie, przez co zdołała zobaczyć, jak dłoń Bartosza unosi się do twarzy i zaczyna drapać prawy płatek nosa. Stawiając kubek na suszarce mruknęła:
      - Aż tak źle że musisz kłamać?
      - Nie kłamię! - zaperzył się, aż za bardzo
      Wytarła dłonie w ściereczkę i zwróciła się do niego twarzą.
      - Czytałeś Pinokia? Kiedy kłamiemy, uaktywniają nam się ośrodki nerwowe odpowiedzialne za swędzenie nosa i możemy powstrzymać się od drapania. Zgadnij gdzie się przed chwilą podrapałeś.
      Tym razem jego ręka zawędrowała na potylicę, a wzrok w płytki na podłodze.
      Westchnęła.
      - Nie musisz mówić, po prostu uznałam że chciałbyś wiedzieć, że okłamywanie mnie nie ma sensu. Następnym razem po prostu każ mi spieprzać. Zrobię ci herbaty, chcesz?
      I nie czekając na jego odpowiedź, znowu odwróciła się do niego plecami, żeby dać mu chociaż pozorne poczucie prywatności. Najwyraźniej uznał, że skoro i tak wie swoje, to dodanie kilku szczegółów aż tak bardzo nie pogorszy jego sytuacji, ponieważ odchrząknął po raz wtóry i z trudem wykrztusił:
      - Była jakby nieobecna
      Zmarszczyła brwi, włączając wodę w czajniku i sięgnęła po herbatę.
      - I... Jezu, to głupie – zaśmiał się z zażenowaniem, kręcąc głową.
      - No mów skoro już zacząłeś.
      - Jej język. Był suchy i szorstki jak u kota. To naprawdę głupie, nie wiem czemu w ogóle zwróciłem na to uwagę.
      Nim zdążył dokończyć zdanie, puszka herbaty wylądowała z głośnym brzękiem na podłodze. Wszystkie saszetki rozsypały się Ninie u stóp, a razem z nimi jej poczucie czegokolwiek. Bo, serio jak ja do tej pory mogła nie zwrócić na to uwagi? Aż miała ochotę rąbnąć łbem o szafkę. Nie przyjaźnili się z Bartoszem. Przyjaźniła się z Kubą, który poślubiwszy swoją ukochaną wyjechał grać do Włoch, a jako że potrzebowała zakwaterowania możliwie niedrogo, Jarosz spiknął ich ze sobą. Mieszkali razem od ponad dwóch miesięcy i aż nie mogła uwierzyć, że przez ten cały czas nie zorientowała się, że coś jest nie tak. To była jej osobista porażka. 
      Ignorując herbatę piętrzącą się na podłodze, odwróciła się gwałtownie do Bartka i łapiąc się blatu, żeby nie rzucić się histerycznie w jego stronę, zawołała:
      - Powinieneś z nią zerwać.
      - Słucham?
      - Musisz, Bartek. Naprawdę zaufaj mi.
      Współlokator Niny był na poły rozbawiony, na poły zszokowany, a im bardziej go prosiła, tym bardziej wściekły się stawał.
      Zacisnął usta.
      - Mam głęboką nadzieję, że tylko żartujesz.
      - Chciałabym, wierz mi, ale nie tym  razem. Naprawdę, uważam...
      - Dlaczego? - palnął, nawet nie pozwalając Ninie dokończyć zdania.
      - Co: dlaczego?
      - Dlaczego miałbym to zrobić?
      Zanim się odezwała, wyłączyła się na chwilę z rzeczywistości i przeanalizowała co mówią podręczniki o kontaktach interpersonalnych.
      a) Nie wierzy ci, będzie wściekły, że zarzucasz jej coś równie absurdalnego.
      b) Uwierzy ci, będzie na ciebie wściekły, ponieważ to ty przekazałaś mu tą informację.
      Wróciła w obieg i zrobiła skruszoną minę.
      - Nie mogę ci powiedzieć, po prostu musisz mi zaufać. 
