czwartek, 25 grudnia 2014

Opowieść tak trochę wigilijna.

Andrzej miał powiedzieć "kurwa", chociaż było to bardzo niechrystusowe, ale wyprzedził go żeński głos za plecami, pytający:
- Chcesz znać przypowieść o ciałku kota i duszy szatana? To jest stara, indiańska przypowieść, może ci się spodobać.
Andrzeja nosiło tak bardzo, niesamowicie nieskończenie bardzo, że nieomal rzucił w stronę głosu kluczem francuskim, który był jedynym sprzętem jaki posiadał w bagażniku, więc imitował próby naprawienia nim odpadłej śruby od koła. Nieomal, no bo odwrócił się jeszcze, żeby głos dokładnie zapoznał się z jego pełną furii miną.
I wtedy się zorientował, że głos rozmawiał przez telefon, po prostu odwrócony twarzą w jego stronę. Za jego plecami. W samym puchatym, białym szlafroku z pluszu i czarnych sznurowanych butach za kostkę, chociaż na dworze było jakieś minus pięć i padał śnieg.
Normalka. 
- No to wyobraź sobie, że to są wstrętne hybrydy żmii jadowitej i wiewiórki upierdliwej, nie pamiętam jak to było po łacinie, które sikają na świeżo wyprane kurtki, tłuką twoje ulubione kubki... tak, wiesz, z premedytacją, patrząc ci przy tym prosto w oczy... i wywlekają twoje torebki na środek kuchni, wysypują z nich wszystko i rozrzucają po całym domu. Wydaje mi się, że przywieźli je do nas aborygeni, ale nie będę się kłócić, a one same nie są skore do wyjaśnień, nawet jeśli trzyma się je za rudo-białe wstrętne ogony do góry nogami i prosi, kulturalnie prosi, Kacperek, słowo honoru "gdzie do cholery posiałeś klucze matki, skurwielu". - Tu nastąpiła chwila przerwy, która, jak obstawiał Andrzej, wiązała się z połączeniem Kacperka z mówieniem i chociaż właściwie nic to Andrzeja nie obchodziło, był wściekły, tak naprawdę do granic możliwości wściekły, głodny, zmarznięty i bezradny, to nie mógł przestać słuchać. Okej, podsłuchiwać. - Chyba żartujesz. - Znowu chwila przerwy. - Nie wiem, nie zamierzam ryzykować, Kacper. Poza tym już do wszystkich podzwoniłam. Babci powiedziałam, że sorry, jadę do rodziców, a rodzicom, że do babci. - Przerwa. - No trudno no. Gówno się zdarza, dzióbku. Poza tym nie będę się nudzić. Mam jakieś dwadzieścia godzin, żeby znaleźć te jebane klucze, albo jakiegoś naiwnego ślusarza, który w Wigilię o siedemnastej wymieni mi zamki. - Przerwa. - O tak, pewnie. Matka Agnieszka by mnie chyba zabiła. Nie, dzióbas. Jest okej, nie zawracaj sobie głowy. Po prostu chciałam ci powiedzieć, że jak wrócisz, a na środku stołowego będą się rozkładały zwłoki Bajzla to nie dlatego, że rozwaliłam mu łeb tłuczkiem do ziemniaków, tylko dlatego, że ma cukrzyce i zasnął. Co setny kot ma cukrzycę. I niech cię nie zwiedzie ta rozwalona czaszka. - Przerwa. - Nie, misiek. Serio. Dobra, muszę kończyć, wiesz? - Przerwa. - Um, muszę wyjąć frytki z oleju, bo mi się przypalą zaraz. - Przerwa. - No, buzi, pa. Zadzwoń jak będziesz miał chwilę. 
No i się rozłączyła, rzeczywiście. A Andrzej pomyślał trzy rzeczy, a mianowicie: 1) była wstrętną kłamczuchą, 2) o chuj chodzi?, 3) Jezu, zaraz się posikam.
- Psst - pssytnęła na niego.
Odwrócił się, no bo tego wymagała kultura osobista i patrząc, mimowolnie, spode łba, burknął:
- Ja?
- Si. Come stai?
- Bene. Czekaj, nie jestem Włochem.
- Ani ja Włoszką - odparła zwyczajnie, wzruszając ramionami. 
