- Dobrze, w takim razie przyjadę
dzisiaj jeszcze do biura i to zrobię, tak?
- Świetnie.
- Świetnie, pa – i nawet nie
czekając na odpowiedź, wcisnęłam czerwoną słuchawkę, w
swojej oldschoolowej Nokii c3. Rzuciłam torbę na wysokie krzesło
barowe i udusiłam powietrze przed sobą, nie szczędząc przy tym
adekwatnych efektów dźwiękowych.
W Lokalu było jasno i
surowo jak zwykle. To był ten rodzaj modernistycznego hipsterstwa,
który objawiał się bielą, szarością i wegetariańską
żywnością, wspartą przez regionalne piwa i dwóch wysokich
barmanów z brodami, zbierającymi tipy dzięki świadomości swojej
urody i czaru osobistego. Tak się składało, że jeden z tych
barmanów był moim dobrym przyjacielem z ogólniaka.
Jako, że był środek
tygodnia, przed godziną zero, w lokalu Lokalu – idiotyczna nazwa,
tylko potwierdzająca całe hipsterstwo tego miejsca, albo po prostu
brak kreatywności Peja, czyli właściciela, była idealnym
podsumowaniem – ja i dwóch kolesiów od dłuższego czasu
ewidentnie ślęcząca nad swoimi butelkami z piwem, była całą
klientelą, Kuba mógł bez wyrzutów sumienia poświęcic mi całą
uwagę.
- Aż tak źle?
Normalnie w takiej
sytuacji, kazałabym mu zmilczec gestem, sama zagryzłabym język i
wyszła na papierosa, wracając po zupełnym oczyszczeniu z
toksycznych emocji, ponieważ każde najmniejsze wyduszenie z siebie
dźwięku, przerwałoby tamę, hamującą potok mojej od dłuższego
czasu kumulującej się agresji, ale tego dnia ugryzłam się już
tyle razy, że powiesiłam torbę na oparciu krzesła i samej
zajmując jej miejsce, przyłożyłam policzek do chłodnego, białego
blatu, po czym zaczęłam mówic:
Mój przyjaciel
skomentował to wyłącznie szerokim uśmiechem.
- Serio? - zapytałam z niedowierzaniem, podnosząc głowę i przeciągając samogłoski. - Zgrywasz się. Powiedz, że się zgrywasz.
- Zapytaj Szymka – rozłożył tylko bezradnie ręce.
Poczułam potworne
wyrzuty sumienia, bo Szymek rzeczywiście stał za filarem i coś
podliczał, a ja zamiast poświęcic mu chociaż dziesięc sekund na
przywitanie, byłam na granicy histerii ze względu na brak swojego
ulubionego kokosowego syropu.
- Jak na tyle zupełnie nie powiązanych ze sobą słów, wyszło ci całkiem logiczne zdanie – przyznał z uznaniem, uśmiechając się w ten sposób, przez który pod hipsterskimi okularami, wokół oczu robiły mu się urocze zmarszczki. - Niestety muszę przyznac Kubie rację, kokos wyszedł.
Rąbnęłam czołem o
plastik bufetu, aż dzbanki z wodą obok zabrzęczały, ocierając
się o siebie.
- Nie wiem – jęknęłam żałośnie. - Tak samo jak nie wiem po co planowałam pojechanie dzisiaj na basen, obcięcie włosów, przeżycie z moim iphonem do następnego lata i jakieś osiemdziesiąt procent innych rzeczy związanych z moim życiem.
- Właśnie miałem powiedziec, że chyba coś zrobiłaś z włosami – zauważył Szymon, podstawiając mi pod nos jakąś do połowy wypitą melisę. - To moja, ale z tej strony nie piłem, więc jakby co to się nie krępuj. Odebrałem już dostawę trzystu dwudziestu kilogramów jabłek, więc już nic bardziej stresującego nie powinno mnie dzisiaj spotkac.
Zrobiłam wielkie oczy,
tocząc spojrzeniem od jednego do drugiego.
