czwartek, 25 grudnia 2014

Opowieść tak trochę wigilijna.

Andrzej miał powiedzieć "kurwa", chociaż było to bardzo niechrystusowe, ale wyprzedził go żeński głos za plecami, pytający:
- Chcesz znać przypowieść o ciałku kota i duszy szatana? To jest stara, indiańska przypowieść, może ci się spodobać.
Andrzeja nosiło tak bardzo, niesamowicie nieskończenie bardzo, że nieomal rzucił w stronę głosu kluczem francuskim, który był jedynym sprzętem jaki posiadał w bagażniku, więc imitował próby naprawienia nim odpadłej śruby od koła. Nieomal, no bo odwrócił się jeszcze, żeby głos dokładnie zapoznał się z jego pełną furii miną.
I wtedy się zorientował, że głos rozmawiał przez telefon, po prostu odwrócony twarzą w jego stronę. Za jego plecami. W samym puchatym, białym szlafroku z pluszu i czarnych sznurowanych butach za kostkę, chociaż na dworze było jakieś minus pięć i padał śnieg.
Normalka. 
- No to wyobraź sobie, że to są wstrętne hybrydy żmii jadowitej i wiewiórki upierdliwej, nie pamiętam jak to było po łacinie, które sikają na świeżo wyprane kurtki, tłuką twoje ulubione kubki... tak, wiesz, z premedytacją, patrząc ci przy tym prosto w oczy... i wywlekają twoje torebki na środek kuchni, wysypują z nich wszystko i rozrzucają po całym domu. Wydaje mi się, że przywieźli je do nas aborygeni, ale nie będę się kłócić, a one same nie są skore do wyjaśnień, nawet jeśli trzyma się je za rudo-białe wstrętne ogony do góry nogami i prosi, kulturalnie prosi, Kacperek, słowo honoru "gdzie do cholery posiałeś klucze matki, skurwielu". - Tu nastąpiła chwila przerwy, która, jak obstawiał Andrzej, wiązała się z połączeniem Kacperka z mówieniem i chociaż właściwie nic to Andrzeja nie obchodziło, był wściekły, tak naprawdę do granic możliwości wściekły, głodny, zmarznięty i bezradny, to nie mógł przestać słuchać. Okej, podsłuchiwać. - Chyba żartujesz. - Znowu chwila przerwy. - Nie wiem, nie zamierzam ryzykować, Kacper. Poza tym już do wszystkich podzwoniłam. Babci powiedziałam, że sorry, jadę do rodziców, a rodzicom, że do babci. - Przerwa. - No trudno no. Gówno się zdarza, dzióbku. Poza tym nie będę się nudzić. Mam jakieś dwadzieścia godzin, żeby znaleźć te jebane klucze, albo jakiegoś naiwnego ślusarza, który w Wigilię o siedemnastej wymieni mi zamki. - Przerwa. - O tak, pewnie. Matka Agnieszka by mnie chyba zabiła. Nie, dzióbas. Jest okej, nie zawracaj sobie głowy. Po prostu chciałam ci powiedzieć, że jak wrócisz, a na środku stołowego będą się rozkładały zwłoki Bajzla to nie dlatego, że rozwaliłam mu łeb tłuczkiem do ziemniaków, tylko dlatego, że ma cukrzyce i zasnął. Co setny kot ma cukrzycę. I niech cię nie zwiedzie ta rozwalona czaszka. - Przerwa. - Nie, misiek. Serio. Dobra, muszę kończyć, wiesz? - Przerwa. - Um, muszę wyjąć frytki z oleju, bo mi się przypalą zaraz. - Przerwa. - No, buzi, pa. Zadzwoń jak będziesz miał chwilę. 
No i się rozłączyła, rzeczywiście. A Andrzej pomyślał trzy rzeczy, a mianowicie: 1) była wstrętną kłamczuchą, 2) o chuj chodzi?, 3) Jezu, zaraz się posikam.
- Psst - pssytnęła na niego.
Odwrócił się, no bo tego wymagała kultura osobista i patrząc, mimowolnie, spode łba, burknął:
- Ja?
- Si. Come stai?
- Bene. Czekaj, nie jestem Włochem.
- Ani ja Włoszką - odparła zwyczajnie, wzruszając ramionami. 
Andrzej przyjrzał jej się trochę lepiej. Nogi długie, włosy czarne, też długie, trochę kręcone, ale chyba raczej na pewno farbowane. Miała na głowie kaptur od szlafroka, a ręce wciśnięte głęboko w kieszenie. Nie była brzydka, ale dupy nie urywała. Poza tym najwidoczniej zajęta. Ale kłamczucha. 
Wrona, pomyślał karcąco, zajmij się swoim ujebanym kołem, debilu.
- Nie przyjadą, nie? - zagadnęła luźno, zadziwiająco rozbawiona jak na sytuację i pytanie, bujając się z pięt na palce. 
- Nie. 
- I jak? Dasz sobie radę sam z tym kołem?
Odwrócił się znowu i na granicy wkurwienia i nieogarnięcia, rąbnął kluczem o przyprószony śniegiem chodnik.
- A co? Chcesz mi pomóc? Jesteś z serwisu samochodowego? 
- Nie - tym razem odparła ona, ale jeszcze nie dostatecznie zgaszona. Miało jej się zrobić głupio, do tego dążył Andrzej.
- No to mykaj stąd, mała, bo skoro ja sobie nie daję rady, to nie przypuszczam, żebyś ty dała. 
- Ej - w końcu się obruszyła, celując w niego palcem. - Tylko nie "mała", okej? Źle mi się kojarzy to określenie, a poza tym, kurna, ja mam metr osiemdziesiąt prawie wzrostu. 
- Prawie wzrostu? - powtórzył szyderczo.
- Taki jestem zły, och, jaki zły - zaczęła go przedrzeźniać. - Powyżywam się na Bogu ducha winnej dziewczynie, która chce mi pomóc, a co. Kto bogatemu zabroni. 
Andrzej westchnął bardzo. Bardzo westchnął, oj, naprawdę.
- Kotek. To nie jest dobry czas i miejsce na zawieranie znajomości, wiesz? Jestem trochę wyprowadzony z równowagi. 
- Ty, wyobraź sobie, domyślam się. Męczysz się nad tym kołem od pięćdziesięciu ośmiu minut, wiesz? Myślisz, że jak pomodlisz się nad tym drugie tyle to spłynie na ciebie jakieś objawienie? Duch święty? Aniołowie wskażą ci rozwiązanie? 
- A co mam zrobić, jak laweta nie jest w stanie przejechać przez Pabianice? Siedzieć w samochodzie i czekać na cud? Może Trzej Królowie mnie przeeskortują?
Brunetka zmrużyła oczy w niezrozumiałym niedowierzaniu.
- Przecież Trzej Królowie przychodzą szóstego stycznia. 
Andrzej podrzucił rękę.
- No. Jeszcze lepiej - a potem wstał i zrobił to co miał ochotę zrobić już pięćdziesiąt minut wcześniej, czyli rzucił tym cholernym kluczem o bruk, aż ten się odbił z cichym brzęknięciem i uderzył go w piszczel.
Andrzej skomentował to adekwatnie, acz nie po bożemu i przycisnął palce do skroni. 
- Idź sobie. Proszę cię. Dla naszego wspólnego dobra.
- Chodź na górę, człowieku - powiedziała na to brunetka głosem tak łagodnym i przekonującym, jakby wzięła go pod łokieć i zaczęła prowadzić w stronę bloku.
Aż spojrzał na nią, żeby przypomnieć sobie, że plan był zupełnie inny.
- Zwariowałaś chyba. Przecież ja muszę jakoś dotrzeć do rodziców. 
- Aha, okej, to na razie - i odwróciwszy się na pięcie, zaczęła iść w stronę bloku z którego przyszła. 
Jak tak patrzył na tę białą jak śnieg sylwetkę w wielkich czarnych butach, oddalającą się spokojnie do siebie, przeklął dwa razy, bo dwa razy powinien był przekląć.
Pierwszy raz: bo nie miał innego wyjścia, musiał z nią iść.
Drugi raz: bo pomyślał, że skoro i tak nie ma jej faceta, a ona jest w samym szlafroku, czyli bez gości, to może dzisiaj porucha.
Debilem jesteś, Wrono, ogromnym i nie tylko dlatego, żeś tu przyjechał, ale przede wszystkim dlatego, że po prostu jesteś debilem i już.
Westchnął, wyjął kluczyki, włączył alarm i podnosząc ten durny klucz z chodnika, zaczął iść po śladach dziewczyny. 
