poniedziałek, 24 lutego 2014

They see the changes when the sun goes down.



       Łukasz kiedyś powiedział, że jestem łatwo dostrzegalna, bo podczas gdy cały tłum rzuca się w wir autografów, ja stoję i wyglądam. Wyglądam zupełnie jak zjawa i tylko łut szczęścia sprawia, że jeszcze nikt przeze mnie nie przeszedł, zmieniając mnie w migoczącą mgiełkę.
       Nie zdziwiłam się więc, kiedy to ja byłam pierwszą osobą, na której spoczęło zakochane spojrzenie niebieskich oczu.
       Wyciągnął ręce w prosząco-nawołującym geście, ale nie postawiłam nawet kroku, a przy barierkach stłoczył się tłum wiernych kibiców, błagających z umieraniem w oczach o autograf, przesłaniając mnie całkowicie i nim się w ogóle zorientował, stałam już za plecami Łukasza.
       - Co pan uważa o aktualnej sytuacji ekonomicznej? Czy sądzi pan, że ostatnio powstały krach na giełdzie, znacząco wpłynie na polską gospodarkę?
       Kadziewicz i Możdżonek stali przy słupku, rozciągając się po zwycięskim meczu. Marcin szturchnął tamtego w ramię i stwierdził, że jakaś kobieta pyta się go o jakąś gospodarkę.
       Odplątując się z gum, poprawiających jakość jego bicepsa, Łukasz mamrotał coś pod nosem.
       Było to coś w rodzaju naszego umownego hasła, od pewnego czasu już nieodzownego i nierozłącznego jak znak krzyża przed pacierzem.
      - Co ty tu robisz? - zapytał gwałtownie.
      - Jestem?
      - Rozmawiałaś już z Bartkiem?
      - Czemu miałam z nim rozmawiać? - zapytałam ze stoickim spokojem, mląc w palcach opadający mu na oczy kosmyk spoconych włosów.
      - Afra! - zganił mnie, trzepiąc po łapach i zmroził spojrzeniem.
       - To ty jesteś moim przyjacielem, nie on - przypomniałam, na wypadek jakby mu to wypadło z głowy.
       - Ale to nie jest argument, żebym pozwolił ci traktować ludzi jak segment.
       - Segment? - uniosłam brew.
       - Rzecz, przedmiot, obiekt - wymieniał ze złością, trzepiąc głową.
       Łukasz nie miał powodów martwić się o tego dzieciaka. Nie był ani jego ojcem, ani bratem, ani nawet przyjacielem. To w ogóle nie było w stylu Łukasza, żeby przejmować się czy łamię komuś serce, czy daję mu uzasadnioną nadzieję. Powinien skupić się teraz na czymkolwiek innym, nawet na wyglądzie moich butów.
       Nie rozumiałam jego postępowania, ale średnio mnie ono interesowało. I tak nie zamierzałam się dostosowywać. Ostatecznie, gdyby Bartkowi to przeszkadzało, dałby mi znać.
       - On myśli, że ty go kochasz, tylko nie umiesz okazywać uczuć - oznajmił, najwyraźniej czytając mi w myślach.
       - To może winien zainwestować w porady specjalisty, bo notorycznie powtarzam mu dokładnie to samo co tobie.
       Łukasz zapowietrzył się na moment, ale nim zainterweniował, zaczepił go jakiś redaktor, pytając czy będzie miał coś przeciwko jeśli zamienią ze sobą kilka słów dla Polsatu Sport. Kadziewicz próbował wmówić mu, że załatwia teraz dość ważną sprawę, ale jego pomysł spalił na panewce, bo jego ważna sprawa została napadnięta przez jego rozognionego kumpla.
       - Zostawię was samych - warknął Łukasz i odszedł w stronę białej plandeki, na tle której przeprowadzano wywiady.
       W pierwszej chwili Bartosz tylko stał przede mną, milimetry od dzielącej nas barierki i patrzył w sposób posągowy, bez ani jednej emocji, aż otworzył usta i próbując ukryć wyrzut stwierdził:
       - Uciekłaś.
       - Poszłam się zobaczyć z moim przyjacielem
       - Nie uciekaj ode mnie więcej. Proszę.
       Ludzie robili nam zdjęcia, a mnie się to nie podobało, bo absolutnie nie zamierzałam zostać najnowszą sensacją na Ciachach. Bartek najwyraźniej miał co do tego inne podejście, bo wsunął dłonie pod moje uszy i schylił się w kierunku moich ust. Ledwie zdążyłam obrócić głowę.