      Powieki Bartosza uniosły się i opadły w zastraszającym tempie.
      - Jestem z nią od trzech miesięcy...
      - Dwóch miesięcy, trzech tygodni i dnia – poprawiła odruchowo, po szybkiej kalkulacji, a to tylko pogorszyło sprawę, bo zaczął unosić głos.
      - Chcę jej zaproponować, żebyśmy wspólnie zamieszkali, kiedyś może się jej oświadczę, a ty każesz mi z nią zerwać i nawet nie dajesz powodu?!
      - Nie zgodzi się.
      - Co?
      - Nie będzie chciała z tobą zamieszkać, a już tym bardziej nie wyjdzie za ciebie za mąż. Cóż, tak naprawdę zerwie z tobą w czwartek.
      Nawet nic nie dodał. Po prostu wstał, obrócił się na pięcie i z trzaskiem drzwi, zniknął w swojej sypialni.
      - Miała to zrobić wczoraj, ale przyniosłeś kwiaty! - zawołała, a w ramach podziękowania usłyszałam Arctic Monkeys, które włączył na cały regulator.
      Usłyszała pstryknięcie czajnika z zagotowaną wodą i spojrzała na niego smutno.
      - Teraz już się chyba nie przydasz.



      - Mógłbyś poprosić swoją przyjaciółkę, żeby przestała bawić się w pieprzonego Sherlocka Holmesa?
      Kiedy tylko w słuchawce rozległ się cichy ciepły śmiech Kuby – odkąd dowiedział się że będzie ojcem, śmiał się tylko cicho i ciepło – Bartek od razu pożałował, że w ogóle zadzwonił.
      - Nina nie bawi się w Sherlocka Holmesa, po prostu jest inteligentna, a inteligencja połączona z kobiecą spostrzegawczością daje efekt taki, a nie inny. Radziłbym ci nigdy nie wspominać o podobnym porównaniu w jej obecności, Nina za nim nie przepada. Uważa go za niegrzecznego sukinsyna.
      - Przed chwilą podała mi dzienną datę mojej pierwszej randki z Wiki.
      - Ma dobrą pamięć – Bartosz niemal zobaczył jak Kuba wzrusza ramionami - ale to akurat nie jest jej wina. Miała popieprzonych rodziców. Potrafi też skonstruować małą bombę i jest w stanie zatańczyć dwa pierwsze akty Jeziora Łabędziego.
      Bartek wywrócił oczami i zarzucił nogi na ścianę.
      - Nie mogła mi w takim razie zatańczyć?
      Jarosz znowu zareagował tym irytującym śmiechem, aż wnętrzności Bartosza podeszły mu do gardła. Albo to przez to, że podpierając się wyłącznie na barkach tkwił do góry nogami na ścianie.
      - A co ci powiedziała?
      - Kazała mi zerwać z Wiktorią.
      Mrożąca cisza jaka momentalnie zapadła, odebrała Bartkowi równowagę i dzięki Bogu, że zamiast łóżka miał sam materac, bo rozbiłby sobie głowę, spadając.
      - Cóż – oznajmił Kuba – przypuszczam, że nie po to do mnie dzwonisz, ale myślę że powinieneś jej posłuchać.
      - Ty też wiesz coś czego ja nie wiem? - burknął, przyciszając „Pretty Visitors” i spoglądając przez okno, jak Nina przechodzi na drugą stronę ulicy.
      Wiesz doskonale, że spotkałem tę twoją Wiki raz w życiu. Po prostu, jeśli Nina uważa to za słuszne, pewnie ma rację.
      - Serio? - podrzucił ręce do góry. Było mu przykro i był wściekły. Miał takie wspaniałe plany, w końcu osiągnął spokój, ustabilizował się, aż zupełnie bez uprzedzenia, ktoś chce mu to od tak zabrać. Nawet nie tłumaczy dlaczego.
      - Czy ona się nigdy nie myli? A może po prostu jest zazdrosna?