Skręciła do trzeciej, czyli środkowej klatki w bloku, wyjęła z kieszeni szlafroka pęczek kluczy, przycisnęła pomarańczowy dzyndzel do domofonu i drzwi zabrzęczały. Nawet się nie odwróciła, a i tak wiedziała, żeby, wchodząc do klatki, przytrzymać drzwi otwarte dłużej, aż Andrzej dotarł do celu, który - chociaż ciągle mówiliśmy tylko o klatce schodowej - był piękny jak wiosna i przypominał mu najcudowniejsze schronienie. 
Trochę jak Jezusek i stajenka.
Andrzej Jezusek Wrona. Normalnie żyć nie umierać.
- Z domu mnie wyrzucą - jęknął Wrona, wybierając numer do mamy i wspinając się po kolei po schodach za białym szlafrokiem. Miała gęsią skórkę na łydkach, blade nogi, gdzieniegdzie przyozdobione siniakami i zadrapaniami. Po pięciu sygnałach włączyła się poczta głosowa. - Pewnie, nie odbieraj jeszcze. 
Na klatce pachniało dziwnie. Trochę farbą, a trochę świeżym praniem, albo jakby ktoś wyszedł właśnie z kąpieli. Brunetka zatrzymała się na drugim piętrze i przekręciła gałkę w drzwiach. 
- Nawet się do mnie nie zbliżaj - powiedziała od razu, odganiając nogą biało-rudego kota. - Zobaczysz, jak ojciec wróci z Katowic to dostaniesz takie wciry, że nie usiądziesz na tyłku przez miesiąc. 
- O, to dobre - zauważył Andrzej, zdejmując buty i płaszcz jednocześnie. Schował klucz do wewnętrznej kieszeni i zapomniał, że chciało mu się siku. Mieszkanie było małe, ale przystosowane. Składało się z dużego pokoju po lewej, małego po prawej i korytarza łączącego oba. Na przeciwko drzwi wejściowych była mała kuchnia, a po prawo od niej, jak strzelał Andrzej, łazienka. Rozkulbaczył się i stał tak przez chwilę z przemoczonym płaszczem w ręku, patrząc na dziewczynę, która weszła do kuchni i wstawiła wodę. W mieszkaniu było tak ciepło, że zaczęły go szczypać dłonie. Powiesił płaszcz na małym haku z kluczami między wejściem do kuchni, a lustrem. - Czemu mu nie powiedziałaś, że zamierzasz przyjąć niespodziewanego gościa?
- Bo nie chcę, żeby zaczął się przymilać do innej.
Aż przekrzywił głowę.
- Co?
- Och, to dość skomplikowane. Zawsze, kiedy zaczynam robić coś z innym facetem, nawet jeśli chodzi o zwykłe tańczenie, to on robi mi na złość, może nie celowo, mniejsza o to, nic mnie to nie obchodzi i zaczyna się przystawiać do jakiejś dupy, którą akurat ma w okolicy. A jak nie ma w okolicy, to ma nielimitowane rozmowy i esemesy i wisi na telefonie z tą na którą akuratnie ma ochotę. 
- I ty się na to zgadzasz? - Ze skonsternowaniem zdał sobie sprawę, że w jego głosie pojawiła się nutka zachwytu. Nie tylko dlatego, że to oznaczało, że mają dość liberalny ten związek i jednak porucha, ale również dlatego, że Jezu, coś pięknego taki układ.
- Nie jesteśmy ze sobą, nie mam powodów, żeby się nie zgadzać. Poza tym, jak już mówiłam, nic mnie to nie obchodzi.
Uśmiechnął się pod nosem, opierając o framugę w kuchni.
- I w związku z tym nicnieobchodzeniem, nie powiedziałaś mu o mnie.
Czajnik zaczął gwizdać, a ona zamiast go wyłączyć, odwróciła się do Andrzeja, zwinęła usta w ciup, podniosła wyżej brodę i wymamrotała:
- Dokładnie tak. Totalne nicnieobchodzenie. 
Niespodziewanie, oprócz poczucia seksualności, rozbudziła w nim trochę czułości i rozbawienia. W dużym pokoju grał telewizor, do którego był podłączony odtwarzać wypchany po brzegi płytą Artura Andrusa. Akurat mruczał o jakimś czeskim dziecku, łodzi podwodnej i o tym, że życie jest dziwne. A propos, Andrzej spróbował jeszcze raz zadzwonić do matki.
- Powiedz mi, dzióbasku... - zagadnęła dziewczyna, nie ważąc, że Wrona miał telefon przytknięty do ucha, jakby świetnie wiedziała, że matka znowu nie odbierze.
- Andrzej - wyciągnął rękę.
- Proszę, jak mój ojciec. Lara. Kontynuując, powiedz mi, co ty robisz w Wigilię w Bełchatowie?
- Piję herbatę u obcej dziewczyny. O, mama. Słuchaj, mamcia. Jest problem. Ja, hm, ja nie wiem czy dzisiaj dotrę do domu, wiesz? - Przymknął oczy w oczekiwaniu na wybuch, ale zamiast tego usłyszał coś znacznie gorszego: ciszę. A potem:
- Słucham?
- Jestem w Bełchatowie. Pada bardzo. A mnie odpadło koło. I nie wiem co z tym fantem zrobić, bo moja pomoc drogowa powiedziała, że fajnie, fajnie, chętnie przyjadą, ale dopiero jak przestanie padać. A nie wygląda na to, żeby miało przestać padać. Trochę bardzo nie wygląda. Przynajmniej tutaj.
Matka mówiła cicho i szybko, czyli była bardzo zdenerwowana i chowała się gdzieś pewnie w kuchni, przed ojczymem i bratem w nadziei, że coś da się jeszcze wymyślić, zanim będzie musiała oznajmić, że zamiast jednego niespodziewanego gościa, będą mogli przyjąć dwóch.
- Żartujesz sobie ze mnie, Andrzej, prawda? Gdzie ty teraz jesteś? To nie jest wcale śmieszne.
- Co ja mam ci powiedzieć, mamcia? Nie żartuję, wyjątkowo nie żartuję. Zostawiłem prezent dla ciebie w klubie, więc chciałem po niego szybko obrócić i dojechać do domu na osiemnastą, ale wyszło jak zawsze, nie dosyć, że zaczęło padać, to jeszcze odpadło mi to przeklęte koło i teraz jestem u obcej kobiety, piję herbatę, ona ma na imię Lara i robi tę herbatę kiepską, słabą i mało słodką. Nie lubię takiej herbaty, Laro, to wstrętne z twojej strony, bo sobie zrobiłaś z dwóch torebek i posłodziłaś trzy łyżeczki. Ja, wyobraź sobie, również piję czaj.
Więc Lara zrobiła minę pełną uznania i zaczęła oporządzać rzeczony czaj jeszcze raz.
Andrzej wrócił do matki.
- Dzisiaj jechałeś do klubu? Synek, co ty miałeś w głowie?
- Prezent dla ciebie. Debil jestem, upewniam się w tym przekonaniu z każdą chwilą - No bo, tylko debilowi może wydawać się pociągające w dziewczynie to, że pije taką samą siekającą herbatę, jak on. - Zostawiłem go wczoraj, bo musiałem go wziąć od Michała no i go wziąłem i zostawiłem.
- Dziecko, przecież to tylko prezent. Równie dobrze, mogłeś go przywieźć po nowym roku.
- Jakbym wiedział, że tak to się skończy, to, z całą miłością, na pewno tak bym zrobił. 
- Boże, Boże - matka na to elokwentnie. - A ta dziewczyna? Nie przeszkadzasz jej?
Wrona zerknął do dużego pokoju. Na kawowoszarej, rogowej sofie leżało sushi w plastykowym opakowaniu, sok brzoskwiniowy i książka dla nastolatków.
- O nie - oznajmił z trwogą - bardzo jej nie przeszkadzam. Prawdę mówiąc chyba życie jej ratuję.
Lara zaniosła się głośnym śmiechem i uniosła do góry cytrynę. Andrzej kiwnął głową.
- Co ja mam z tobą przez całe życie, dziecko, nic tylko same problemy. 
- Tak wiem. Jestem wstrętny.
I wtedy obie, chociaż najpewniej wcale się nie słyszały wzajemnie, oznajmiły:
- Skaranie boskie.
- Skaranie boskie, to mam ja, matko. Chciałbym zauważyć, że jestem w pełnym garniturze. Nawet mam muszkę. Przykro mi że tak wyszło. Jakby się sytuacja zmieniła, dam znać, dobrze? Tymczasem ucałuj wszystkich. 