Andrzej przyjrzał jej się trochę lepiej. Nogi długie, włosy czarne, też długie, trochę kręcone, ale chyba raczej na pewno farbowane. Miała na głowie kaptur od szlafroka, a ręce wciśnięte głęboko w kieszenie. Nie była brzydka, ale dupy nie urywała. Poza tym najwidoczniej zajęta. Ale kłamczucha. 
Wrona, pomyślał karcąco, zajmij się swoim ujebanym kołem, debilu.
- Nie przyjadą, nie? - zagadnęła luźno, zadziwiająco rozbawiona jak na sytuację i pytanie, bujając się z pięt na palce. 
- Nie. 
- I jak? Dasz sobie radę sam z tym kołem?
Odwrócił się znowu i na granicy wkurwienia i nieogarnięcia, rąbnął kluczem o przyprószony śniegiem chodnik.
- A co? Chcesz mi pomóc? Jesteś z serwisu samochodowego? 
- Nie - tym razem odparła ona, ale jeszcze nie dostatecznie zgaszona. Miało jej się zrobić głupio, do tego dążył Andrzej.
- No to mykaj stąd, mała, bo skoro ja sobie nie daję rady, to nie przypuszczam, żebyś ty dała. 
- Ej - w końcu się obruszyła, celując w niego palcem. - Tylko nie "mała", okej? Źle mi się kojarzy to określenie, a poza tym, kurna, ja mam metr osiemdziesiąt prawie wzrostu. 
- Prawie wzrostu? - powtórzył szyderczo.
- Taki jestem zły, och, jaki zły - zaczęła go przedrzeźniać. - Powyżywam się na Bogu ducha winnej dziewczynie, która chce mi pomóc, a co. Kto bogatemu zabroni. 
Andrzej westchnął bardzo. Bardzo westchnął, oj, naprawdę.
- Kotek. To nie jest dobry czas i miejsce na zawieranie znajomości, wiesz? Jestem trochę wyprowadzony z równowagi. 
- Ty, wyobraź sobie, domyślam się. Męczysz się nad tym kołem od pięćdziesięciu ośmiu minut, wiesz? Myślisz, że jak pomodlisz się nad tym drugie tyle to spłynie na ciebie jakieś objawienie? Duch święty? Aniołowie wskażą ci rozwiązanie? 
- A co mam zrobić, jak laweta nie jest w stanie przejechać przez Pabianice? Siedzieć w samochodzie i czekać na cud? Może Trzej Królowie mnie przeeskortują?
Brunetka zmrużyła oczy w niezrozumiałym niedowierzaniu.
- Przecież Trzej Królowie przychodzą szóstego stycznia. 
Andrzej podrzucił rękę.
- No. Jeszcze lepiej - a potem wstał i zrobił to co miał ochotę zrobić już pięćdziesiąt minut wcześniej, czyli rzucił tym cholernym kluczem o bruk, aż ten się odbił z cichym brzęknięciem i uderzył go w piszczel.
Andrzej skomentował to adekwatnie, acz nie po bożemu i przycisnął palce do skroni. 
- Idź sobie. Proszę cię. Dla naszego wspólnego dobra.
- Chodź na górę, człowieku - powiedziała na to brunetka głosem tak łagodnym i przekonującym, jakby wzięła go pod łokieć i zaczęła prowadzić w stronę bloku.
Aż spojrzał na nią, żeby przypomnieć sobie, że plan był zupełnie inny.
- Zwariowałaś chyba. Przecież ja muszę jakoś dotrzeć do rodziców. 
- Aha, okej, to na razie - i odwróciwszy się na pięcie, zaczęła iść w stronę bloku z którego przyszła. 
Jak tak patrzył na tę białą jak śnieg sylwetkę w wielkich czarnych butach, oddalającą się spokojnie do siebie, przeklął dwa razy, bo dwa razy powinien był przekląć.
Pierwszy raz: bo nie miał innego wyjścia, musiał z nią iść.
Drugi raz: bo pomyślał, że skoro i tak nie ma jej faceta, a ona jest w samym szlafroku, czyli bez gości, to może dzisiaj porucha.
Debilem jesteś, Wrono, ogromnym i nie tylko dlatego, żeś tu przyjechał, ale przede wszystkim dlatego, że po prostu jesteś debilem i już.
Westchnął, wyjął kluczyki, włączył alarm i podnosząc ten durny klucz z chodnika, zaczął iść po śladach dziewczyny. 
