– Teraz odpowiedz mi na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie. Wszystkie tak ze sobą wozisz?
Zaśmiał się cicho i, nie odrywając wzroku od jezdni, zapytał:
– A co jeśli nie?
– To czemu tu razem siedzimy? – zapytałam, chociaż byłam pijana. Zapytałam, bo kalkulowałam to w głowie przez całą drogę do domu i w końcu doszłam do wniosków, że na trzeźwo też bym go o to zapytała, dlatego nawet nie zadrżałam, kiedy Aleksandar wyłączył silnik i odpiął pas.
Spojrzał na mnie i nie pytał o szczegóły, zrozumiał od razu, co miałam na myśli i nawet mnie to nie zdziwiło. Chyba wiedziałam, że zrozumie. To było strasznie głupie, ale dzięki temu jak nasze podobieństwo do siebie objawiało się na każdym kroku, znałam go prawie tak dobrze jak siebie samą.
– Wiesz, ile zarabiam miesięcznie?
Zdumiało mnie to pytanie, zwłaszcza, że nie było retoryczne. Normalnie czekał na moją odpowiedź.
– Nie wiem, z dziesięć tysięcy? Nie mam pojęcia.
– Wiesz, które miejsce zajęliśmy w 2011 podczas Mistrzostw Europy?
– Wy, to znaczy kto? – zapytałam głupio. – Serbowie? Jezu, nie wiem, a zajęliście jakieś wysokie miejsce, mam ci pogratulować?
Aleks zaczął się śmiać. Oparł się potylicą o zagłówek fotela i przymknął oczy, głęboko oddychając. Było ciemno, jakoś w granicach wpół do pierwszej w nocy. Gwiazdy bardzo mocno świeciły na niebie i chociaż wcześniej było ciepło, to wiedziałam, że na zewnątrz jest nie więcej niż dziesięć stopni. Nie chciałam wysiadać. Ale byłam skłonna to zrobić, przeczuwając, czego zaraz się dowiem.
Jednak nie powinnam była pytać. Ale z drugiej strony, jeśli nie rozwiązalibyśmy tego teraz, to musielibyśmy kiedy indziej, a wtedy byłabym trzeźwa. Wolałam jednak mieć zniekształcone wspomnienia o kilka mojito za dużo, aniżeli wracać do nich w ostrości trzeźwości.
– Widzisz, ty nie masz o niczym zielonego pojęcia. Kiedy ze mną rozmawiasz, poznajesz mnie w tym właśnie momencie. Większość z nich uważa, że mnie zna, bo obejrzało kilka moich głupich zdjęć i nagrań, które wrzuciliśmy z chłopakami do internetu, a ty mnie poznajesz. To jest super, bo traktujesz mnie jak człowieka. Dla ciebie jestem Saszą, nie Aleksandarem Atanasijeviciem. Kiedy rozmawiamy, nie myślisz ani o moich pieniądzach, ani o sławie, prawda?
– Prawda – przyznałam, spoglądając w jego błyszczące szaroniebieskie oczy, i z trudem powstrzymywałam łzy, które stały mi w gardle. Naprawdę nie planowałam, że zaczniemy się tak dobrze dogadywać. Ja nie byłam skończoną suką, ale z drugiej strony nie mogłam poradzić nic na to, że gość mnie w ogóle nie pociągał. – Ale kiedy dawałeś mi swój numer, nie miałeś pojęcia, że tak jest.
– Jasne, że miałem – parsknął i uśmiechnął się jaśniej niż księżyc. – Wiem, jak reagują na mnie dziewczyny, które mnie znają jako sportowca, i te, które w ogóle nie interesują się siatkówką.
Westchnęłam ciężko i spojrzałam przez szybę na swój dom. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Nie chciałam zostawiać tego tematu rozgrzebanego w taki sposób. Ale bałam się, że jak mu wprost powiem: "Sasza, przykro mi, ale nie", to zrobię mu krzywdę. A poza tym stracę dobrego kumpla, którym Atanasijević na pewno mógłby się w niedalekiej przyszłości stać.
– Idę, Sasza, dobrze? Jestem zmęczona i pijana, nie powinnam była cię o nic pytać.
– Co ty mówisz – uśmiechnął się. – Po pijanemu zawsze ludzie są bardziej szczerzy. Ale dobrze, idź, połóż się. Śnij pięknie.
Złapałam go za rękę, a on pocałował mnie na pożegnanie w srebrny pierścionek po babci. Kiedy wchodziłam do domu, nie oglądałam się za siebie, ale nie zatrzymałam się też w salonie, gdzie Dawid oglądał jakiś program o rokowaniach giełdowych. Weszłam do siebie, zapaliłam błękitne lampki choinkowe nad łóżkiem i stanęłam w oknie.
Oczywiście samochód ciągle stał na dole, a Aleksandar czekał, aż mu pomacham.
Przesłałam mu całusa i poszłam się popłakać.