- Oczywiście, oczywiście. Przyjeżdżaj od razu, nie patrz na godzinę. I bądź kulturalny, tak? Nie narób wstydu przed obcymi.
Ja mam nie narobić wstydu? To nie ja paraduję w samym szlafroku.
Ciekaw był, czy miała na sobie majteczki. Stanika nie miała, widział jej splot słoneczny i wnioskował to z kształtu jej cycków. To nie były najlepsze cycki jakie widział, ale były duże. Takie w sam raz do jego siatkarskiej dłoni. Obojczyki miała ładne.
- Dobrze, mamo. Kocham cię.
Lara okręciła głowę przez ramię i zrobiła rozczuloną minę.
Ha, stary, opatentowany trik. 
- Ja ciebie też, wesołych świąt synku, pozdrów tę dziewczynę.
- Dobrze, pa, mamo. Masz pozdrowienia od matki mojej; Aldony. Z nieznanych mi przyczyn kazała mi być grzecznym. Wyglądam na kogoś, kto bywa niegrzeczny? - spytał niewinnie, filuternie, przez chwilę zastanawiając się, czy nie przesadza, bo takie figielki plus fakt, że kocha swoją mamę, zamiast rodzinnego seksownego brodacza, mogły zrobić z niego sitzpinklera. 
Lara odcięła go z pogardą.
- Wyglądasz na kogoś, kto ma przemoczone stopy.
Oj miał. Jako, że jechał samochodem i miał na sobie garnitur, wbił się w wypastowane lakierki garniturowe, a kiedy tak udawał mechanika samochodowego cale stopy zdążyły mu zupełnie zmoknąć i przemarznąć.
Jeśli była skala seksowności od zera do pięciu, to Andrzej przyznał sobie właśnie minus dwanaście.
- Idź do stołowego, weź sobie kocyk, włącz telewizor. Czuj się jak u siebie.
- Gdybym był u siebie i ty byś była u mnie i miałabyś na sobie tylko ten szlafrok, to daję ci moje brodate słowo, że oglądanie telewizji byłoby ostatnią rzeczą, jaką bym robił.
Lara spojrzała na niego z miną Eminema, tylko uniosła lekko jedną brew.
- Idź do mojego pokoju i przemyśl swoje zachowanie. 
Uśmiechnął się szeroko i zrobił co kazała. Po lewo od łóżka stała wysoka dwugłowicowa lampa przy której niewątpliwie czytała książkę. Jeśli dobrze ułożył ciało, siedząc na kanapie z nogami wyciągniętymi wzdłuż sofy, miał doskonały widok na swoje auto, zatem ona miała doskonały widok na jego auto i niego. To wiele wyjaśniało.
Kot nawet nie przyszedł przywitać się z gościem, tylko wskoczył na szafę po prawo od telewizora i ułożył się na różowym kartonie w kropki z IKEI.
Po chwili Lara przyszła z kuchni z talerzem kanapek kolorowych jak rysunki przedszkolaka i postawiła je na stoliku do kawy przed sofą. 
Kiedy to robiła cycuszki wychyliły trochę bardziej z dekoltu, wywołując u Andrzeja łagodny uśmiech.
- To wszystko dla mnie? 
- Tak, jeśli chodzi o kanapki - odparła niby ze śmiertelną powagą, ale, ale. Nie oszukujmy się, pod tym grobowym tonem kryła się mała psotka. 
Uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozparł wygodnie na kanapie. O ile da się rozeprzeć na kanapie wygodnie w pełnym umundurowaniu. Rozplótł muszkę, zdjął marynarkę i odpiął dwa guziki w koszuli. 
- To głupie. Sypiacie ze sobą?
Czytając z jej miny, zrozumiał, że cokolwiek odpowie nie będzie to w stu procentach zgodne z prawdą.
- Jasne, że nie.
- Nie sypiacie ze sobą - powtórzył otwierając szeroko oczy w rozbawieniu; kanapki były ciągle nietknięte, za to grzał ręce od herbaty - A mimo to jesteś mu wierna. To z kim ty sypiasz?
Bez względu na to czy ją rzeczywiście uraził czy nie, zmrużyła ze złością oczy.
- Mam elektryczną szczoteczkę.
- Śmieszne, śmieszne. 
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Andrzej mocno walczył z uśmiechem cisnącym mu się na usta, żeby jej nie spłoszyć. Z irracjonalnych powodów Lara czuła ewidentnie jakąś więź z tym człowiekiem o imieniu Kacper i chcąc zachować się fair, zamierzała nie poddać się Andrzejowi. Z tym, że powoli przestawało jej to wychodzić. 
Nie chodziło o to, że chciał ją wykorzystać i zostawić. Nie mógł nawet, bo przecież na piechotę nie ucieknie, nie? Po prostu chciał spędzić z nią tę noc, spotkać się parę razy. Najpewniej nic by z tego nie wyszło, bo Andrzejowi nigdy nie wychodziło, ale można było spróbować.
Podobała mu się sama sytuacja. Wypatrzyła go, bo jej kot zapodział klucze, a jemu popsuł się samochód. Żadnego z nich nie powinno być w tej chwili w tym miejscu. Wypatrzyła i zaprosiła na górę, bo zrobiło jej się go szkoda, a teraz stwierdziła, że w tym garniturze i białej koszuli wygląda naprawdę dobrze. 
Tak im rosło to napięcie seksualne, że Wrona aż parsknął śmiechem.
- Są święta, dajmy sobie spokój - stwierdził, ale tak właściwie to sam do końca nie wiedział z czym. - Chodź tu, będzie wesoło.
- Czemu miałabym tam pójść? - zapytała bez przekonania, patrząc na miejsce obok siebie, które klepał dłonią.
- A czemu nie? Gość jest pizdą, nie zawracaj sobie głowy. Poza tym wcale go nie chcesz, jest dobrym zastępstwem czegoś naprawdę łał.
- A może takie łał w ogóle nie istnieje, hm? - zapytała, ale mimo to podniosła się z dużego pufa na którym siedziała i przeniosła na kanapę do Wrony. Oparła mu się plecami o klatkę piersiową i pozwoliła zabawić się swoją dłonią. 
- Sprawdźmy zatem - oznajmił jakby polecał jej wykonać jakieś doświadczenie chemiczne, doskonale znając wynik rzeczonego, tylko zamiast doświadczenia wziął i ją powoli pocałował. - Serce ci bije.
- Bardziej, wiesz, z nieprzyzwyczajenia. Jesteś mi obcym kolesiem, co ja cię parę razy w telewizorze widziałam? 
- Oj tam, jesteś drobnostkowa. Dawaj buzi - i znowu zaczęli się całować. Tylko tak bardziej naturalnie, tak jakby robili to bardzo często, nie na spróbowanie. Nawet nie musieli się specjalnie zgrywać, ich usta jakoś tak po prostu pasowały do siebie. - Teraz możemy włączyć telewizor.
- I udawać, że jesteśmy parą i spędzamy razem superświęta, które planowaliśmy od tygodni.
- Tak. I że ja lubię chodzić w garniturach, a ty nie masz nic oprócz tego szlafroka, bo wszystkie ciuchy zjadły ci mole. 
Lara zaśmiała się głośno.
- Cudny masz ten śmiech - stwierdził Andrzej.
- Grazie tante - odparła kulturalnie i włączyła kablówkę. Przez chwilę skakali po kanałach, aż ostatnim rzutem na taśmę trafili na "Czekając na cud" i oboje w tym samym momencie wyrazili swoje uznanie:
- O!
- Penelopa.
- Totalnie - zgodził się Andrzej. - Najpiękniejsza na świecie.
- Na całym świecie.
I pogrążyli się w oglądaniu. Penelope Cruz była właśnie w trakcie wyglądania pięknie w czarnej sukience, kiedy Andrzej najzwyczajniej w świecie włożył dłoń między poły szlafroka Lary i zaczął się bawić jej piersią.
I oglądali dalej.
Przez jakieś siedem sekund. Aż chwycił tego cycka jak powinno się chwytać cycki, drugą ręką obrócił jej twarz w swoją stronę i pocałował mocno. Znacznie mocniej niż dotychczas.
- Będziemy się dzisiaj kochać? - zapytał.
- Najpewniej.
- Czy możemy zacząć już teraz?
- Sądzę, że tak. 