Skręciła do trzeciej, czyli środkowej klatki w bloku, wyjęła z kieszeni szlafroka pęczek kluczy, przycisnęła pomarańczowy dzyndzel do domofonu i drzwi zabrzęczały. Nawet się nie odwróciła, a i tak wiedziała, żeby, wchodząc do klatki, przytrzymać drzwi otwarte dłużej, aż Andrzej dotarł do celu, który - chociaż ciągle mówiliśmy tylko o klatce schodowej - był piękny jak wiosna i przypominał mu najcudowniejsze schronienie. 
Trochę jak Jezusek i stajenka.
Andrzej Jezusek Wrona. Normalnie żyć nie umierać.
- Z domu mnie wyrzucą - jęknął Wrona, wybierając numer do mamy i wspinając się po kolei po schodach za białym szlafrokiem. Miała gęsią skórkę na łydkach, blade nogi, gdzieniegdzie przyozdobione siniakami i zadrapaniami. Po pięciu sygnałach włączyła się poczta głosowa. - Pewnie, nie odbieraj jeszcze. 
Na klatce pachniało dziwnie. Trochę farbą, a trochę świeżym praniem, albo jakby ktoś wyszedł właśnie z kąpieli. Brunetka zatrzymała się na drugim piętrze i przekręciła gałkę w drzwiach. 
- Nawet się do mnie nie zbliżaj - powiedziała od razu, odganiając nogą biało-rudego kota. - Zobaczysz, jak ojciec wróci z Katowic to dostaniesz takie wciry, że nie usiądziesz na tyłku przez miesiąc. 
- O, to dobre - zauważył Andrzej, zdejmując buty i płaszcz jednocześnie. Schował klucz do wewnętrznej kieszeni i zapomniał, że chciało mu się siku. Mieszkanie było małe, ale przystosowane. Składało się z dużego pokoju po lewej, małego po prawej i korytarza łączącego oba. Na przeciwko drzwi wejściowych była mała kuchnia, a po prawo od niej, jak strzelał Andrzej, łazienka. Rozkulbaczył się i stał tak przez chwilę z przemoczonym płaszczem w ręku, patrząc na dziewczynę, która weszła do kuchni i wstawiła wodę. W mieszkaniu było tak ciepło, że zaczęły go szczypać dłonie. Powiesił płaszcz na małym haku z kluczami między wejściem do kuchni, a lustrem. - Czemu mu nie powiedziałaś, że zamierzasz przyjąć niespodziewanego gościa?
- Bo nie chcę, żeby zaczął się przymilać do innej.
Aż przekrzywił głowę.
- Co?
- Och, to dość skomplikowane. Zawsze, kiedy zaczynam robić coś z innym facetem, nawet jeśli chodzi o zwykłe tańczenie, to on robi mi na złość, może nie celowo, mniejsza o to, nic mnie to nie obchodzi i zaczyna się przystawiać do jakiejś dupy, którą akurat ma w okolicy. A jak nie ma w okolicy, to ma nielimitowane rozmowy i esemesy i wisi na telefonie z tą na którą akuratnie ma ochotę. 
- I ty się na to zgadzasz? - Ze skonsternowaniem zdał sobie sprawę, że w jego głosie pojawiła się nutka zachwytu. Nie tylko dlatego, że to oznaczało, że mają dość liberalny ten związek i jednak porucha, ale również dlatego, że Jezu, coś pięknego taki układ.
- Nie jesteśmy ze sobą, nie mam powodów, żeby się nie zgadzać. Poza tym, jak już mówiłam, nic mnie to nie obchodzi.
Uśmiechnął się pod nosem, opierając o framugę w kuchni.
- I w związku z tym nicnieobchodzeniem, nie powiedziałaś mu o mnie.
Czajnik zaczął gwizdać, a ona zamiast go wyłączyć, odwróciła się do Andrzeja, zwinęła usta w ciup, podniosła wyżej brodę i wymamrotała:
- Dokładnie tak. Totalne nicnieobchodzenie. 
Niespodziewanie, oprócz poczucia seksualności, rozbudziła w nim trochę czułości i rozbawienia. W dużym pokoju grał telewizor, do którego był podłączony odtwarzać wypchany po brzegi płytą Artura Andrusa. Akurat mruczał o jakimś czeskim dziecku, łodzi podwodnej i o tym, że życie jest dziwne. A propos, Andrzej spróbował jeszcze raz zadzwonić do matki.