       - Uspokój się  - zawarczałam wściekła jak osa, ale nie odsuwałam się, bo najwyraźniej miałam dziś wyjątkowo dobry dzień.
       - Przepraszam - powiedział ale bez sensu, jakby wypowiadał mechanicznie którekolwiek inne słowo. Cały czas wpatrywał się we mnie, jakbym błyszczała niebieskawą łuną z iskrzącą się aureolą nad głową.
       A później zwiotczał, obejmując mnie ramionami jak gibka ośmiornica i wtulając twarz w mojego włosy.
       - Uspokój się! - powtórzyłam, ale gwałtowniej i zrobiłam niedużo kroków do tyłu, symbolicznie poprawiając swoją wełnianą militarkę. - Nie zamierzam zgrywać twojej panienki.
       - Tęskniłem za tobą - najwyraźniej uznał, że to wystarczający argument.
       - Zapomniałeś co ci mówiłam o nieprzywiązywaniu się do ludzi?
       - Nie zapomniałem, zignorowałem to.
       - Więc przestań mnie ignorować!
       - Nie zignorowałem ciebie - odpowiedział z grobowym spokojem, który zwykle był moim argumentem - tylko te bzdury który opowiadałaś. Przypominam ci, że to ty zwykle jesteś tą ignorującą stroną.
       - I masz z tym problem?
       Bartosz zawahał się. Wiedział, że wszystko co w tej chwili by powiedział, zostałoby użyte przeciwko niemu. Że wystarczyłaby najmniejsza wzmianka o jego rozczarowaniu, a dałabym mu do zrozumienia, że nikt absolutnie go przy mnie nie trzyma i może swoje problemy zredukować w bardzo prosty sposób.
       Niemniej jednak musiał się mocno nagimnastykować, żeby powiedzieć to co należało.
       - Nie mam.
       - To dobrze, bo zabieram cię dzisiaj na kolację - nie zabrzmiało to najmilej, ale byłam chwilowo wyprowadzona z równowagi. Poza tym czyż Bartek nie przyzwyczaił się już do mojego stylu?
       Przyzwyczaił. Wywnioskowałam to między innymi na podstawie lekkiego uśmiechu, który ukrywał pod zamyśloną miną.
       - A gdybym miał inne plany?
       - Chcesz negocjować ze mną? - zapytałam, próbując pokazać moje zdziwienie uniesioną brwią.
       - Nie rozumiesz - pokręcił głowa - za pół godziny mamy odjazd do Bełchatowa. Jeśli z tobą pojadę, nie będę miał jak wrócić do domu.
             - O ósmej czternaście masz pierwszy bus do Bełchatowa, jeśli zbierzesz się wystarczająco wcześnie, zdążysz jeszcze przed porannym treningiem wstąpić do domu.
       Bartek od początku wiedział o co mi chodzi, potrzebował tylko pewności, że będzie miał się gdzie podziać na noc, co przy mnie nigdy nie było wystarczająco pewne. Kiedy ją uzyskał, mógł wreszcie uśmiechnąć się w sposób, który lubiłam najbardziej.
       Patrzył na mnie w tym rozbrajającym oczekiwaniu. W takich momentach byłam mu wyjątkowo uległa. To był chyba główny powód, dla którego jeszcze nie kopnęłam go dupę. To znaczy, poza seksem.
       Wywróciłam oczami i z ostentacyjnym westchnieniem, skinęłam głową
       Ucieszył się jak dzieciak i schylił momentalnie, składając w samym kąciku moich ust długi, mokry całus.
       - Masz kwadrans. Czekam pod wejściem do S, T, U.


       Pomimo tego, że na zewnątrz zalegał śnieg, miałam na nosie ciemne pilotki. Potrzebowałam tego, żeby być choć odrobinę dalej ludzi. Dzięki tym okularom również, Bartkowi nie udało się mnie zajść z zaskoczenia, choć on nie mógł tego wiedzieć, bo fizycznie byłam odwrócona w inną stronę.
       Miał na sobie elegancki prochowiec, który pasował do niego, do mojego płaszcza i do pogody za oknem.
       Stanął za mną, trzymając ręce w kieszeniach. Widziałam to w odbiciu okna. Rozpierający się już kibice sunęli obok nas w różne strony, dlatego stał trochę spięty, nie będąc pewnym mojego pozwolenia.
       Odwróciłam się i pogłaskałam go po policzku. Byłam dziś bardzo milutka.