________________


Ej, przecież ja Was ciągle kocham. Bardzo mocno, nie?

piątek, 23 maja 2014

• I'd like to be there, on the same train that you are on •


To wszystko oczywiście nie oznacza, że z As Fuck koniec. Jeśli cos mnie najdzie, możecie być pewne, że się tu pojawi.
Poza tym coś tak pełnowymiarowego zasługuje na własny adres, prawda?
Ściskańsko, αρομα.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

The game is done.

      W zachowaniu współlokatora Niny brakowało sensu. A przynajmniej na pierwszy rzut oka. Dopiero kiedy wygramoliła się z kuchni i otworzyła mu drzwi, do których miał klucze, zrozumiała co chciał w ten sposób sprowokować. Zwłaszcza gdy – najprawdopodobniej uznając to za konieczne wytłumaczenie – oznajmił;
      - Spędziłem noc...
      - U Wiki – zakończyła za niego, poprawiając szlafrok i tupią bosymi nogami wróciła do kuchni nad moją kawę.
      - Tak – odparł, po chwili lekko zmieszany – właśnie to miałem powiedzieć. - W jego oczach i sposobie w jaki odchrząknął, zrozumiała, że powinna rozwinąć swoją myśl, toteż odstawiła kubek na szklany stół i odparła:
      - Jesteś odświeżony, ale masz wczorajsze ciuchy, poza tym tryskasz optymizmem i chciałeś się tym pochwalić. Nie wspominając o tym, że pachniesz jej perfumami i... - zmarszczyła brwi. - Nie paliliście trawy?
      Spojrzał na Ninę w taki sposób, że nie musiał odpowiadać, a ona zmarszczyłam brwi jeszcze bardziej. W końcu doszła do wniosku, że w ogóle nie obchodzi ją, skąd w takim razie brał się ten zapach marihuany zawsze gdy od niej wracał. Wstała, żeby po sobie pozmywać.
      Kiedy cisza przekroczyła granicę zręczności, zapytała bo tylko to przyszło jej do głowy:
      - I jak było?
      Zorientowała się że coś poszło nie tak w chwili gdy cisza z niezręcznej, zrobiła się niezręczna i zszokowana, a jej współlokator odchrząknął mimowolnie
      - W porządku, dziękuję.
      W drzwiach szafek ichniej kuchni znajdowały się lustra weneckie, przez co zdołała zobaczyć, jak dłoń Bartosza unosi się do twarzy i zaczyna drapać prawy płatek nosa. Stawiając kubek na suszarce mruknęła:
      - Aż tak źle że musisz kłamać?
      - Nie kłamię! - zaperzył się, aż za bardzo
      Wytarła dłonie w ściereczkę i zwróciła się do niego twarzą.
      - Czytałeś Pinokia? Kiedy kłamiemy, uaktywniają nam się ośrodki nerwowe odpowiedzialne za swędzenie nosa i możemy powstrzymać się od drapania. Zgadnij gdzie się przed chwilą podrapałeś.
      Tym razem jego ręka zawędrowała na potylicę, a wzrok w płytki na podłodze.
      Westchnęła.
      - Nie musisz mówić, po prostu uznałam że chciałbyś wiedzieć, że okłamywanie mnie nie ma sensu. Następnym razem po prostu każ mi spieprzać. Zrobię ci herbaty, chcesz?
      I nie czekając na jego odpowiedź, znowu odwróciła się do niego plecami, żeby dać mu chociaż pozorne poczucie prywatności. Najwyraźniej uznał, że skoro i tak wie swoje, to dodanie kilku szczegółów aż tak bardzo nie pogorszy jego sytuacji, ponieważ odchrząknął po raz wtóry i z trudem wykrztusił:
      - Była jakby nieobecna
      Zmarszczyła brwi, włączając wodę w czajniku i sięgnęła po herbatę.
      - I... Jezu, to głupie – zaśmiał się z zażenowaniem, kręcąc głową.
      - No mów skoro już zacząłeś.
      - Jej język. Był suchy i szorstki jak u kota. To naprawdę głupie, nie wiem czemu w ogóle zwróciłem na to uwagę.
      Nim zdążył dokończyć zdanie, puszka herbaty wylądowała z głośnym brzękiem na podłodze. Wszystkie saszetki rozsypały się Ninie u stóp, a razem z nimi jej poczucie czegokolwiek. Bo, serio jak ja do tej pory mogła nie zwrócić na to uwagi? Aż miała ochotę rąbnąć łbem o szafkę. Nie przyjaźnili się z Bartoszem. Przyjaźniła się z Kubą, który poślubiwszy swoją ukochaną wyjechał grać do Włoch, a jako że potrzebowała zakwaterowania możliwie niedrogo, Jarosz spiknął ich ze sobą. Mieszkali razem od ponad dwóch miesięcy i aż nie mogła uwierzyć, że przez ten cały czas nie zorientowała się, że coś jest nie tak. To była jej osobista porażka. 
      Ignorując herbatę piętrzącą się na podłodze, odwróciła się gwałtownie do Bartka i łapiąc się blatu, żeby nie rzucić się histerycznie w jego stronę, zawołała:
      - Powinieneś z nią zerwać.
      - Słucham?
      - Musisz, Bartek. Naprawdę zaufaj mi.
      Współlokator Niny był na poły rozbawiony, na poły zszokowany, a im bardziej go prosiła, tym bardziej wściekły się stawał.
      Zacisnął usta.
      - Mam głęboką nadzieję, że tylko żartujesz.
      - Chciałabym, wierz mi, ale nie tym  razem. Naprawdę, uważam...
      - Dlaczego? - palnął, nawet nie pozwalając Ninie dokończyć zdania.
      - Co: dlaczego?
      - Dlaczego miałbym to zrobić?
      Zanim się odezwała, wyłączyła się na chwilę z rzeczywistości i przeanalizowała co mówią podręczniki o kontaktach interpersonalnych.
      a) Nie wierzy ci, będzie wściekły, że zarzucasz jej coś równie absurdalnego.
      b) Uwierzy ci, będzie na ciebie wściekły, ponieważ to ty przekazałaś mu tą informację.
      Wróciła w obieg i zrobiła skruszoną minę.
      - Nie mogę ci powiedzieć, po prostu musisz mi zaufać. 
      Powieki Bartosza uniosły się i opadły w zastraszającym tempie.
      - Jestem z nią od trzech miesięcy...
      - Dwóch miesięcy, trzech tygodni i dnia – poprawiła odruchowo, po szybkiej kalkulacji, a to tylko pogorszyło sprawę, bo zaczął unosić głos.
      - Chcę jej zaproponować, żebyśmy wspólnie zamieszkali, kiedyś może się jej oświadczę, a ty każesz mi z nią zerwać i nawet nie dajesz powodu?!
      - Nie zgodzi się.
      - Co?
      - Nie będzie chciała z tobą zamieszkać, a już tym bardziej nie wyjdzie za ciebie za mąż. Cóż, tak naprawdę zerwie z tobą w czwartek.
      Nawet nic nie dodał. Po prostu wstał, obrócił się na pięcie i z trzaskiem drzwi, zniknął w swojej sypialni.
      - Miała to zrobić wczoraj, ale przyniosłeś kwiaty! - zawołała, a w ramach podziękowania usłyszałam Arctic Monkeys, które włączył na cały regulator.
      Usłyszała pstryknięcie czajnika z zagotowaną wodą i spojrzała na niego smutno.
      - Teraz już się chyba nie przydasz.