Nigdy nie paliłam, ani nie lubiłam smrodu papierosów, ale kiedy patrzyłam na wyluzowaną Konstancję, sama miałam ochotę puścić dymka.
– Stara – przerwała mi moje żałosne miauczenie. – Czy odrzuca cię myśl o pocałowaniu go?
Musiałam nad tym pomyśleć. Musiałam przypomnieć sobie sytuację z poprzedniego dnia, jak jedliśmy obiad i nazwałam go Saszą, a on zachował się tak, jakby chciał wziąć moją twarz w dłonie i mocno mnie pocałować.
– No odrzucać mnie nie odrzuca, ale to tak jak...
– Pytałam, czy cię odrzuca – wtrąciła mi się znowu, nie odwracając nawet w moim kierunku twarzy. Oparta o zniszczony fotel pławiła się w gorących, wiosennych promieniach słońca.
– No nie – burknęłam.
– A lubisz go? – zapytała zatem.
– Lubię, ale bardziej jak...
Tym razem nawet nie wymówiła słowa. Spojrzała tylko sugestywnie, i bardzo morderczo swoją drogą, a ja westchnęłam.
– Pytałaś, jakie jest moje zdanie – przypomniała, wzruszając ramionami – a moje zdanie jest takie, że skoro go lubisz i nie przeszkadza ci myśl, że miałabyś go pocałować, to powinnaś brać. Jak będziesz tak przebierać, to zostaniesz starą panną.
Naprawdę, ze wszystkich pomysłów Konstancji ten wydawał mi się najgłupszy. Już większy sens odnajdywałam w opcji: jedziemy na koncert One Direction i pytamy Louisa, czemu goli nogi.
– No bo, stara. Sama mówiłaś, że w Polsce pobędzie jeszcze trzy tygodnie, a potem jedzie do Serbii i będzie tam... Kiedy zaczyna się ta cała liga?
– W październiku – przypomniałam sobie daty wyczytane na Wikipedii. Przeważnie wszystko zaczynało się w październiku. – Nie byłoby go około czterech miesięcy.
– No to... – miała coś dodać, ale nagle zamarła, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się jak wilk. – Liczyłaś, czyli już o tym myślałaś.
– Trochę tak – przyznałam płaczliwie, podciągając nogi na swoje wiklinowe krzesło i zerkając na dumnego Kościuszkę, który z balkonu Cafe Wolność był doskonale widoczny w całej swojej posągowej postaci. – No bo oni z Cupkiem mają kontrakt do przyszłego roku i gdybyśmy potem chodziły z Sarą na mecze, to nie chciałabym, żeby były jakieś kwasy. Poza tym naprawdę go lubię i wolałabym nie robić mu przykrości.
– Aha – powiedziała moja przyjaciółka Konstancja, choć nie odrywała przy tym wzroku od kelnera, który wymieniał jej przepełnioną popielniczkę. Najpierw był fajny, a potem zobaczyła jego długie paznokcie gitarzysty i zrezygnowała.
– Znaczy się z litości – powiedziała trochę złośliwie, a ja nawet nie zaprzeczałam, bo tym razem miała w sumie rację. Ta opcja była rezultatem wyrzutów sumienia. – Ale masz rację, spróbuj. Nie masz nic do stracenia, a skoro koleś za niecały miesiąc wyjeżdża... i potem jeszcze nie wraca przez ponad trzy miesiące, to może się odkocha albo zdąży zapomnieć. Bierz go i nie marudź.
Na wszelki wypadek opierałam się o samochód, bo wiedziałam, jak moje ciało potrafi reagować w chwilach presji, a średnio widziało mi się wyszorować zęby betonem. Dzięki temu, kiedy chłopaki wyszli, wyglądałam bardzo seksownie i nonszalancko. Tak seksownie i nonszalancko, że Atanasijević zrobił obrót na pięcie i chciał uciec z powrotem w głąb hali.
Moim wybawieniem w tej sytuacji okazał się Kłos, który otoczył go ramieniem i mocno przytulił do swojego boku.
– Cześć, Lea – zawołał wesoło Cupko, a każdy jego ruch emanował taką energią, że gdy chodził, przypominał trochę Tygryska z Kubusia Puchatka, bo tak podskakiwał.
– Cześć, panowie – pomachałam do nich ręką, w której trzymałam kluczyki.
Było ich czterech: Sasza, Cupko, Kłos i Zator. Nagle, nie wiadomo w ogóle skąd, zza kolumny po lewej stronie chłopaków wyskoczył jeszcze Muzaj i zarzucił swoją grzywką.
Aha.
– Co tu robisz? – zapytał słabo Aleksandar, a minę miał tak niepewną i nerwową, że aż sama się przestraszyłam.
– Masz gości? Jezu, przepraszam – palnęłam i od razu miałam ochotę położyć się pod koła swojego fiata. To był pierwszy raz, kiedy źle odebrałam reakcję faceta w stosunku do mnie. Czułam się tak głupio, że pewnie zrobiłabym się cała czerwona, gdybym nie miała dobrego powodu się tam znajdować.