       - Chodźmy - zadecydowałam, łapiąc leciutko czubki jego palców i poszłam przed siebie do najbliższego otwartego wyjścia.
       Prowadziłam do mojego samochodu, nie odwracając się na Bartka, wyłącznie ufając, że idzie za mną. Oczywiście szedł, a kiedy tylko zdołaliśmy wyjść na zewnątrz budynku, obrócił mnie do siebie i pocałował w ten sposób, który przypomniał mi czemu jeszcze znoszę jego towarzystwo.
       - Naprawdę za tobą tęskniłem - wymamrotał w moje usta, okalając parującym oddechem moje policzki. Było tu już wystarczająco ciemno i intymnie, żebym chwilowo przestała uciekać, ale to nie oznaczało, że dam sobie wyznawać miłość, czy coś w tym stylu.
       - Naprawdę powinieneś przestać.
       - Kiedy ja nie chcę.
       - Kurek, pamiętasz co ci powiedziałam na początku samego początku?
       - Pamiętam - odparł wyraźnie tym faktem niezadowolony. Prawdę mówiąc nastawiłam się, że je zacytuje. Wiecie, jak w Harlequinach "Że nigdy nie będziesz mi wierna", ale widać nie był aż takim masochistą. - Ale to nie znaczy, że będę uznawał za normalne twoje tygodniowe wycieczki do nikt-nie-wie-gdzie.
       - Musisz. A w zasadzie - nie musisz.
       Kurek się wzdrygnął i jestem pewna, że nie z powodu chłodu panującego na zewnątrz. W końcu dwa stopnie to jeszcze nie taka tragedia.
       - Denerwują mnie te twoje ciągłe aluzje. Powiedz raz a porządnie, jeśli nie chcesz mnie widzieć, a nie wodzisz za nos.
       Spojrzałam na niego jak na biedne głupie dziecko. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że woli słuchać moich aluzji, ale być przy mnie, niż mieć święty spokój beze mnie. Zwłaszcza, że w sytuacji w której się znajdowaliśmy, cały czas miał wolną rękę i mógł spotykać się z kim tylko chciał.
       Ostatecznie nie byliśmy ze sobą.
       - A chciałbyś żebym znikła na trochę dłużej niż tydzień?
       - Nie - przyznał po dłuższej chwili milczenia, nawet nie patrząc mi w oczy. Wyglądał jak dziesięciolatek, któremu wyznają konsekwencje potencjalnej próby przejechania kota. Że siostra by płakała, że miałby na sumieniu niewinne życie i mógłby popsuć rower.
       Pokręciłam głową i ruszyłam w stronę samochodu.
       - Więc bądź grzeczny i chodź już, bo przepadnie nam rezerwacja. Zabieram cię do japońskiej restauracji.
       - Przecież wiesz, że nie lubię ryb.
       - Skąd pomysł, że to wiem? - zdziwiłam się, wciskając srebny prztyczek na malutkim pilocie automatycznego zamku. Obeszłam samochód, otwierając przed Bartkiem drzwi. Na początku nie lubił tego zwyczaju, ale w końcu się chyba przyzwyczaił, że to ja jestem facetem w tym związku, to ja płacę za posiłki i to ja wyganiam z domu po skończonym seksie.
       Takimi drobnymi gestami manipulowałam jego psychiką. Skoro byłam wystarczająco pańska, żeby otwierać przed nim drzwi, to teoretycznie miałam też siłę i stanowczość faceta. Kontrolowałam całą tę sytuację i w pewnym sensie dominowałam nad Bartkiem. Oczywiście, cały pic polegał na tym, że po prostu bał się, że mnie straci, ale psychologia miała w tym duże znaczenie.
       Zasiadł na fotelu z przygarbionymi ramionami.
       - Bo mówiłem ci to ostatnim razem?
       Zdjęłam okulary, przydepnęłam sprzęgło i westchnęłam ciężko, przekręcając kluczyk w stacyjce.
       - Wiem. Dlatego wybrałam knajpę gdzie podają też inne mięso.
       - Och.
       Powyższe "och" było najczystszym przykładem, kto tu jest bardziej męski. A speszony wzrok tylko to wszystko podkreślił, jak okalanie czerwonych ust różową konturówką.
       - Czy pozwolisz mi dzisiaj - wyminęłam skrowy autobus rozpieprzony na środku parkingu jak jakaś karoca i zaczęłam powolną wycieczkę zaludnionym podjazdem w stronę bramy głównej - nie być aż taką kurewską suką za jakąś mnie aktualnie masz?