      - Mógłbyś poprosić swoją przyjaciółkę, żeby przestała bawić się w pieprzonego Sherlocka Holmesa?
      Kiedy tylko w słuchawce rozległ się cichy ciepły śmiech Kuby – odkąd dowiedział się że będzie ojcem, śmiał się tylko cicho i ciepło – Bartek od razu pożałował, że w ogóle zadzwonił.
      - Nina nie bawi się w Sherlocka Holmesa, po prostu jest inteligentna, a inteligencja połączona z kobiecą spostrzegawczością daje efekt taki, a nie inny. Radziłbym ci nigdy nie wspominać o podobnym porównaniu w jej obecności, Nina za nim nie przepada. Uważa go za niegrzecznego sukinsyna.
      - Przed chwilą podała mi dzienną datę mojej pierwszej randki z Wiki.
      - Ma dobrą pamięć – Bartosz niemal zobaczył jak Kuba wzrusza ramionami - ale to akurat nie jest jej wina. Miała popieprzonych rodziców. Potrafi też skonstruować małą bombę i jest w stanie zatańczyć dwa pierwsze akty Jeziora Łabędziego.
      Bartek wywrócił oczami i zarzucił nogi na ścianę.
      - Nie mogła mi w takim razie zatańczyć?
      Jarosz znowu zareagował tym irytującym śmiechem, aż wnętrzności Bartosza podeszły mu do gardła. Albo to przez to, że podpierając się wyłącznie na barkach tkwił do góry nogami na ścianie.
      - A co ci powiedziała?
      - Kazała mi zerwać z Wiktorią.
      Mrożąca cisza jaka momentalnie zapadła, odebrała Bartkowi równowagę i dzięki Bogu, że zamiast łóżka miał sam materac, bo rozbiłby sobie głowę, spadając.
      - Cóż – oznajmił Kuba – przypuszczam, że nie po to do mnie dzwonisz, ale myślę że powinieneś jej posłuchać.
      - Ty też wiesz coś czego ja nie wiem? - burknął, przyciszając „Pretty Visitors” i spoglądając przez okno, jak Nina przechodzi na drugą stronę ulicy.
      Wiesz doskonale, że spotkałem tę twoją Wiki raz w życiu. Po prostu, jeśli Nina uważa to za słuszne, pewnie ma rację.
      - Serio? - podrzucił ręce do góry. Było mu przykro i był wściekły. Miał takie wspaniałe plany, w końcu osiągnął spokój, ustabilizował się, aż zupełnie bez uprzedzenia, ktoś chce mu to od tak zabrać. Nawet nie tłumaczy dlaczego.
      - Czy ona się nigdy nie myli? A może po prostu jest zazdrosna?
      - Bartek wiesz, że traktuję cię jak brata. Ale Nina nie należy do tego rodzaju kobiet.
      - Jest lesbą?
      - Co?! Jezu nie! Po prostu... Jeśli by czegoś od ciebie chciała, to po prostu by ci o tym powiedziała. W tego typu kwestiach jest dość prostolinijna.
      Bartek z westchnieniem usiadł z powrotem na swój materac, zaciskając palce na zatokach. Głowa momentalnie zaczęła mu pulsować bólem. Znalazł się w beznadziejnej sytuacji. Mógł teraz zerwać z Wiki i zachować honor, o ile tych dwoje miało rację. Ale co jeśli się mylili i miał przez to stracić swoją ukochaną?
      Gdyby chociaż znał powód.
      - Miałem ochotę cię zabić już wtedy, gdy wtaszczyła do domu trzydziestocentymetrową rosiczkę, ale teraz najchętniej bym cię wykastrował.
      - Po pierwsze rosiczki osiągają najwyżej piętnaście centymetrów wysokości, a po drugie ona nie jest złym człowiekiem.
      - Zaskoczę cię, bo najwidoczniej w obu tych kwestiach się mylisz.



      - Nie rozbieraj się, wychodzimy.
      Nina w swoim życiu łączyła dużo bardziej rozbieżne fakty, więc nie miała wątpliwości, co postanowił jej współlokator. Nie chciała być przy tym z dwóch powodów: po pierwsze, nie miała z ich związkiem nic wspólnego, a po drugie – Bartosz wybrał najgorszy z możliwych momentów.
      - Nie możesz poczekać do jutra? - poprosiła, chociaż doskonale znała odpowiedź.
      - Chcę mieć to za sobą, poza tym do jutra się rozmyślę.
      - To ja się postaram zrobić tak, żebyś się nie rozmyślił.
      Bartek pomny wcześniejszych słów Kuby, aż upuścił kluczyki samochodu.
      - Czy ty ze mną flirtujesz?
      Nina zrobiła wielkie oczy
      - Nie! Oczywiście że nie. Po prostu uważam, że powinieneś poczekać.
      - A ja uważam że powinnaś przestać motać – postawił kołnierz prochowca i otworzył przed nią drzwi. - Proszę bardzo panie przodem.
      Nina zastanawiała się przez ułamek sekundy, czy nie odnieść herbaty do kuchni. W szafce pod zlewem miała małą buteleczkę chloroformu. Unieszkodliwienie Bartka zajęłoby jej w najgorszym wypadku czterdzieści pięć sekund.
      - Jak chcesz – stwierdziła jednak, wzruszając ramionami.
      Powiesiła herbatę i resztę zakupów na wieszaku  w przedpokoju i po chwili wsiadła już do białej Kii Bartosza. Nie mogli dodzwonić się dzwonkiem przez pięć minut, aż Bartosz zaczął wątpić w jej obecność w domu.
      - Jest w domu. Samochód stoi przed blokiem, okno jest otwarte, a w tym sklepie obok była tylko jakaś staruszka. Poza tym – zaciągnęła się głęboko powietrzem – czuć świeczki zapachowe. Kokos?
      Zęby Bartosza zazgrzytały.
      - Wanilia.
      W ten sposób zdeterminowany stał kolejne pięć minut dociskając dzwonek, aż w końcu samą Ninę ten dźwięk zaczął doprowadzać do szału.
      Specjalnie ustawili się w ten sposób, żeby nie mogła ich zobaczyć ani przez judasza, ani przez uchylone drzwi. Musiała wyjść na korytarz i okazać im się w całej okazałości.
      - Bartek – wykrztusiła nerwowo, zawiązując pasek jedwabnego szlafroka. - Mówiłam ci przecież, że jestem dziś trochę zajęta.
      Nina zrobiła kwaśną minę, patrząc wymownie na jej zaczerwienione kolana.
      - Mam nadzieję że płomiennym modleniem
      - Możemy wejść? - zapytał Bartosz ze stoickim spokojem, na który Nina na jego miejscu nigdy by się nie zdobyła. - Chciałem z tobą poważnie porozmawiać.
      Przestępowała z nogi na nogę, całą sobą próbując zasłonić drzwi.
      - To nie jest najlepszy moment
      - Myślę – zauważyła Nina – że lepszego nie będzie.
      W tym momencie, Wiktoria zrozumiała, że Nina już wszystko wie więc spojrzała jej prosto w oczy jak kobieta kobiecie.
      - To nie jest najlepszy moment dla Bartka – powiedziała wymownie, jakby zamiast tego starała się zaszczepić w Ninie myśl „Nie wygłupiaj się, to go zabije” ale jedno spojrzenie na jej współlokatora, wystarczyło, żeby upewnić się że Bartosz jest silniejszy niż im się to obu wydawało. 
      Zaplotła gwałtownie nogi i zaczęła się śmiać.
      - Fatalnie chce mi się siku. Minuta i nas nie ma. Chyba nie chcesz, żebym się posikała na klatce. - I nie czekając na odpowiedź, pociągnęła za klamkę, uderzając drzwiami o plecy Wiktorii i nieomal ją przy tym przewracając. Jeszcze nim zabunkrowała się w kuchni usłyszała, jak Wiki woła „Nie wyciągaj pochopnych wniosków”, ale to nie były pochopne wnioski. Dla Bartka było to tylko potwierdzenie wątpliwości, które zasiał w nim przyjaciel i szurnięta współlokatorka.
      Wziął głęboki oddech patrząc na Andrzeja.
      - Właściwie to przyjechałem to skończyć, więc bawcie się dobrze.
      I spojrzawszy na Ninę, pewnym silnym krokiem opuścił mieszkanie swojej byłej kobiety nawet się nie oglądając. Bez słowa oddał Ninie kluczyki i zajął miejsce pasażera. Gdyby nie to, trudno by było w ogóle stwierdzić że coś w nim pękło. Nina nie miała prawa jazdy, ale potrafiła obsługiwać się samochodem na tyle, żeby wyjechać i zaparkować za następną przecznicą, gdzie żadne byłe dziewczyny nie mogły już Bartka dostrzec.
      - Wróciłeś wcześnie - odparła, jakby zadał pytanie. - Czyli cię wygoniła pod jakimś pretekstem. Ona i Andrzej musieli się zejść przynajmniej dwa dni temu, skoro chciała się z tobą wczoraj rozstać. Nie zrobiła tego, ale ich spotkanie nie uległo odwołaniu. Gdy do niego zadzwoniłam, żeby się upewnić, usłyszałam żeński głos i Beyonce, Andrzej nie słucha Beyonce.
      - A Wiktoria owszem – podsumował za mnie Bartek.
      Oparł łokcie na desce rozdzielczej i schował głowę w dłoniach. Nina przez chwilę zaczęła się zastanawiać, czy nie włączyć radia i nie przerwać tej upiornej ciszy, ale dokładnie w momencie kiedy miała to zrobić, Bartosz zapytał:
      - Od jak dawna mnie zdradza?
      Odchrząknęła zupełnie tak samo jak on rano.
      - Dzisiaj był pierwszy raz
      Aż uniósł głowę, zbyt zdumiony tym co powiedziała, by zwrócić uwagę na przemoczone od łez rzęsy. Nina taktownie odwróciła głowę.
      - Więc o to chodziło dziś rano? Nie mogłaś na podstawie tego, że miała szorstki język domyślić się, że moja dziewczyna nagle przestała mnie kochać na rzecz kolegi z drużyny.
      Odchrząknęłaby jeszcze raz, ale to co musiała powiedzieć wymagało głębokiego westchnienia.
      - Przykro mi że to ja muszę ci to mówić, ale prawda jest taka że ona nigdy cię nie kochała. Była z tobą tylko po to, żeby zbliżyć się do Wrony. Kiedy robiliście dla mnie powitalną imprezę, spisywała listę osób. Andrzej pojawił się strategicznie na trzeciej pozycji, a jego nazwisko jako jedyne było schludnie napisane. Nie znała go jeszcze wtedy, a już przywiązywała do niego szczególną uwagę. Kiedy chodziłyśmy razem na mecze, dużo większym entuzjazmem reagowała na jego pozytywne akcje niż na twoje. Nie znam się na siatkówce, więc nie zwracałam na to uwagi, ale znam się na tyle na biologii i synergologii by zauważyć jak jej ciało reagowało, kiedy znajdowała się w jego pobliżu. Zawsze kiedy od niej wracałeś pachniałeś trawą, ale nigdy nie przyznałeś się do palenia. Obawiam się, że musiała stępiać swój umysł zielskiem, żeby pójść z tobą do łóżka. Wczoraj tego nie zrobiła, nie śmierdziałeś po powrocie i jej język, jak sam stwierdziłeś, był szorstki. Jej organizm podświadomie wstrzymywał ślinę. Pomijam oczywiście fakt, że pomogła mu w umeblowaniu mieszkania i że coraz częściej wychodzili ze sobą do teatru. Przepraszam, Bartek, powinnam to zauważyć już dawno, ale tak jej ufałeś, że nawet nie przyszło mi do głowy, że coś takiego...
      - Dobra – Bartosz uniósł lewą dłoń, prawą pocierając zaczerwienioną twarz. Oczy miał stale zaczerwienione, ale przynajmniej nie były już mokre, więc Nina uznała to za dobry znak – Wystarczy, już zrozumiałem. Wysiądź, to zamienimy się miejscami. - poinstruował – Zawiozę cię do domu.
      - Czemu? - Zapytała nerwowo, patrząc jak szarpie się ze sprzączką pasa.
      - Ja muszę odpocząć. Pojadę gdzieś za miasto, przemyślę to wszystko.
      - Nie zrozum mnie źle... Albo zrozum. To znaczy, nie źle, tylko ogólnie zrozum. - Nina miała ochotę samą siebie zdzielić po rękach, gdy dostrzegła jak niepewnie bawi się swoim pierścionkiem.- Chodzi o to że... Może poszedłbyś ze mną na kawę?
      I dopiero wtedy Bartosz zrozumiał, co Kuba miał na myśli.
      - Powiedziałaś, że zerwie ze mną w czwartek, bo nie zdołała wczoraj.
      Nina poczuła się skończona. Taktowna zmiana tematu nigdy nie była taktowna dla kogoś, kto ten temat rozpoczął, ale postanowiła nie dać niczego po sobie poznać.
      Gracie jutro mecz wyjazdowy. Wracacie w środę rano, a gdy przyszedłeś pierwsze co zrobiłeś to znalazłeś na lodówce kartkę „skompletować nowe wyposażenie – ZAKUPY” i wyrzuciłeś ją do kosza. Zmieniłeś plany. Zamierzałeś się z nią spotkać w środę wieczorem, ale najwyraźniej odmówiła, więc postanowiłeś odpuścić czwartkowe zakupy.
      Rzeczywiście, to był kolejny raz kiedy Bartek musiał przyznać jej rację.
      - A skąd wiedziałaś, że chciała wczoraj ze mną zerwać?
      Nina odchrząknęła i otworzyła drzwi.
      - Nie przygotowała na wczoraj trawy – i nie oglądając się na Bartosza, wysiadła przechodząc na stronę pasażera. Bartek wysiadł powoli, zamknął za nią drzwi i dopiero, kiedy odpalił silnik spojrzał na Ninę. Uśmiechnęła się.
      - Nie da się ciebie zaskoczyć? - zapytał, kiwając głową ze zrezygnowaniem.
      - Wrzuciłeś wsteczny. W Bełchatowie nie ma aż tak wielu kawiarni.
      Wtedy on również nie zdołał już powstrzymać uśmiechu.