– Nie mam gości – rzucił od razu Alek, mrugając zupełnie otępiały. – Po prostu myślałem, że wczoraj... Że, no wiesz – podrapał się po skroni, pewnie bardziej niż rozmową na temat wczorajszego wieczora, zażenowany obecnością kolegów.
Niewiele myśląc, zaczęłam go ratować.
– Po prostu pomyślałam, że wpadnę ci coś ugotować. Skończyłam zajęcia dwie godziny wcześniej, więc wskoczyłam na zakupy, bo jeśli od wczoraj nic się nie zmieniło, to masz w lodówce tylko keczup i trzy parówki.
Sądziłam, że chłopaki zareagują na tę wiadomość jakimś szyderczym śmiechem.
A Kłosowi na przykład rozbłysły oczy jak przeciwmgielne w moim samochodzie.
– Ja też mam w lodówce tylko keczup i trzy parówki!
– A ja tylko światło! – pociągnął Zator.
– A ja nawet nie mam lodówki – krzyknął najgłośniej Maciek Muzaj i podniósł wysoko brodę, jakby nagle był pawiem z wielkim ogonem, a nie Maćkiem Muzajem ze strasznie dennym żartem.
– Nieśmieszne – powiedział Cupko i na pocieszenie klepnął go w plecy. Później spojrzał na mnie, na Aleksa i zrobił trochę urażoną minę. – Bardzo dziękujemy za zaproszenie.
– No, nie ma za co – wzruszyłam ramionami. – Nie wiem, czy wszyscy się pomieścimy przy jednym stoliku, ale cieszę się, że wiecie, iż jesteście mile widziani.
– Serio? – Kłos uśmiechnął się, jakbym dała mu poprowadzić bentleya.
– Jasne, że serio. Aleks, jesteś samochodem? Nie? To spoko, to wsiadaj do mnie.
Chłopcy popakowali się według własnych ustaleń, a zanim doszli do jakiegokolwiek porozumienia, my z Aleksandarem zdążyliśmy już dawno zająć swoje miejsca w moim białym fiacie i poczuć, jak to jest, kiedy zapada krępująca cisza.
– Nie, błagam, tylko nie to – jęknęłam, uderzając głową w kierownicę. – Tylko nie rób mi wyrzutów. Byłam pijana, wiesz o tym.
– Wiem – odpowiedział, wzruszając ramionami. – Nie robię ci wyrzutów. Tylko nie rozumiem, po co przyjeżdżałaś. To trochę bez sensu. Do tej pory dałem radę na mrożonkach i pizzy, a skoro nie masz ochoty mi nic zaoferować, to chociaż nie wpychaj mi wykałaczek w spojówki.
Tamci jeszcze trzaskali bagażnikami w swoich albo kolegów autach, więc mogłam bez oporów spojrzeć w kierunku Atanasijevicia i zamrugać dwa razy.
– Gdybym nie miała ochoty ci nic zaoferować, kolego - powiedziałam bardziej chłodno niż planowałam – toby mnie tu nie było, nie uważasz?
I wtedy cały mój samochód zajaśniał. Przysięgam, nie mam pojęcia, jak to się stało, ale nawet chłopaki spojrzeli w naszą stronę, bo chociaż Aleks tylko się uśmiechnął, to odniosłam wrażenie, że błysnęliśmy jak Gwiazda Śmierci, kiedy Anakin rozwalił ją od środka.
– Czy to jest dobry moment – zapytał chaotycznie Aleksandar – żebym cię pocałował?
– Myślę – pokiwałam głową z miną znawcy – że lepszego już nie będzie.
Chciałabym powiedzieć, że wtedy poczułam szaloną miłością płynącą z jego do moich ust. Albo chociaż, że był namiętny i dziki, aż moje organy rozrodcze zapulsowały w ulubiony sposób. Ale on tylko położył dłonie na moich policzkach i najgrzeczniej jak tylko potraficie to sobie wyobrazić, pocałował mnie w kącik ust.
Spojrzałam na niego, jakby dostał piłką w łeb od Grozera, ale tylko uśmiechnął się wesoło i kiwnął kciukiem w stronę przedniej szyby.
– Debile patrzą. Dokończymy kiedy indziej.
I ja już wtedy totalnie wiedziałam, że będzie fajnie. Będzie nam najlepiej jak tylko się da.
I ja już wtedy totalnie wiedziałam, że będzie fajnie. Będzie nam najlepiej jak tylko się da.
Skończymy to tak, okej? Miało być więcej, ale po co, skoro tak jest dobrze? Polecimy z dalszym materiałem i to będzie dużo prostsze. Chcę wam podziękować, że nie zapomniałyście i powiedzieć, że kocham was jak Iron Maiden, moją torbę z wielkim trójkątem, mentolowe slimy i mojito. Najmocniej.
Do usłyszenia w możliwie przystępnym czasie!