       - Przepraszam, Afra. Po prostu nie podejrzewałem...
       - Że mam słuch i pamięć? A tu taki surprajs.
       Bartek uśmiechnął się lekko, zdjął mi dłoń ze skrzyni biegów i ucałował jej grzbiet.
       - Bardzo miły surprajs, pani afero.
       Wieczór minął nam na rozmowach o polityce, psychologii i polonistyce, a potem kupiliśmy butelkę szampana i pojechaliśmy do mnie, trochę się popieprzyć.

     
       Kiedy otworzyłam oczy, na moim zegarku była ósma dwie. Zupełnie nie rozumiałam kto przytulał się do moich pleców, choć wyraźnie czułam czyjeś czoło na karku i rękę w talii.
      Bartosz zawsze opuszczał moje mieszkanie w granicach godziny siódmej, żeby spokojnie zdążyć na swojego busa, wpadając jeszcze po drodze na śniadanie.
       Tym razem obudziło go dopiero moje wiercenie. Albo słońce odbijające się od świeżej, jaskrawobiałej płachty śnieżnej, które jakimś cudem zdołało się przepchać przez gruby materiał turkusowych zasłon.
       - Co ty tu robisz? - zapytałam szorstkim tonem, podnosząc się na łokciach i kalecząc go wzrokiem jak paczką pinezek.
       - Bardzo przyjemna forma "dzień dobry" - uznał markotnie, pocierając oczy.
       - Nie zdążysz na trening.
       - Martwisz się?
       - Nie, próbuję się ciebie pozbyć - wymamrotałam sucho, ale nie byłam pewna czy usłyszał, bo za drzwiami rozległo się chrząkanie i kroki.
       Jakim cudem w drzwiach mojej sypialni pojawiła się Penelopa? Była ubrana w wąskie, materiałowe spodnie i buty, te wielkie, emu w cętki. Czarna, sportowa kurka kończyła jej się wyżej niż biały sweter i nie miała na głowie ani grama śniegu, choć nie zasłaniała jasnych włosów czapką - wszystkie te znaki wskazywały, iż jechała na siłownię, zredukować w swoim ciele nieistniejące pokłady tkanki tłuszczowej, a było to zupełnie w drugą stronę.
       Zdaje się, choć to całkowicie absurdalne, że była moim widokiem równie zdziwiona jak ja jej. Jedynym wytłumaczeniem jej zachowania wydawał się być, ciągle obecny i półnagi, Bartek.
       - Nowy znajomy? - zapytała nieomal zaczynając zionąć ogniem, żeby po chwili rzucić mi na kołdrę ozdobną, kremową kopertę ze złotą lamówką. - Kazałam wypisać na Łukasza, ale wątpię, żeby ktoś się zorientował, gdybyś przyszła z tym młodym mężczyzną.
       Bartek dotychczas skupiony na kontemplowaniu urody mojej i Penelopy zamiennie, na wzmiankę o Łukaszu wyraźnie spochmurniał. Bardzo się w środku zdziwiłam, bo pamiętałam doskonale, z jaką upartą troską Kadziewicz zabronił mi się bawić jego młodym kolegą.
       Najwidoczniej Bartka też próbował odwieść ode mnie, a to niezupełnie przypadło Kurkowi do gustu.
       W końcu nie wytrzymał. Pochylił się nad łóżkiem, wyciągając do Penelopy rękę.
       - Bartosz Kurek.
       Zazgrzytałam zębami. Gdybym chciała, żeby się poznali, zadbałabym o to.
       - Penelopa Skalsky.
       Aż fizycznie było widać jak do Bartka dociera świadomość kim jest osoba przed nim. Wreszcie zrozumiał fenomen podobieństwa.
       - Jestem matką Hortensji.
       Tego już nie rozumiał. Dopiero wymowne spojrzenie mojej, jak głoszą wyjątkowo okrutne plotki, rodzicielki podsunęło mu pomysł co jest grane.
       - Ale przecież ona...
       - Hortensja jest dwuimienna. To jej prawdziwe imię.
       - Nieprawda - zaprzeczył uparcie Bartek, wprowadzając nas obie w stan namiętnej irytacji - widziałem jej papiery.
       Więc to coś poważnego?, mówiły jej oczy.
       Spierdalaj., odpowiadały bezdźwięcznie moje wargi.
       - To jej ojciec rejestrował ją w Urzędzie.
       Ale mu wyjaśniła... no niech ją szlag.