      No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak podziękować Lex  za przepisanie i powiedzieć moim wszystkim Aromatom: jesteście najlepsze! 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Nemezis, czyli nagi chiton TRZY i ostatni.

      Uciekłam z rąk Maćka Muzaja przebranego za króla zombie ("Ale co ty? Nie poznajesz? Jestem ojcem Tezeusza po tym jak z rozpaczy rzucił się z okna swojej komnaty!"), jeszcze jednego króla tym razem Minosa (Daniel Pliński) co poznałam po tym, że jego żona była cała złota, oraz Łukasza Kadziewicza z koniem na głowie.
      Serio. Z drewnianym koniem. Na głowie.
      - Jesteś... czym ty właściwie jesteś?
      - Och, skarbie! - wziął mnie w ramiona. - Co kojarzy ci się z koniem?
      - Wojna trojańska. Jesteś Trojanami?
      Roześmiał się rozkosznie i zaczęliśmy tańczyć.
      - Blisko, ale zgaduj dalej.
      - Wszystkimi Grekami, którzy się w nim schowali?
      - Nie wygłupiaj się, skarbie - mruknął Kadziu, bo on zawsze był taki lubieżny i pocałował mnie w rękę, którą w tańcu miałam splecioną z jego. - Kto był pomysłodawcą Konia Trojańskiego?
      - Odyseusz! - zawołałam rozentuzjazmowana swoją błyskotliwością, a Łukasz na to:
      - Brawo, skarbie! W nagrodę za to dostaniesz od wujka Kadzia całusa! - i pochylił się w moją stronę, ale ja już miałam dosyć niespodziewanych całusów na dzisiaj, więc wyplątałam się szybko i cmoknąwszy go w policzek, krzyknęłam:
      - Zostawię go sobie na później! - a potem uciekłam nad basen.
      Jezu, wystarczy raz nie założyć bielizny pod togę i od razu wszyscy chcą człowieka całować.
      Miałam w planach poużalać się trochę nad sobą, albo poprzeklinać w myślach Hadriana za ten pomysł z togą, kiedy usłyszałam za plecami:
      - Dobry wieczór.
      I chociaż woda w basenie była podgrzewana, a pomimo wczesnej nocy, temperatura powietrza całkiem wysoka, to miałam dziwne przeczucie, że to gorąco które nagle poczułam, nie miało nic wspólnego z tymi dwoma czynnikami.
      To było gorąco czystej paniki.
      - Och, to ty - wymamrotałam.
      Gregor uniósł brwi w nieszczerym, niewinnym zdumieniu.
      - Jej, spodziewałaś się kogoś innego.
      - O co ci chodzi? - parsknęłam, ściągając brwi.
      Ostatecznie to nie ja przyszłam na domówkę Wrony z pierwszą lepszą Persefoną. Zwłaszcza, że on sam był przebrany za Aresa! No sense!
      Tak sądziłam przynajmniej. No bo miał na sobie wojskowe buty, spodnie moro i czarną podkoszulkę, a kiedy widziałam go wcześniej miał jeszcze na głowie hełm żołnierski i miecz przy boku.
      Teraz miał tylko te swoje głupie spodnie, buty i koszulkę z dekoltem w serek.
      I te okropne niebieskie oczy. Cudownie okropne.
      - O nic mi nie chodzi - odparł z doskonałą fałszywością. - Po prostu trzeba było mnie uprzedzić, że przyjdziesz z Andersonem, to też bym z kimś przyszedł, zamiast wychodzić na idiotę.
      - A co, niby nie przyszedłeś, tak? - parsknęłam śmiechem. Doskonale pamiętałam jak wszedł na główną taneczną salę z Persefoną pod rękę, a potem zaczął ją przedstawiać Andrzejowi.
      - No, niby nie przyszedłem. W przeciwieństwie do ciebie - dodał jadowicie.
      - Ja? - przytknęłam dłoń do mostka. - Ja przyszłam sama jak palec.
      - Och, zapewne. A Anderson pocałował cię z zaskoczenia.
      Cóż, właściwie to tak właśnie było.
      - Jak śmiesz robić mi wymówki kto może, a kto nie może mnie całować? - obruszyłam się. - Wiedziałeś doskonale, że będę na imprezie u Andrzeja! Nie taką mieliśmy umowę!
      Gregor spojrzał na mnie z wyrazem największego otępienia na twarzy. Czyżby dostał amnezji i zapomniał, że na imprezach okolicznościowych zawsze pojawialiśmy się razem?
      - O czym ty mówisz? Przecież to ty złamałaś umowę!
      Otworzyłam szeroko oczy do głębi dotknięta tą obelgą i wytknęłam go palcem.
      - Złamałam umowę, ponieważ ty pierwszy złamałeś umowę!
      - Kiedy?! - wybuchnął, a głos podniósł mu się o trzy dźwięki.
      - Jak przyszedłeś z tą całą Persefoną!
      Znów opadł mu cały poziom adrenaliny.
      - Nie przyszedłem z nią, tylko ją przyprowadziłem.
      - Och, nie wątpię - zaśmiałam się ironicznie. - Po drodze pewnie robiąc sobie sesję rekreacyjną na łączce przed domem.
      - O czym ty mówisz w ogóle? - podniósł ręce do góry, aż piwo, które miał w butelce, ochlapało mu trochę koszulkę. - Przecież ja ją tylko przyprowadziłem, żeby nie siedziała sama w domu, tym bardziej, że za trzy dni z powrotem wyjeżdża do Stanów.
      - Co?
      - Co? - powtórzył tak samo zdezorientowany jak ja.
      - To kto to jest?
      - Susannah, moja kuzynka z Ameryki, przecież ci o niej opowiadałem.
      Jezu.
      Nie "Jezu, rzeczywiście mi o niej opowiadał".
      Ani "Jezu, czyli zrobiłam z siebie idiotkę".
      Tylko "Jezu, Kłos właśnie usiadł na końskim tyłku Wrony i tańczy Macarenę".
      Grzesiek podążył za moim wzrokiem, oglądając się w tył i sapnął, zupełnie jak ja przed chwilą w myślach:
      - Jezu - a potem parsknął śmiechem.
      - Boże - wymamrotałam, siadając na leżaku nad basenem. Była noc, niebo jaśniało milionem gwiazd, a lampy na dnie sztucznego zbiornika z wodą mojego starego przyjaciela rozsiewały wokół tajemniczą aurę.
      Powiedziałabym, że było całkiem romantycznie gdyby nie fakt, że właśnie pokłóciłam się z jedynym facetem, do którego coś w ogóle czułam.
      - Więc wy nic tego? - wymamrotałam, a Gregor usiadł na leżaku obok.
      - Oczywiście, że nie. Przecież mamy naszą umowę - odparł łagodnie, a potem skrzywił się i dodał: - Przynajmniej mieliśmy.
      - Jezu, Grzesiek, oczywiście, że mamy!
      - Aha i w związku z tym obściskujesz się z Andersonem? Kurcze, musiałem przysnąć gdy omawialiśmy tę ewentualność.
      - To nie tak - przycisnęłam rękę do czoła. - To on mnie pocałował.