- Powiedz mi, dzióbasku... - zagadnęła dziewczyna, nie ważąc, że Wrona miał telefon przytknięty do ucha, jakby świetnie wiedziała, że matka znowu nie odbierze.
- Andrzej - wyciągnął rękę.
- Proszę, jak mój ojciec. Lara. Kontynuując, powiedz mi, co ty robisz w Wigilię w Bełchatowie?
- Piję herbatę u obcej dziewczyny. O, mama. Słuchaj, mamcia. Jest problem. Ja, hm, ja nie wiem czy dzisiaj dotrę do domu, wiesz? - Przymknął oczy w oczekiwaniu na wybuch, ale zamiast tego usłyszał coś znacznie gorszego: ciszę. A potem:
- Słucham?
- Jestem w Bełchatowie. Pada bardzo. A mnie odpadło koło. I nie wiem co z tym fantem zrobić, bo moja pomoc drogowa powiedziała, że fajnie, fajnie, chętnie przyjadą, ale dopiero jak przestanie padać. A nie wygląda na to, żeby miało przestać padać. Trochę bardzo nie wygląda. Przynajmniej tutaj.
Matka mówiła cicho i szybko, czyli była bardzo zdenerwowana i chowała się gdzieś pewnie w kuchni, przed ojczymem i bratem w nadziei, że coś da się jeszcze wymyślić, zanim będzie musiała oznajmić, że zamiast jednego niespodziewanego gościa, będą mogli przyjąć dwóch.
- Żartujesz sobie ze mnie, Andrzej, prawda? Gdzie ty teraz jesteś? To nie jest wcale śmieszne.
- Co ja mam ci powiedzieć, mamcia? Nie żartuję, wyjątkowo nie żartuję. Zostawiłem prezent dla ciebie w klubie, więc chciałem po niego szybko obrócić i dojechać do domu na osiemnastą, ale wyszło jak zawsze, nie dosyć, że zaczęło padać, to jeszcze odpadło mi to przeklęte koło i teraz jestem u obcej kobiety, piję herbatę, ona ma na imię Lara i robi tę herbatę kiepską, słabą i mało słodką. Nie lubię takiej herbaty, Laro, to wstrętne z twojej strony, bo sobie zrobiłaś z dwóch torebek i posłodziłaś trzy łyżeczki. Ja, wyobraź sobie, również piję czaj.
Więc Lara zrobiła minę pełną uznania i zaczęła oporządzać rzeczony czaj jeszcze raz.
Andrzej wrócił do matki.
- Dzisiaj jechałeś do klubu? Synek, co ty miałeś w głowie?
- Prezent dla ciebie. Debil jestem, upewniam się w tym przekonaniu z każdą chwilą - No bo, tylko debilowi może wydawać się pociągające w dziewczynie to, że pije taką samą siekającą herbatę, jak on. - Zostawiłem go wczoraj, bo musiałem go wziąć od Michała no i go wziąłem i zostawiłem.
- Dziecko, przecież to tylko prezent. Równie dobrze, mogłeś go przywieźć po nowym roku.
- Jakbym wiedział, że tak to się skończy, to, z całą miłością, na pewno tak bym zrobił. 
- Boże, Boże - matka na to elokwentnie. - A ta dziewczyna? Nie przeszkadzasz jej?
Wrona zerknął do dużego pokoju. Na kawowoszarej, rogowej sofie leżało sushi w plastykowym opakowaniu, sok brzoskwiniowy i książka dla nastolatków.
- O nie - oznajmił z trwogą - bardzo jej nie przeszkadzam. Prawdę mówiąc chyba życie jej ratuję.
Lara zaniosła się głośnym śmiechem i uniosła do góry cytrynę. Andrzej kiwnął głową.
- Co ja mam z tobą przez całe życie, dziecko, nic tylko same problemy. 
- Tak wiem. Jestem wstrętny.
I wtedy obie, chociaż najpewniej wcale się nie słyszały wzajemnie, oznajmiły:
- Skaranie boskie.
- Skaranie boskie, to mam ja, matko. Chciałbym zauważyć, że jestem w pełnym garniturze. Nawet mam muszkę. Przykro mi że tak wyszło. Jakby się sytuacja zmieniła, dam znać, dobrze? Tymczasem ucałuj wszystkich. 
