piątek, 30 grudnia 2016

Kasjan cz.1: Szalone lata osiemdziesiąte.

  Cześć, jestem Mercedes, mam syna, który nie jest moim synem; w poniedziałki, wtorki i środy prowadzę lekcje dla młodzieży, która łudzi się, że z teatru da się wyżyć i właśnie wyrzucili mnie z radia, w którym prowadziłam audycje przez resztę tygodnia. Lubię brokuły i piwo żurawinowe, oraz cierpię na niedowagę, z czego cieszy się mój trener jogi, ale ubolewa lekarz pierwszego kontaktu. To prawdopodobnie nie ma nic wspólnego ze stanowiskiem, o które się staram, ale kazali mi państwo improwizować, więc improwizuję. Aha, robię naprawdę niezłe ciasto kokosowe.
***

  - Ale co ich obchodzi jak mam na imię? - zaśmiała się z zażenowaniem Mercedes.
  Kolesie byli wielcy, głośni i, szczerze mówiąc, trochę przerażający. Poza tym Mercedes naprawdę nie uważała, żeby drżeli z podekscytowania na myśl o poznaniu nowej pani fotograf, a cały ten Tomek, czyli dyrektor marketingu ich klubu, zarywał do niej w tak słaby sposób, że, skoro podpisała już umowę, chciała się stamtąd jak najszybciej ulotnić. 
  Zwłaszcza że Kasjana nie było jeszcze w domu, był na jakiejś imprezie i mogła sobie zrobić wieczór sam na sam ze sobą. Ewentualnie dodając do tego Beirut, albo Wishbone ash.
  - Obchodzi to się szkło, kałużę i imieniny - usłyszała niespodziewanie za plecami i poczuła się jeszcze gorzej, bo dryblas parsknął śmiechem, gdy na dźwięk jego głosu się wzdrygnęła. - Bartek jestem.
  - To jest Mercedes - przedstawił ją pospiesznie Tomek, nie pytając o pozwolenie - nowa pani fotograf.
  - Bardzo mi miło i jestem pewien, że chłopakom również będzie. By the way - zwrócił się do Tomka - czy już? Czekamy na ciebie. A w zasadzie to chyba na was.
  - Ale...
  - Ale, ale - przerwał jej Tomek - my tu jesteśmy jak jedna wielka rodzina, dawaj do chłopaków.
  I jak na komendę popchnęli ją lekko w stronę wyjścia z placu gry na umowne foyer hali, gdzie panoszyła się cała wataha wielkich gości.
  - Guys, guys - Bartek po raz kolejny popisał się swoimi umiejętnościami lingwistycznymi - to jest nowa pani fotograf. Mercedes.
  Poczuła się trochę jak obiekt biologiczny, zwłaszcza że, ku jej rozczarowaniu, naprawdę żaden jej nie zignorował, niektórzy wydali z siebie jakieś powitalne okrzyki, a kilku nawet mruknęło coś lubieżnego.
  - Co za wyczucie czasu - zawołał jeden z nich. - Zabieramy panią na imprezę integracyjną!
  Mercedes zemdliło. Jezu, wszystko tylko nie imprezy integracyjne.
  Gorzej, że zamiast się jakoś sensownie wymigać od razu, ona palnęła głupkowato:
  - Mercedes wystarczy.
  - Okej - rzucił ktoś jeszcze inny, najniższy i raczej nieurodziwy - to skoro jesteśmy w komplecie to Mercedes jedzie z nami.
  - Ależ to ja mam zupełnie pusty samochód - zaprotestował facet z lodowato niebieskimi oczami, o lekko ironicznym uśmiechu, którego Mercedes chętnie by brała. To znaczy faceta, nie uśmiech.
  - Nie, nie - potrząsnęła głową - Ja dzisiaj niestety nie mogę, poza tym jestem z Łodzi i w soboty mam rzadko PKSy.
  - Powiem ci dwie rzeczy - odezwał się podejrzanie wesoło Tomek - po pierwsze: nie przyjmujemy żadnej odmowy, a po drugie: tak się składa, że dzisiaj bawimy się właśnie w Łodzi.
  No, pomyślała Mercedes, to jestem w dupie.

***

  Nie pojechali do żadnego klubu, tylko do średniej wielkości pubu, który nazywał się Adrenalina i znajdował na obrzeżach centrum. 
  Plus był taki, że nie jechała z gościem, na którego mogłaby się w trakcie tej czterdziestominutowej podróży rzucić, tylko wynegocjowała podróż z Tomkiem, Bartkiem i dwoma kolesiami, a wszyscy oni razem tworzyli mieszankę wybuchową. Jeden z nich nazywał się Karol, drugi Andrzej i byli tak wielcy, że Mercedes miewała ataki klaustrofobii, której nigdy nie miała.
  - Mercedes brzmi dość oficjalnie - stwierdził w pewnym momencie podróży Andrzej, na którego wszyscy mówili per Wronka.
  - Moje dziecko mówi mi Mercy - odparła wtedy i z wariacką radością dostrzegła, że entuzjazm Tomka na wieść o latorośli, którą się opiekowała, trochę przygasł.
  - Hej - rzucił Kłos i dźgnął ją palcem, co było tak spoufałe i miłe jednocześnie, że od razu bardziej go polubiła - nie stresuj się tak, będzie fajnie.
  Zawsze kiedy to słyszała, nie było fajnie.
  Tym razem, co musiała przyznać z ręką na sercu, trochę się myliła.
***