      - No specjalnie nie oponowałaś - zauważył kwaśno.
      - Bo myślałam, że przyszedłeś z Persefoną! Chciałam się zemścić!
      - Zemścić? - zdziwił się, ale na ustach majaczył się mu ślad uśmiechu. - Od kiedy to ty się mścisz?
      - Jezu, nie wiem - jęknęłam. - To był jego pomysł, a ja byłam taka wściekła!
      - Wściekła? - tak, ewidentnie się uśmiechał. - Czy zazdrosna?
      Zmrużyłam oczy, obrzucając go morderczym spojrzeniem, a potem pojęłam pewną newralgiczną rzecz.
      - Nie byłam ani wściekła, ani zazdrosna. Byłam tylko niemożliwe rozczarowana, bo ja w ogóle nie mam cię zbyt często, a teraz jeszcze miała mi cię odebrać inna kobieta.
      Grzesiek przyglądał mi się przez chwilę w milczeniu, a jego niebieskie oczy w tym basenowym świetle były wręcz obłędnie błękitne.
      A później, nie mówiąc ani słowa więcej, pochylił się do mnie i to był pierwszy pocałunek tego wieczoru, którego naprawdę chciałam.
      Było ciepło i romantycznie, a on tak cudownie smakował porzeczkami.
      - Zmieńmy to. Ja też mam cię za rzadko. Chcę cię ciągle. Boże, Josie, ja jestem w tobie obłędnie zakochany. Świata poza tobą nie widzę. Kocham cię.
      - Serio? Matko. A myślałam, że tylko ja tak mam. Ja też cię kocham.
      A potem znów zaczęliśmy się całować. Po chwili jednak spojrzeliśmy w głąb Andrzejowego ogrodu i zobaczyliśmy, jak Matt i Susannah siedzą na ławce i głośno się z czegoś śmieją. Z plastikowej strzały Cichego.
      - Jako bogini miłości daję im swoje błogosławieństwo.
      - Spójrz - powiedział Gregor, głaszcząc mnie po ramieniu. - Afrodyta i Ares, a tam Hades i Persefona. I obyło się bez porywania.
      Spojrzałam na Piotrka w pieluszce i puściłam mu oko, ale on tylko zrobił się cały czerwony i ukrywając uśmiech pobiegł wgłąb domu. Ja tymczasem poczułam jak ręka mojego doskonałego Aresa wsuwa się przez szparę w moim odzieniu i zaczyna wędrować w najcieplejsze miejsca.
       Grzesiek pocałował mnie w szyję i ucho.
       - Podoba mi się ta toga.
       - To jest chiton.




Um. Bartek, Michał, czy Rafał Buszek? Hera, koka, hasz, czy LSD? A może Echo? Albo, o Boże, chyba straciłam sens w lecie. A lata jeszcze nawet nie ma. Wake me up in July. 
Ściskańsko, Aroma. 

PS. Serdeczne podziękowania dla Moniki Brodki, Julii Marcell, Beatlesów, Płynów, Karoliny Czarneckiej i przede wszystkim Repugnancee, bo gdyby nie zgłosiła się na wolontariusza toby wcale nie było! 

czwartek, 3 kwietnia 2014

Nemezis, czyli nagi chiton DWA.

      Jakoś nie mogłam stwierdzić co sprawiło, że na sam jego widok miękły mi kolana pod moją togą w kolorze kości słoniowej - czy jego urzekająca twarz, czy te czarne obcisłe dżinsy. 
      Tak naprawdę nawet nie wyglądał jak Hades. Bardziej jak, no nie wiem, gwiazda rocka? Zwłaszcza w tej skórzanej kurtce i spranej koszulce z wizerunkiem paskudnego szkieletu wymachującego zniszczoną brytyjską flagą.
      Z Hadesa to on miał tylko klucze przytroczone do szlufki w spodniach. Pęk starych, mosiężnych kluczy na dużej okrągłej zawleczce. 
      Matt był naprawdę świetny i byłam tego pewna pomimo tego, że rozmawialiśmy ze sobą tylko raz na bankiecie, który zorganizowała SKRA po tym jak wygrała Ligę Mistrzów.
      A wiecie o czym gadaliśmy? O egzystencjalizmie.
      Wpieprzaliśmy koreczki z oliwek i fety, po tym jak oboje wypiliśmy o parę drinków za dużo i staraliśmy się namówić spikera, żeby dał nam mikrofon, żebyśmy mogli porwać tłum.
      My mówimy "Schopen", wy mówicie "Hauer"! 
      Serio, to było szalone. Zwłaszcza, że żadne z nas nie wiedziało, że Schopenhauer skupiał się głównie na pesymizmie.
      - Przepraszam, którędy na Olimp? - zapytał z uprzejmym zainteresowaniem.
      - To zależy w jaki sposób chce się pan tam dostać - odparłam pospiesznie z miną niewiniątka, a potem uśmiechnęłam się zaczepnie. - Znam kilka naprawdę przyjemnych.
      Jak na Hadesa wybuchnął zadziwiająco przyjaznym śmiechem i zaprosił mnie na parkiet.
      Nie byłam w stanie stwierdzić, czy gospodarz centaur nie znalazł żadnej antycznej muzyki, czy Orfeusz jeszcze wyciągał z hadesu Eurydykę (A może wcale się jeszcze nie dostał do podziemia? Ostatecznie władca i wszystkie klucze właśnie miał obracać  mną na parkiecie), ale zamiast porządnego greckiego brzmienia na harfie, musieliśmy się obejść takimi zespołami jak Alphaville, Modern Talking, C.C.Catch i wszystkimi odmianami rocka lat osiemdziesiątych.
      Zerknęłam niepewnie na swoją togę i przez chwilę ze śmiertelnym przerażenie wyobraziłam sobie jak robię podwójny obrót, a potem wszyscy goście oglądają moje organy rozrodcze.  
      Ale mój Hades najwidoczniej był również Wyrocznią z Delf, ponieważ zamiast posłać mnie w eter do rytmu "She Bangs", położył sobie moje ręce na karku i zaczęliśmy się bujać w wyimaginowanym przez nas rytmie.
      - Długo zostajesz w Polsce? - zapytałam, prawie przyciskając usta do jego ucha.
      - Masz na myśli: kiedy wracam do Podziemia, tak?
      Jeśli była jakaś rzecz, której nie lubiłam bardziej niż nieuzyskiwania odpowiedzi, to bły to karaluchy. Naprawdę, nienawidziłam tego pełzającego paskudztwa i tego, gdy o coś pytałam, w zamian otrzymując tylko ciszę. 
Nie miałam więc pretensji do Matta, że kilka razy powtórzył "Afrodyto?", za każdy razem trochę bardziej zniecierpliwionym tonem.
      Tylko że ja nie mogłam mu odpowiedzieć.
      I nie dlatego, że z wrażenia zapomniałam jakie było pytanie. Nie odpowiedziałam, ponieważ miałam wrażenie, że wszystkie moje funkcje życiowe ustały i gdyby nie to, że nie da się zabić Olimpijczyka, to pewnie leżałabym już na parkiecie nieżywa.
      Według mnie to chyba dostateczne uzasadnienie, dlaczego na widok jaki ukazał mi się w drzwiach ogrodowych andrzejowego domu, zaczerpnęłam mocny haust powietrza. 