- Oczywiście, oczywiście. Przyjeżdżaj od razu, nie patrz na godzinę. I bądź kulturalny, tak? Nie narób wstydu przed obcymi.
Ja mam nie narobić wstydu? To nie ja paraduję w samym szlafroku.
Ciekaw był, czy miała na sobie majteczki. Stanika nie miała, widział jej splot słoneczny i wnioskował to z kształtu jej cycków. To nie były najlepsze cycki jakie widział, ale były duże. Takie w sam raz do jego siatkarskiej dłoni. Obojczyki miała ładne.
- Dobrze, mamo. Kocham cię.
Lara okręciła głowę przez ramię i zrobiła rozczuloną minę.
Ha, stary, opatentowany trik. 
- Ja ciebie też, wesołych świąt synku, pozdrów tę dziewczynę.
- Dobrze, pa, mamo. Masz pozdrowienia od matki mojej; Aldony. Z nieznanych mi przyczyn kazała mi być grzecznym. Wyglądam na kogoś, kto bywa niegrzeczny? - spytał niewinnie, filuternie, przez chwilę zastanawiając się, czy nie przesadza, bo takie figielki plus fakt, że kocha swoją mamę, zamiast rodzinnego seksownego brodacza, mogły zrobić z niego sitzpinklera. 
Lara odcięła go z pogardą.
- Wyglądasz na kogoś, kto ma przemoczone stopy.
Oj miał. Jako, że jechał samochodem i miał na sobie garnitur, wbił się w wypastowane lakierki garniturowe, a kiedy tak udawał mechanika samochodowego cale stopy zdążyły mu zupełnie zmoknąć i przemarznąć.
Jeśli była skala seksowności od zera do pięciu, to Andrzej przyznał sobie właśnie minus dwanaście.
- Idź do stołowego, weź sobie kocyk, włącz telewizor. Czuj się jak u siebie.
- Gdybym był u siebie i ty byś była u mnie i miałabyś na sobie tylko ten szlafrok, to daję ci moje brodate słowo, że oglądanie telewizji byłoby ostatnią rzeczą, jaką bym robił.
Lara spojrzała na niego z miną Eminema, tylko uniosła lekko jedną brew.
- Idź do mojego pokoju i przemyśl swoje zachowanie. 
Uśmiechnął się szeroko i zrobił co kazała. Po lewo od łóżka stała wysoka dwugłowicowa lampa przy której niewątpliwie czytała książkę. Jeśli dobrze ułożył ciało, siedząc na kanapie z nogami wyciągniętymi wzdłuż sofy, miał doskonały widok na swoje auto, zatem ona miała doskonały widok na jego auto i niego. To wiele wyjaśniało.
Kot nawet nie przyszedł przywitać się z gościem, tylko wskoczył na szafę po prawo od telewizora i ułożył się na różowym kartonie w kropki z IKEI.
Po chwili Lara przyszła z kuchni z talerzem kanapek kolorowych jak rysunki przedszkolaka i postawiła je na stoliku do kawy przed sofą. 
Kiedy to robiła cycuszki wychyliły trochę bardziej z dekoltu, wywołując u Andrzeja łagodny uśmiech.
- To wszystko dla mnie? 
- Tak, jeśli chodzi o kanapki - odparła niby ze śmiertelną powagą, ale, ale. Nie oszukujmy się, pod tym grobowym tonem kryła się mała psotka. 
Uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozparł wygodnie na kanapie. O ile da się rozeprzeć na kanapie wygodnie w pełnym umundurowaniu. Rozplótł muszkę, zdjął marynarkę i odpiął dwa guziki w koszuli. 
- To głupie. Sypiacie ze sobą?
Czytając z jej miny, zrozumiał, że cokolwiek odpowie nie będzie to w stu procentach zgodne z prawdą.
- Jasne, że nie.
- Nie sypiacie ze sobą - powtórzył otwierając szeroko oczy w rozbawieniu; kanapki były ciągle nietknięte, za to grzał ręce od herbaty - A mimo to jesteś mu wierna. To z kim ty sypiasz?
Bez względu na to czy ją rzeczywiście uraził czy nie, zmrużyła ze złością oczy.
- Mam elektryczną szczoteczkę.