       - Stwierdził, że nigdy nie pozwoli, żeby na jego córkę wołali Hortensja-Pretensja. I Bogu dzięki. Wpisał pierwsze co mu przyszło na myśl, ale ona się uparła, żeby mówić do mnie jak do rośliny. Całe szczęście tylko ona - wytłumaczyłam niechętnie, bo nie widziałam najmniejszego sensu, ani tym bardziej nie miałam ochoty, wdrążać Kurka w swoje życie osobiste. Nie mogłam jednak pozwolić, żeby uznał tatę za imbecyla chorego na alzheimera.
       - Muszę już iść - wyklarowała z nienawiścią godną największego wroga - ale przyjdę w przyszłym tygodniu, bo musimy poważnie porozmawiać - i wyszła.
       - Czy jesteś zadowolony? - zapytałam szorstko, wstając z łóżka - Tak bardzo wypytywałeś o moich rodziców, to proszę, właśnie poznałeś kobietę widniejącą w moim dowodzie osobistym pod rubryką "imię matki".
       Zdezorientowany Bartosz przez chwilę otrząsał się z szoku, aż w końcu spojrzał jak zakładam satynowy szlafrok i sięgam po szklankę uzupełniając ją niegazowaną wodą. Kiedy z wściekłością popatrzyłam w jego stronę, dostrzegłam w jego oczach, sama nie wiem, litość? Współczucie? Nie umiałam tego uzasadnić, aż wstał i nie bacząc na moje protesty, pocałował kilka razy moje usta.
       - Ja już wszystko rozumiem, Afera. Gdybym miał taką matkę, też byłbym skończoną suką.
       Pierwszy raz w jego towarzystwie wybuchnęłam śmiechem, czystym i głębokim, niskim i trochę charkotliwym, przypominającym na swój sposób szczeknięcie.
       Bartek podsumował to minutą ciszy i elokwentnym komentarzem:
       - Weź to powtórz.
       - Wynoś się.
       - Przecież nic nie zrobiłem! - zaczął się automatycznie bronić, nie rozumiejąc moich słów.
       Otoczyłam wzrokiem sufit.
       - Wynoś się do roboty. Ale już.


       W moim domu nigdy nie brakuje kawy, papierosów i świeżych owoców. Dbam o to należycie, średnio co drugi dzień uzupełniając zapasy.
       Tak samo było tego wieczora - wracałam właśnie z Carrefoura z zieloną reklamówką pełną nektarynek, winogron, bananów i fig, dzierżąc w zamarzniętej dłoni pół spalonego papierosa i próbując jednocześnie napisać esemesa, co okazało się zbędne, bo adresat właśnie podjechał z mojej lewej strony.
       Miał na sobie tylko czarny podkoszulek, dlatego kretynizmem z jego strony wydawało mi się, otworzenie okna, żeby sobie pogadać.
       - Bartek mówił, że nawiedziła was dziś od rana Penelopa.
       Próbowałam spojrzeć w głąb auta, ale nie widziałam dokładnie jego twarzy. Byłam jednak pewna, że nie patrzył w moją stronę.
       - Tak, przyniosła zaproszenie na ślub.
       Zdumienie sparaliżowało mu członki i najpierw bezwiednie docisnął pedał gazu, a później gwałtownie zahamował.
       - Chyba nie swój?!
       Gdybym miała wolną choć jedną rękę, uderzyłabym się z otwartej w czoło.
       - Oczywiście, że nie.
       - Twój?!
       Uśmiechnęłam się ironicznie.
       - Jeszcze nie teraz. Ale jeśli wziąć pod uwagę, że nawet moja najmłodsza siostra już wychodzi za mąż, to wcale bym się nie zdziwiła, gdyby mi za jakiś czas oznajmiła, że w sierpniu mam ceremonię.
       Kategorycznie zahamował i pochylił się nad siedzeniem pasażera, patrząc na mnie w takim szoku i zdruzgotaniu, że prawie się roześmiałam.
       - Ramona wychodzi za mąż?
       - Tak jest napisane na zaproszeniu. Poza tym jesteś tam wyklepany jako moja osoba towarzysząca, cieszysz się? - rzuciłam turkusowym niedopałkiem ekskluzywnego, ruskiego papierosa w śnieg i schyliłam się, zaglądając przez otwarte okno.
       - Cuchniesz - oznajmił, odsuwając się na swoje miejsce i rozglądając po ulicy, jakby nie chciał patrzeć w moją stronę.