      Mój związek z Gregorem był dość dziwaczny. 
      No dobrze, to nawet nie był związek.
      Nie zmienia to jednak faktu, że mieliśmy pewną umowę na temat naszych relacji ze sobą i z innymi przedstawicielami płci przeciwnej.
      Mieszkaliśmy zbyt daleko od siebie, żeby być w prawdziwym, stałym związku, ale zawsze kiedy znajdowaliśmy się w tym samym miejscu, zachowywaliśmy się jak para. Nie było mowy o tym, żebym na przykład przyszła na urodziny Kłosa z Wroną, albo tym bardziej z Hadrianem. Było kilka takich imprez okolicznościowych, na których zawsze bywaliśmy razem.
      Między innymi do takich imprez należały tematyczne domówki u Wrony.
      Dlatego kiedy zobaczyłam do z tą Erynią - no dobra, z Persefoną, ale zdecydowanie bardziej pasowałaby do niej Erynia. Skrzyżowana z Wodnikiem i Lwem Nemejskim. - dostałam takich spazmów, że Anderson wyprowadził mnie do ogrodu, posadził na huśtawce i kazał sobie wszystko opowiedzieć.
      - Nie, Matt - powiedziałam na początku kręcąc głową. - Naprawdę nie ma o czym mówić.
      Oczywiście było., Przecież ja na swój sposób tego głąba kochałam. A on? Zostawił mnie dla jakiejś tam Persefony, która kompletnie o nim zapominała, gdy tylko nachodziły wiosna z latem.
      Dlatego właśnie po dwudziestu minutach nieprzerwanych nalegań opowiedziałam mojemu Hadesowi wszystko.
      - Zawsze możesz się przepoczwarzyć - stwierdził wtedy radośnie.
      - SŁUCHAM?
      - Wiem, że wyglądasz naprawdę olśniewająco, ale nikt nie powiedział, że Nemezis nie była piękna. Wręcz przeciwnie, myślę, że skoro była boginią zemsty i równowagi jednocześnie to chyba zasługiwała na trochę urody w zamian. Myślę, że powinnaś mu pokazać co zmienił na, cóż, Persefonę. 
      - Nie zamierzam się mścić, Matt, ani tym bardziej nikogo wykorzystywać. Nie wspominając o tym, że większość gości jest z kimś.
      - Ja nie jestem - olśnił mnie uśmiechem. - I z wielką chęcią dam się trochę powykorzystywać. 


      W momencie kiedy postanowiłam zgodzić się na propozycję Matta Andersona o tym, żeby go wykorzystać i w tej sposób zrobić z siebie Nemezis na oczach mojego byłego, z którym de facto nigdy nie byłam, ze środka rozbrzmiały pierwsze takty utworu Sandry pod tytułem "Maria Magdalena".
      Kiedy jeszcze chodziliśmy z Wroną do jednej klasy w ogólniaku mieliśmy swoją paczkę sześciu osób, z którą przynajmniej raz w miesiącu robiliśmy kameralne popijawy u Damiana. Damian był spod  Nysy i w związku z tym, że mieszkał na stancji u kolesia, który miał na wszystko wyrąbane, więc aż szkoda było nie wykorzystać takiej okazji.       Nasza paczka nazywała się Anonimowymi Discofilami, a oficjalnym hymnem była właśnie Maria Magdalena. Kiedy więc zaczęto grać, według tradycji przejęłam plastykowy kubek, wypełniony do połowy rumem z colą, który znajdował się w dużym półmisku (rum) jak poncz i krzyknęłam do Wrony przez cały dancefloor:
      - Do hymnu!
      Nagle dookoła mnie znalazła się ta reszta Discofilów, która była obecna i wszyscy z dzikim entuzjazmem zaczęliśmy się drzeć:
      - I'll never be Maria Magdalena!
      A potem jak rozkazywała tradycja, wyzerowaliśmy alkohol trzymany w rękach, ówcześnie wykrzykując toast "za Pana Piotra", co jest strasznie długą historią i wiąże się z naszym licealnym konserwatorem.
      Oczywiście taka manifestacja wspomnień od razu zwróciła uwagę wszystkich gości. 
      I kiedy mówię "wszystkich" mam na myśli wszystkich.
      Grześka również.
      A później, zupełnie niespodziewanie, kiedy zaczęłam hiperwentylować, pocałował mnie Hades.
      I nie mam tu na myśli żadnej bujnej metafory związanej ze śmiercią, czy krainą podziemia.
      Nie, po prostu pocałował mnie Hades.
      To znaczy Matt Anderson.


      Chcę tylko zaznaczyć, że zwykle tak nie wariuję. To znaczy nie zaczynam hiperwentylować. Jestem raczej kobietą czynu, na co może wskazywać fakt, że przed domówką u Wrony dałam sobie zrobić Ombre, złote kreski na powiekach i pozwoliłam Hadrianowi wydepilować sobie każdą cześć ciała.
      Każdą.
      Tylko, że kiedy zobaczyłam jak Gregor zaczyna się w moją stronę zbliżać z jakiegoś powodu przestałam racjonalnie myśleć. Stałam tylko z pustym kubkiem po rumie z colą i powtarzałam w myślach "Co mam zrobić? Co ja mam zrobić?"
      A potem Matt odwrócił mnie w swoją stronę i pocałował. W usta. Naprawdę namiętnie, chociaż w naszej umowie o przepoczwarzaniu się w Nemezis nie było nic o całowaniu, a przynajmniej nie do chwili gdyby Łomacz pocałował swoją Persefoną, a szczerze mówiąc nic takiego nie widziałam.
      Widziałam tylko jak na widok Matta całującego mnie w usta, robi obrót na pięcie i gwałtownie wychodzi z pokoju.
      - Smakujesz wódką - roześmiał się Matt.
      - Ponieważ piłam rum - powiedziałam zmartwiałymi wargami, nie mogąc pozbyć się sprzed oczu widoku Łomacza wychodzącego do ogrodu w ten okropny sposób.
      Widział jak całowałam się z Andersonem! To źle, czy dobrze?!
      - Dodał do tej coli rum? Nie spodziewałem się po nim takiego podstępu!
      - Matt, czemu to zrobiłeś?
      - Czemu zrobiłem: co? - zapytał jakby naprawdę nie wiedział o czym mówię.
      - Czemu mnie pocałowałeś?
      - No bo przecież mieliśmy się zemścić na Gregorze, tak?
      - Tak, ale...
      Nikt nie mówił o całowaniu!
      - Żadnego "ale" - przerwał mi z uśmiechem, a później obrócił. W tle leciało Rhythm Divine Iglesiasa i Wrona na środku parkietu próbował tańczyć salsę, którą normalnie umiał, ale bez wielkiego centarowskiego tyłka. - Przestań się nim przejmować i po prostu się baw.
      A potem zaśpiewał mi do ucha "Nothing else matters, just you and the night".
      Tylko że owszem, miało coś znaczenie. Grzesiek i to jego rozczarowane spojrzenie. 





      Nie sprawdzałam przecinków. Nie chciało mi się. Dajcie spokój, kto w dzisiejszych czasach poza nimi zwraca uwagę na przecinki?