      - Bartek wiesz, że traktuję cię jak brata. Ale Nina nie należy do tego rodzaju kobiet.
      - Jest lesbą?
      - Co?! Jezu nie! Po prostu... Jeśli by czegoś od ciebie chciała, to po prostu by ci o tym powiedziała. W tego typu kwestiach jest dość prostolinijna.
      Bartek z westchnieniem usiadł z powrotem na swój materac, zaciskając palce na zatokach. Głowa momentalnie zaczęła mu pulsować bólem. Znalazł się w beznadziejnej sytuacji. Mógł teraz zerwać z Wiki i zachować honor, o ile tych dwoje miało rację. Ale co jeśli się mylili i miał przez to stracić swoją ukochaną?
      Gdyby chociaż znał powód.
      - Miałem ochotę cię zabić już wtedy, gdy wtaszczyła do domu trzydziestocentymetrową rosiczkę, ale teraz najchętniej bym cię wykastrował.
      - Po pierwsze rosiczki osiągają najwyżej piętnaście centymetrów wysokości, a po drugie ona nie jest złym człowiekiem.
      - Zaskoczę cię, bo najwidoczniej w obu tych kwestiach się mylisz.



      - Nie rozbieraj się, wychodzimy.
      Nina w swoim życiu łączyła dużo bardziej rozbieżne fakty, więc nie miała wątpliwości, co postanowił jej współlokator. Nie chciała być przy tym z dwóch powodów: po pierwsze, nie miała z ich związkiem nic wspólnego, a po drugie – Bartosz wybrał najgorszy z możliwych momentów.
      - Nie możesz poczekać do jutra? - poprosiła, chociaż doskonale znała odpowiedź.
      - Chcę mieć to za sobą, poza tym do jutra się rozmyślę.
      - To ja się postaram zrobić tak, żebyś się nie rozmyślił.
      Bartek pomny wcześniejszych słów Kuby, aż upuścił kluczyki samochodu.
      - Czy ty ze mną flirtujesz?
      Nina zrobiła wielkie oczy
      - Nie! Oczywiście że nie. Po prostu uważam, że powinieneś poczekać.
      - A ja uważam że powinnaś przestać motać – postawił kołnierz prochowca i otworzył przed nią drzwi. - Proszę bardzo panie przodem.
      Nina zastanawiała się przez ułamek sekundy, czy nie odnieść herbaty do kuchni. W szafce pod zlewem miała małą buteleczkę chloroformu. Unieszkodliwienie Bartka zajęłoby jej w najgorszym wypadku czterdzieści pięć sekund.
      - Jak chcesz – stwierdziła jednak, wzruszając ramionami.
      Powiesiła herbatę i resztę zakupów na wieszaku  w przedpokoju i po chwili wsiadła już do białej Kii Bartosza. Nie mogli dodzwonić się dzwonkiem przez pięć minut, aż Bartosz zaczął wątpić w jej obecność w domu.
      - Jest w domu. Samochód stoi przed blokiem, okno jest otwarte, a w tym sklepie obok była tylko jakaś staruszka. Poza tym – zaciągnęła się głęboko powietrzem – czuć świeczki zapachowe. Kokos?
      Zęby Bartosza zazgrzytały.
      - Wanilia.
      W ten sposób zdeterminowany stał kolejne pięć minut dociskając dzwonek, aż w końcu samą Ninę ten dźwięk zaczął doprowadzać do szału.
      Specjalnie ustawili się w ten sposób, żeby nie mogła ich zobaczyć ani przez judasza, ani przez uchylone drzwi. Musiała wyjść na korytarz i okazać im się w całej okazałości.
      - Bartek – wykrztusiła nerwowo, zawiązując pasek jedwabnego szlafroka. - Mówiłam ci przecież, że jestem dziś trochę zajęta.
      Nina zrobiła kwaśną minę, patrząc wymownie na jej zaczerwienione kolana.
      - Mam nadzieję że płomiennym modleniem
      - Możemy wejść? - zapytał Bartosz ze stoickim spokojem, na który Nina na jego miejscu nigdy by się nie zdobyła. - Chciałem z tobą poważnie porozmawiać.