       Może i cuchnęłam. Sama nie przepadałam za zapachem papierosów, ale kiedy miało się w rękach ten śliczny złoty ustnik Sobranii, ciężko było się im oprzeć.
       - Wsiadasz, czy nie? - zniecierpliwił się.
       Czy przeszkadzało mi, kiedy Łukasz na mnie warczał? Tak. Czy kiedykolwiek zwróciłam mu na to uwagę? Nie. Najwyraźniej miał swoje powody żeby warczeć, a nigdy nie robił tego bez przyczyny. Tylko z wyjątkowo paskudnym nastrojem.
       - Pójdziesz tam ze mną?
       Roześmiał się ironicznie, zmieniając biegi i wracając do normalnego ruchu.
       - A nie wolisz z Bartusiem?
       - A nie wolisz dostać w ryj?
       - Spóźnił się dzisiaj na trening.
       - To jego sprawa. Ja go nie trzymałam - beznamiętnie wzruszyłam ramionami i opuściłam powoli powieki, nie spiesząc się z ich uniesieniem.
       Łukasz czekając aż wszyscy wracający Przybyszewskiego z pracy, przejadą co swoje i będzie mógł skręcić w lewo opuszczając Lubelską, przetarł sobie twarz ręką, jakby przerastała go ta sytuacja.
       - Nie wiem co ja mam ci powiedzieć.
       - Ruszaj przed tym Volvo. Co niby miałbyś mi powiedzieć? To raczej ja tobie powinnam powiedzieć, żebyś wreszcie wyluzował. Bo pomyślę, że jesteś zazdrosny.
       Kadziewicz cmoknął, robiąc minę w stylu "teraz to powiedziałaś". Szybko przemknął do Dębowej i skręcił w moją uliczkę zatrzymując się pod odnowioną kamienicą.
       - Nie jestem zazdrosny. Po prostu ty nie wiesz co on o tobie mówi. Jaki jest w tobie zakochany.
       - To szczeniak - rzuciłam bez zaangażowania - przejdzie mu.
       - Problem polega na tym...
       Na czymkolwiek polegał problem, miałam się już tego wieczora nie dowiedzieć, a to z powodu postaci, która stała skryta w cieniu pod szklanymi drzwiami mojej klatki schodowej, oparta o nie ramieniem, bawiąca się guzikami domofonu.
       Bartosz na nasz widok zrobił minę skatowanego szczeniaczka.
       - Och, no tak. Powinienem się domyślić. Przepraszam, nie zamierzałem wam przeszkadzać.
       Nie brzmiało to ironicznie, nie brzmiało to żałośnie. On po prostu wiedział na czym stoi, cokolwiek Kadziewicz starał mi się wmówić. Bardzo często mu w końcu powtarzałam, że najważniejsi są dla mnie przyjaciele i nigdy ma nie liczyć, że będzie ponad nimi.
       Miałam pół sekundy na analizę sytuacji. Wyszło mi, że nie powinnam go zatrzymywać, żeby nie pomyślał sobie, że cokolwiek może zmieniać w moich planach, bo ma, dajmy na to, znaczenie w moim życiu. A po drugiej stronie miałam Łukasza, na którym mi zależało i nie uśmiechała mi się kłótnia dlatego, że spławiłam jakiegoś zakochanego kundla.
       I co? Miałam ich niby posadzić przy jednym stole?
       W tym wszystkim pomijam fakt upiornego mrozu i Kadziewicza w samej koszulce, trzymającego moje zakupy, przekonanego do tej pory że resztę wieczora spędzi w moim ciepłym mieszkaniu.
       Wzięłam od niego reklamówkę i złapałam go mocno za rękaw podkoszulka.
       - Pojedziesz tam ze mną?
       - A mam inne wyjście? - jakkolwiek to zabrzmiało, nie był zły. Uśmiechał się, a nim zniknął z powrotem w samochodzie, ulokował na moim czole przelotnego całusa.
       Zaczekałam aż ruszy i kiedy zniknął za rogiem Senatorskiej, odwróciłam się w stronę maluteńkiej już postaci Kurka ledwie widocznej o zmierzchu, schowanej dodatkowo za stosem przeróżnych samochodów zaparkowanych wzdłuż chodnika.
       Zawołałam go po nazwisku. Stanął, zawahał się, aż w końcu zrobił powolny obrót dając mi do zrozumienia, że usłyszał.
       Byłam ciekawa czy jest podniecony faktem, że go zatrzymałam. Czy uznał teraz, że "pewnie ma ochotę na seks", albo może "wiedziałem, że krzyknie". Nie, tego drugiego nie mógł pomyśleć. Przecież samą mnie zaskoczyło moje postępowanie.