Miałam w głowie
miliard myśli naraz: jak pogodzic basen z naprawą swojego błędu w
pracy jednego dnia przed zamknięciem, jaką kawę właśnie
improwizuje mi Jakub i czy będzie można ją w ogóle wypic, „jakby,
nie przeszkadza mi to, czy piłeś z tej filiżanki, czy nie, bo
byłam przez sześc lat harcerką, a poza tym jeśli wziąc pod
uwagę, że mam na ciebie straszną ochotę, to znając mojego pecha
i nie umiejętnośc zaplanowania trasy do spożywczego za rogiem,
będzie to najpewniej jedyna okazja, kiedy uda mi się wymienic z
tobą jakiekolwiek płyny ustrojowe.”
Zapytałam zatem:
- Na tydzień polski – odparł z fałszywym spokojem Szymon. - Mamy sezonowe menu na ten tydzień, będą warsztaty z robienia cydru i klasycznie: na każdym stoliku muszą stac jabłka. Więc to trzysta kilogramów by może nawet zeszło w ten tydzień. Tylko nikt nie wpadł na pomysł, żeby przysyłac je, no nie wiem, etapami? Więc teraz mamy te wszystkie jabłka w składziku z alkoholem i nie mam pojęcia co innego z nimi zrobic.
Byłam na granicy
wyczerpania i histerycznego płaczu, ale i tak roześmiałam się
głośno.
- No my nie bardzo – przyznał Kuba – a tobie co się stało z tymi wszystkimi rzeczami, o których mówiłaś?
- Nic – wzruszyłam ramionami – klasycznie, zaplanowałam. Wstalam o jedenastej, chociaż planowałam o ósmej, a mój telefon stwierdził, że nie będzie działał. Że się nie odblokuje i już. Potrzebuję jutro wolne, więc ustaliłam z moim szefem, że ogarnę dzisiaj klientów na dwa dni, tylko nie wspomniał mi nic, że mam siedziec w pracy do siedemnastej, więc o wpół do trzeciej zawinęłam do domu, po rzeczy na basen. Zaplanowałam korki, oczywiście korków nie było, zatem pojechałam do fryzjera dwadzieścia minut za wcześnie, obcięła mnie, zamiast długości, którą zaplanowałam zrobiła mi to i odmówiła absolutnie skrócenia ich jeszcze trochę, bo tak i chuj, stwierdziłam zatem, że przyjadę do was po szybką kawę i tak mam po drodze, ale jak wysiadałam z samochodu, zadzwonił do mnie Daniel, że doszli klienci na jutro, więc mam wrócic do firmy, póki Kuchnia nie wyszła, podac im poprawne ilości i dorobic torby. Potem się okazało, że nie ma mojego syropu. Mam dodawac coś jeszcze?
Chłopaki spojrzeli na
mnie z takim żałosnym współczuciem, że tylko sapnęłam cicho i
wsparłam głowę na dłoniach. Szymon przejął moje cafe latte od
Jakuba i postawił przede mną ostrożnie.
- Dobrze jest z tą długością – pocieszył mnie Kuba nieudolnie. - Tak też ładnie.
- To niemożliwe, żeby planowanie wchodziło ci aż tak źle – upierał się Szymek.
Wyjęłam tablet z mojej
bezdennej torby i zaczęłam logowac się na skrzyknę pocztową
mojego szefa, ponieważ potrzebowałam jak najszybciej podesłac
Kuchnii właściwie ilości klientów do obsłużenia na dzisiaj.
- I nie jest to wygodniejsze?
- Z moją nerwicą? - spojrzałam na niego wymownie. - Nie. Całe szczęście zaplanowałam wylądowanie w więzieniu i napisanie książki, więc może uda mi się nikogo nie potrącic.
- Nie wierzę – upierał się ze śmiechem.
- Słowo. Gdybym zaplanowała, że zaproszę cię jutro na drinka, to pewnie właśnie jutro wpadłbyś na miłośc swojego życia i oznajmił, że jesteś absolutnie zakochany. Ja bym sobie wtedy zaplanowała, że okej, to nawet lepiej, będziesz sobie z tą laską, my w tym czasie się zaprzyjaźnimy, kiedy się rozstaniecie, będziesz mi się wypłakiwał na ramieniu i w końcu zrozumiesz, że jestem wszystkim czego szukasz. Mam na myśli, to byłby najprostszy sposób do tego, żeby ułożyc ci długie, szczęśliwe małżeństwo. Trust me, I'm me.