      Przestępowała z nogi na nogę, całą sobą próbując zasłonić drzwi.
      - To nie jest najlepszy moment
      - Myślę – zauważyła Nina – że lepszego nie będzie.
      W tym momencie, Wiktoria zrozumiała, że Nina już wszystko wie więc spojrzała jej prosto w oczy jak kobieta kobiecie.
      - To nie jest najlepszy moment dla Bartka – powiedziała wymownie, jakby zamiast tego starała się zaszczepić w Ninie myśl „Nie wygłupiaj się, to go zabije” ale jedno spojrzenie na jej współlokatora, wystarczyło, żeby upewnić się że Bartosz jest silniejszy niż im się to obu wydawało. 
      Zaplotła gwałtownie nogi i zaczęła się śmiać.
      - Fatalnie chce mi się siku. Minuta i nas nie ma. Chyba nie chcesz, żebym się posikała na klatce. - I nie czekając na odpowiedź, pociągnęła za klamkę, uderzając drzwiami o plecy Wiktorii i nieomal ją przy tym przewracając. Jeszcze nim zabunkrowała się w kuchni usłyszała, jak Wiki woła „Nie wyciągaj pochopnych wniosków”, ale to nie były pochopne wnioski. Dla Bartka było to tylko potwierdzenie wątpliwości, które zasiał w nim przyjaciel i szurnięta współlokatorka.
      Wziął głęboki oddech patrząc na Andrzeja.
      - Właściwie to przyjechałem to skończyć, więc bawcie się dobrze.
      I spojrzawszy na Ninę, pewnym silnym krokiem opuścił mieszkanie swojej byłej kobiety nawet się nie oglądając. Bez słowa oddał Ninie kluczyki i zajął miejsce pasażera. Gdyby nie to, trudno by było w ogóle stwierdzić że coś w nim pękło. Nina nie miała prawa jazdy, ale potrafiła obsługiwać się samochodem na tyle, żeby wyjechać i zaparkować za następną przecznicą, gdzie żadne byłe dziewczyny nie mogły już Bartka dostrzec.
      - Wróciłeś wcześnie - odparła, jakby zadał pytanie. - Czyli cię wygoniła pod jakimś pretekstem. Ona i Andrzej musieli się zejść przynajmniej dwa dni temu, skoro chciała się z tobą wczoraj rozstać. Nie zrobiła tego, ale ich spotkanie nie uległo odwołaniu. Gdy do niego zadzwoniłam, żeby się upewnić, usłyszałam żeński głos i Beyonce, Andrzej nie słucha Beyonce.
      - A Wiktoria owszem – podsumował za mnie Bartek.
      Oparł łokcie na desce rozdzielczej i schował głowę w dłoniach. Nina przez chwilę zaczęła się zastanawiać, czy nie włączyć radia i nie przerwać tej upiornej ciszy, ale dokładnie w momencie kiedy miała to zrobić, Bartosz zapytał:
      - Od jak dawna mnie zdradza?
      Odchrząknęła zupełnie tak samo jak on rano.
      - Dzisiaj był pierwszy raz
      Aż uniósł głowę, zbyt zdumiony tym co powiedziała, by zwrócić uwagę na przemoczone od łez rzęsy. Nina taktownie odwróciła głowę.
      - Więc o to chodziło dziś rano? Nie mogłaś na podstawie tego, że miała szorstki język domyślić się, że moja dziewczyna nagle przestała mnie kochać na rzecz kolegi z drużyny.
      Odchrząknęłaby jeszcze raz, ale to co musiała powiedzieć wymagało głębokiego westchnienia.