       - Bez wina nie wracaj!

       Przebrałam się w wygodne alladyny i luźny t-shirt z długim rękawem. Wszystkie owoce, zakupione kwadrans wcześniej dokładnie umyłam i powkładałam do pojemników. Wstawiłam wodę na herbatę i pościeliłam łóżko w sypialni. Wypaliłam dwa papierosy.
       A Bartek ciągle nie przychodził.
       Właściwie pierwszą myślą, która mi się zrodziła był pomysł, że mnie olał. To mnie niesamowicie wściekło. Gdyby spróbował nie przyjść, mógłby się pogodzić z faktem, że nie ma już czego tu szukać. Nie po to odprawiłam przyjaciela, żeby on mnie wystawiał.
       A później usłyszałam ambulans na sygnale i strzeliło mi do łba, że, cholera, może coś mu się stało? Ja wiem - był wielki i silny, jak każdy sportowiec. Ale ulice były zamarznięte, a samochody jeździły. A nawet jeśli nie to przecież Kurek nie znosił przemocy i nim zdobyłby się na jakikolwiek atak, już mogliby go trzy razy znokautować.
       Zakładając płaszcz, wmawiałam sobie, że robię to dla wina - skoro on go nie przyniósł, to sama to zrobię. Ale doskonale wiedziałam, że motyw tego dzieciaka w moich poczynaniach jest o wiele większy.
       Zatrzasnęłam portal, nie zamykając ich nawet na klucz i zbiegłam po schodach, w kompletnym chaosie popychając frontowe drzwi i wpadając prosto w jego wielki tors.
       - Chyba nie spanikowałaś, co? Jedyną osobą która ma tu powody do ucieczki jestem ja.
       Spojrzałam na niego spode łba, ale poczułam się wyjątkowo lekka i momentalnie przestałam odczuwać puls własnego serca w okolicach tchawicy.
       - Aż tak ci ze mną źle? - zapytałam lodowato, ruszając za nim po schodach. Jakoś przypadkiem otworzył przede mną drzwi, a ja zapomniałam tego skrytykować.
       - Myślę - kontemplował, pozbawiając się prochowca - że to złe stwierdzenie. Po prostu - mój szok pourazowy na myśl o rozpłaszczonym na chodniku Kurku sprawił, że zdołał nawet pomóc mi zdjąć płaszcz - to trochę tak jakby księżniczka zakochała się w wyjątkowo brutalnym draniu, nie sądzisz?
       - Błagam cię, nie rób z mojego życia pieprzonego Zmierzchu. Nie chcę żadnej miłości, umawialiśmy się tylko na seks.
       Przez chwilę wpatrywałam się w niedowierzaniu jak na moich oczach, bezczelnie składa rękę w małą jadaczkę i zaczyna nią klepać.
       - Bla, bla, bla - a później pocałował mnie jak gdyby nigdy nic, zanosząc na rękach do salonu i układając na kanapie. - Teraz, kiedy już wszystko rozumiem, nie ucieknę tak szybko jakbyś sobie życzyła.
       - Co to ma znaczyć? - zapytałam sucho, wiercąc się podtrzymywana kurkowymi przedramionami gdzieś w okolicach jego kolan.
       - Że rozumiem twoje zachowanie. To zupełnie naturalne, że możesz nie umieć okazywać uczuć.
       Pomimo tego, że pięć minut wcześniej się o niego martwiłam, teraz miałam ochotę rzucić nim przez okno.
       - Może powinieneś się zacząć leczyć?
       - Że bliskość drugiego człowieka ograniczasz do tej nauczonej w dorosłym życiu, czyli do seksu.
       - Albo chociaż odpowiednio dawkować Ally McBeal?
       - Że wywierana na tobie presja prowadzi do twojego ciągłego dążenia do celu, zabierając ci czas na oddanie się sferze bardziej emocjonalnej.
       - Naprawdę sądzę, że musisz się odsunąć, bo to może być zaraźliwe.
       - Ale to da się pokonać. Wystarczy powrócić do najgłębszych wspomnień i zorientować się czego ci brakowało; co potrzebowałaś dostać wtedy, żeby teraz tego dokonać i żeby nie wydawało ci się to obce. Ja ci pomogę.