Podsumowałam wszystko
nerwowym mrugnięciem i wbiłam wzrok w tablet.
Podczas swojej
histerycznej przemowy widziałam jak Kuba, stojący za plecami
Szymka, przechodzi z etapu histerii, poprzez panikę, niepomierne
zdumienie, aż do totalnej radości. Nie miałam pojęcia czemu to
powiedziałam. Pewnie dlatego, że jakiś czas temu zaplanowałam
nigdy nie podbic do Szymka, bo lubiłam Lokal, lubiłam Szymka i nie
chciałam nigdy zostac wygnaną przez poczucie wstydu i żałości.
Tak, no. Tak właśnie wygląda moje planowanie. Dziękuję,
pozdrawiam, polecam się na przyszłośc. Mogło to mieć również
jakiś związek z tym, że byłam kompletnie rozchwiana emocjonalnie
przez wszystko co stało się tego dnia, albo z tym, że raz w życiu
zamiast się ugryźc w język i pójśc zapalic, ja postanowiłam się
komuś wyżalic.
To pewnie ten bar tak na
mnie działał. Za dużo amerykańskich filmów.
Wróciłam do
sprawdzania poczty i chociaż na dzisiaj nie było żadnych
dodatkowych zainteresowanych naszym dietetycznym jedzeniem, zaczęłam
bazgrac nazwiska sportowców, którym jutro mieli gotowac moi koledzy
z pracy, choc spokojnie mogłam się tym zając już w biurze, a nie
korzystając z lokalowych serwetek.
Postanowiłam się też
utopic w moim cafe latte. Klasycznie, nie wyszło. Postanowiłam się
więc też nie topic, ale jak to mawiało się w dzieciństwie
„pierwsze słowo do dziennika, drugie słowo do śmietnika”.
Ciągle byłam cała, zdrowa i zażenowana do granic możliwości.
- Słucham zatem – wykrztusiłam resztkami odwagi.
- Po prostu zamiast czekac do jutra, zaproś mnie dzisiaj.
Kuba nie ruszający się
z miejsca i wyglądający na tle ściany alkoholi, jakby miał się
zaraz udusic z radości i powstrzymywanego okrzyku euforii, pokazywał
mi zaciśnięte kciuki, żeby dodac mi pewności siebie, ale to mnie
stresowało tylko jeszcze bardziej, więc zamiast powiedziec coś
nonszalanckiego w stylu „pozwolę sobie jednak poczekac, aż ty to
zrobisz”, wzruszyłam ramionami i wypaliłam:
- Jutro jestem w pracy – odparł przepraszająco, zakładając mi na kawę plastikowy kapturek. - Pojutrze.
- Pojutrze ja jestem w pracy do późna, a potem jadę na parapetówkę w stylu jak sześcdziesiątych. W piątek mam wolne.
- Ja w piątek zamykam – jęknął.
Jedyną moją reakcją
był głośny, szczery śmiech, który oczyścił mnie z całego
stresu.
- Sam widzisz –
rozłożyłam ręce, wzięłam tablet pod pachę, swoją torbę,
serwetkę i kawę. - Najwidoczniej nie jest nam to przeznaczone.
Pomyślimy o tym następnym razem. Może. Czyli właściwie nie, bo
chyba właśnie to zaplanowałam.
I machając im na
pożegnanie, odwróciłam się na pięcie i skierowałam do swojego
samochodu. Dopiero kiedy okazało się, że za szybko puściłam
sprzęgło i zgasł mi silnik, zorientowałam się trzęsły mi się
kolana z przerażenia.
I głupoty, bo chyba
właśnie przepuściłam prawdopodobnie pierwszą i ostatnią okazję
na randkę z Szymkiem. Może to nie moje planowanie ściągało na
mnie te wszystkie złe rzeczy, tylko, no nie wiem, IDIOTYZM?
Ja tylko sprawdzam. Jak wam nie podpasuje to napiszemy coś innego. Mam też pytanie osobiste, tylko to jest raczej pytanie do tych z Was, które trochę siedzą w moim pisajstwie, włącznie z tymi słabymi, starymi historiami.
Które opowiadanie (do 15 stron) przypadło Wam najbardziej i dlaczego?
Kocham, całuje, przepraszam za błędy i obsuwę. A.