      - Przykro mi że to ja muszę ci to mówić, ale prawda jest taka że ona nigdy cię nie kochała. Była z tobą tylko po to, żeby zbliżyć się do Wrony. Kiedy robiliście dla mnie powitalną imprezę, spisywała listę osób. Andrzej pojawił się strategicznie na trzeciej pozycji, a jego nazwisko jako jedyne było schludnie napisane. Nie znała go jeszcze wtedy, a już przywiązywała do niego szczególną uwagę. Kiedy chodziłyśmy razem na mecze, dużo większym entuzjazmem reagowała na jego pozytywne akcje niż na twoje. Nie znam się na siatkówce, więc nie zwracałam na to uwagi, ale znam się na tyle na biologii i synergologii by zauważyć jak jej ciało reagowało, kiedy znajdowała się w jego pobliżu. Zawsze kiedy od niej wracałeś pachniałeś trawą, ale nigdy nie przyznałeś się do palenia. Obawiam się, że musiała stępiać swój umysł zielskiem, żeby pójść z tobą do łóżka. Wczoraj tego nie zrobiła, nie śmierdziałeś po powrocie i jej język, jak sam stwierdziłeś, był szorstki. Jej organizm podświadomie wstrzymywał ślinę. Pomijam oczywiście fakt, że pomogła mu w umeblowaniu mieszkania i że coraz częściej wychodzili ze sobą do teatru. Przepraszam, Bartek, powinnam to zauważyć już dawno, ale tak jej ufałeś, że nawet nie przyszło mi do głowy, że coś takiego...
      - Dobra – Bartosz uniósł lewą dłoń, prawą pocierając zaczerwienioną twarz. Oczy miał stale zaczerwienione, ale przynajmniej nie były już mokre, więc Nina uznała to za dobry znak – Wystarczy, już zrozumiałem. Wysiądź, to zamienimy się miejscami. - poinstruował – Zawiozę cię do domu.
      - Czemu? - Zapytała nerwowo, patrząc jak szarpie się ze sprzączką pasa.
      - Ja muszę odpocząć. Pojadę gdzieś za miasto, przemyślę to wszystko.
      - Nie zrozum mnie źle... Albo zrozum. To znaczy, nie źle, tylko ogólnie zrozum. - Nina miała ochotę samą siebie zdzielić po rękach, gdy dostrzegła jak niepewnie bawi się swoim pierścionkiem.- Chodzi o to że... Może poszedłbyś ze mną na kawę?
      I dopiero wtedy Bartosz zrozumiał, co Kuba miał na myśli.
      - Powiedziałaś, że zerwie ze mną w czwartek, bo nie zdołała wczoraj.
      Nina poczuła się skończona. Taktowna zmiana tematu nigdy nie była taktowna dla kogoś, kto ten temat rozpoczął, ale postanowiła nie dać niczego po sobie poznać.
      Gracie jutro mecz wyjazdowy. Wracacie w środę rano, a gdy przyszedłeś pierwsze co zrobiłeś to znalazłeś na lodówce kartkę „skompletować nowe wyposażenie – ZAKUPY” i wyrzuciłeś ją do kosza. Zmieniłeś plany. Zamierzałeś się z nią spotkać w środę wieczorem, ale najwyraźniej odmówiła, więc postanowiłeś odpuścić czwartkowe zakupy.
      Rzeczywiście, to był kolejny raz kiedy Bartek musiał przyznać jej rację.
      - A skąd wiedziałaś, że chciała wczoraj ze mną zerwać?
      Nina odchrząknęła i otworzyła drzwi.
      - Nie przygotowała na wczoraj trawy – i nie oglądając się na Bartosza, wysiadła przechodząc na stronę pasażera. Bartek wysiadł powoli, zamknął za nią drzwi i dopiero, kiedy odpalił silnik spojrzał na Ninę. Uśmiechnęła się.
      - Nie da się ciebie zaskoczyć? - zapytał, kiwając głową ze zrezygnowaniem.
      - Wrzuciłeś wsteczny. W Bełchatowie nie ma aż tak wielu kawiarni.
      Wtedy on również nie zdołał już powstrzymać uśmiechu.



      No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak podziękować Lex  za przepisanie i powiedzieć moim wszystkim Aromatom: jesteście najlepsze!