- Śmieszne, śmieszne. 
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Andrzej mocno walczył z uśmiechem cisnącym mu się na usta, żeby jej nie spłoszyć. Z irracjonalnych powodów Lara czuła ewidentnie jakąś więź z tym człowiekiem o imieniu Kacper i chcąc zachować się fair, zamierzała nie poddać się Andrzejowi. Z tym, że powoli przestawało jej to wychodzić. 
Nie chodziło o to, że chciał ją wykorzystać i zostawić. Nie mógł nawet, bo przecież na piechotę nie ucieknie, nie? Po prostu chciał spędzić z nią tę noc, spotkać się parę razy. Najpewniej nic by z tego nie wyszło, bo Andrzejowi nigdy nie wychodziło, ale można było spróbować.
Podobała mu się sama sytuacja. Wypatrzyła go, bo jej kot zapodział klucze, a jemu popsuł się samochód. Żadnego z nich nie powinno być w tej chwili w tym miejscu. Wypatrzyła i zaprosiła na górę, bo zrobiło jej się go szkoda, a teraz stwierdziła, że w tym garniturze i białej koszuli wygląda naprawdę dobrze. 
Tak im rosło to napięcie seksualne, że Wrona aż parsknął śmiechem.
- Są święta, dajmy sobie spokój - stwierdził, ale tak właściwie to sam do końca nie wiedział z czym. - Chodź tu, będzie wesoło.
- Czemu miałabym tam pójść? - zapytała bez przekonania, patrząc na miejsce obok siebie, które klepał dłonią.
- A czemu nie? Gość jest pizdą, nie zawracaj sobie głowy. Poza tym wcale go nie chcesz, jest dobrym zastępstwem czegoś naprawdę łał.
- A może takie łał w ogóle nie istnieje, hm? - zapytała, ale mimo to podniosła się z dużego pufa na którym siedziała i przeniosła na kanapę do Wrony. Oparła mu się plecami o klatkę piersiową i pozwoliła zabawić się swoją dłonią. 
- Sprawdźmy zatem - oznajmił jakby polecał jej wykonać jakieś doświadczenie chemiczne, doskonale znając wynik rzeczonego, tylko zamiast doświadczenia wziął i ją powoli pocałował. - Serce ci bije.
- Bardziej, wiesz, z nieprzyzwyczajenia. Jesteś mi obcym kolesiem, co ja cię parę razy w telewizorze widziałam? 
- Oj tam, jesteś drobnostkowa. Dawaj buzi - i znowu zaczęli się całować. Tylko tak bardziej naturalnie, tak jakby robili to bardzo często, nie na spróbowanie. Nawet nie musieli się specjalnie zgrywać, ich usta jakoś tak po prostu pasowały do siebie. - Teraz możemy włączyć telewizor.
- I udawać, że jesteśmy parą i spędzamy razem superświęta, które planowaliśmy od tygodni.
- Tak. I że ja lubię chodzić w garniturach, a ty nie masz nic oprócz tego szlafroka, bo wszystkie ciuchy zjadły ci mole. 
Lara zaśmiała się głośno.
- Cudny masz ten śmiech - stwierdził Andrzej.
- Grazie tante - odparła kulturalnie i włączyła kablówkę. Przez chwilę skakali po kanałach, aż ostatnim rzutem na taśmę trafili na "Czekając na cud" i oboje w tym samym momencie wyrazili swoje uznanie:
- O!
- Penelopa.
- Totalnie - zgodził się Andrzej. - Najpiękniejsza na świecie.
- Na całym świecie.
I pogrążyli się w oglądaniu. Penelope Cruz była właśnie w trakcie wyglądania pięknie w czarnej sukience, kiedy Andrzej najzwyczajniej w świecie włożył dłoń między poły szlafroka Lary i zaczął się bawić jej piersią.
I oglądali dalej.
Przez jakieś siedem sekund. Aż chwycił tego cycka jak powinno się chwytać cycki, drugą ręką obrócił jej twarz w swoją stronę i pocałował mocno. Znacznie mocniej niż dotychczas.
- Będziemy się dzisiaj kochać? - zapytał.
- Najpewniej.
- Czy możemy zacząć już teraz?
- Sądzę, że tak. 



________________


Ej, przecież ja Was ciągle kocham. Bardzo mocno, nie?