       Westchnęłam ostentacyjnie, przestając się miotać, bo to było kompletnie nieeleganckie i podłożyłam rękę pod głowę, korzystając z możliwości obejrzenia mojego sufitu, który - choć wisiał nade mną od kilku lat - dopiero teraz tak naprawdę zobaczyłam. Ktoś mnie chyba zalał, nie podoba mi się to.
       Zdaje się, że chyba pogodziłam się z faktem, że czeka mnie teraz obowiązkowa sesja psychoterapeutyczna.
       - Nie ignoruj mnie, Afera - Bartek pochylił się nisko nade mną i ledwie pocałował w usta. - Nie robię ci tym na złość.
       - Trochę pieprzysz. Jakbym wiedziała, że jarałeś, kazałabym ci wracać do domu. Nie lubię na trzeźwo kontaktować się z ujaranymi.
       To był taki mój błyskotliwy żart, na który Kurek nie zwrócił zbytniej uwagi zbyt zajęty obcałowywaniem moich... mojego wszystkiego. Zainteresowała mnie ta nagła zmiana, ale jakoś nie widziałam powodu, żeby się na nią nie zgadzać. Nie widziałam nic złego w dobrym seksie, w którym ten młody człowiek był mistrzem. Zwłaszcza jeśli wiązało się to automatycznie z zakończeniem tematu mojej psychiki. Tylko, że ta zmiana...
       - Co ty kombinujesz? - moje dyszenie w żaden sposób nie było wysublimowane, ale rozbierać dwie osoby naraz... i to na takiej małej sofie... to nie było najprostsze zajęcie.
       - Nie sądzę, żebym mógł ci się teraz przyznać - odparł Bartek, któremu najwidoczniej jego sportowa kondycja wcale nie pomogła. - Wtedy cały plan diabli wezmą.
       - Aha, czyli jak rozumiem dobierasz się do mnie w konkretnym celu. Mam ci zafundować wycieczkę do Nowej Zelandii? Czy najnowszą Fifę na konsolę?
       - Nie kpij, nigdy nie uważałem cię za sponsora.
       - W przeciwieństwie do twoich kolegów.
       - Kurfa, Afra - mój sutek tkwiący między jego zębami, nieco zniekształcił jego wymowę, ale nie wystarczająco, żebym go nie rozumiała - Mięzy namy est tyko siedem lat rósznicy.
       Złapałam jego twarz i stanowczo uniosłam do góry. Byłam wściekła i chciałam, żeby to zobaczył najwyraźniej jak się dało.
       - Więc po co to wszystko robisz? Skoro jestem bezdusznym draniem i nie chcesz moich pieniędzy? Co z tego masz, że ciągle mnie znosisz?
       - Ciebie, kretynko - odpowiedział bez chwili zawahania i kiedy nie wytrzymałam jego wzroku i spojrzałam w bok, powoli opuścił głowę kładąc ją łagodnie na poduszce przy moim uchu. Nie czułam jego ciężaru, więc najwyraźniej podpierał się łokciami, ale może wolałabym, żeby bolał mnie obciążony kręgosłup niż przekopany umysł. - Niech sobie będzie, że mnie nie kochasz, że nic dla ciebie nie znaczę i jestem kolejnym pachołkiem na twojej rozrywkowej drodze życia. Dopóki mogę z tobą być, to wszystko nie ma większego znaczenia. Aczkolwiek zdecydowanie bardziej wolałbym się tobą nie dzielić.
       Przez jakiś ułamek sekundy odniosłam wrażenie, że mnie sprowokował, jakby doskonale wiedział, że odkąd ze sobą sypiamy, żaden inny facet nie wylądował jeszcze w moim łóżku. A później doszłam do wniosku, że on był zbyt prosty i uczuciowy, żeby wprawiać mnie w jakiekolwiek świadome zakłopotanie.
       Dlatego pogłaskałam go po głowie. A później musiałam się tłumaczyć z tego gestu następne pół godziny. Taki tik.





Od dłuższego czasu podpuszczacie mnie, żebym napisała coś o skoczkach. Lojalnie ostrzegam - jeśli potrwa to jeszcze trochę, to w końcu pęknę i to zrobię. Tymczasem daję Wam to, co jest strasznie stare i miało być dłuższe, ale oni mają to do siebie, że robią co chcą i czasem jak coś zrobią to ja już kompletnie nie wiem co mieliby zrobić dalej i oni też najwyraźniej nie wiedzą i tak to się kończy. 
Jakieś pytania? Zażalenia? Prośby? Zapraszam tu i tu. Że tak powiem - Aroma_Official. 
Ściskańsko, Aroma.