  Niech Bóg błogosławi disco lat osiemdziesiątych i alkohol, pomyślał Michał, obserwując wirującą na parkiecie nową panią fotograf.
  Chłopaki ulokowali się w takim miejscu gdzie było blisko i do tańca i do bilardu, przy którym z uporem urzędowali. Na dodatek porozmieszczali się tak, że Plina prowadził i Michał mógł z czystym sumieniem pić ile mu się podobało, a w tej chwili podobało mu się dokończyć tego Lecha i pomyśleć co dalej.
  Przez pierwszy kwadrans pani fotograf była jeszcze drętwa, nieobeznana z towarzystwem i przerażona jak maleńka sarenka. Zwłaszcza że była drobniuteńka jak Baby z Dirty Dancing i przy chłopakach wyglądała jak przecinek. Sytuacja zmieniła się, kiedy Kłos zabrał ją na shoty z sokiem porzeczkowym, a potem jeszcze wypiła chyba więcej niż jedno martini. Od tej pory parkiet był jej i tańczyła z każdym siatkarzem, który tylko wyciągnął do niej rękę, choć, jak zauważył Michał, jej faworytem był Wrona i Maniek, kiedy przychodziła kolej pierwszego na celowanie do łuzy. 
  W końcu jednak nawet ona musiała odpocząć i Michał doszedł do wniosku, że to jest jego moment na chwilę poznania.
  Dorwał ją przy barze, jak bajerowała młodziutkiego bartendera o zniżkę na koktajl, którą oczywiście dostała, bo uśmiech miała tak zniewalający, że zdołałaby nim oczarować nawet Schopenhauera. 
  - Dobry wieczór.
  - A witam, witam - powiedziała już wesolutka i zziajana. 
  Chociaż zeszła z parkietu, żeby odpocząć, to nie mogła wystać na miejscu, bo nogi same ruszały jej się w rytm When the rain begins to fall.
  - Mercedes. Piękne imię - stwierdził Michał, bawiąc się zieloną butelką.
  - W Hiszpanii imię jak każde inne - odparła, wzruszając kościstymi barkami. 
  - Co nie zmienia faktu, że piękne - upierał się Michał, ale żeby za bardzo nie naciskać, zmienił temat, co chyba przyjęła z ulgą. - I jak się podoba hałastra?
  - Hałaśliwa - palnęła bezmyślnie i oboje parsknęli śmiechem z jej głupiego żartu. W końcu Mercedes przytknęła rękę do czoła i pokręciła głową. - Jezu, chyba przesadziłam. 
  - Spokojnie, zaraz pójdziemy tańczyć, to się otrząśniesz!
  - Pójdziemy? - zaśmiała się przepięknie.
  - Pójdziemy - przytaknął Michał solennie, rzucił barmanowi dwadzieścia złotych za toma collinsa Mercedes, wcisnął go w rękę Bartkowi razem ze swoim piwem i zawołał: - Zanieś do stolika, my idziemy tańczyć!
  A później, nie bacząc na nic, chwycił jej maleńką w porównaniu do jego, wypielęgnowaną dłoń i poprowadził na parkiet. Śmiała się głośno i olśniewająco. Ubrana w bladoróżową sukienkę, wirowała w jego rękach tak posłusznie, że Michał nie mógł wyjść z podziwu, jak będąc podpitą, mogła mieć takie poczucie rytmu. Nie rozmawiali, tylko tańczyli. Przetańczyli całą Marię Magdalenę, ale kiedy utwór dobiegł końca Mercedes wcale nie zachowywała się, jakby chciała zejść z parkietu. Wręcz przeciwnie, kiedy C.C.Catch zawyła Strangers by night, pisnęła jakby to był jej ulubiony utwór.
  Zabawne, pomyślał Michał i przyciągnął ją do siebie.
  - And lovers tonight inside our hearts are lovers tomorrow, but lovers by night sometimes be strangers today - zaśpiewał, ze wszystkich sił starając się nie krzyczeć jej prosto do ucha i być możliwie jak najbardziej kuszącym. Przynajmniej w połowie tak kuszącym jak była ona.
  Uniosła zuchwale głowę i spojrzała mu prosto w oczy, po czym uśmiechnęła się jednym kącikiem ust i sprowokowała obrót.
  To nie było spojrzenie, które mogło go w jakikolwiek sposób zniechęcić. Wręcz przeciwnie, dawał sobie duże szanse.
  - Już nie mam sił - jęknęła w końcu - chodźmy się czegoś napić.
  Michał nie zamierzał protestować. Uniósł ręce do góry pokazując jak bardzo poddaje się wszystkim jej decyzjom i wskazał jej stolik, żeby szła przodem.
  Kiedy tylko zawitali w jego skromnych progach, Bąkiewicz uradowany, że nie musi już pilnować tych wszystkich portfeli poleciał tańczyć z jakąś babką, która była brzydka i pijana, ale Michał to rozumiał. To był w końcu Bąkiewicz.
  Usiedli obok siebie, w sumie całkiem blisko, bo Michał czuł jak jej ciało poruszało się w rytm przyspieszonego oddechu i obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby jej ten oddech przyspieszyć tego wieczoru jeszcze raz.
  - Jezu - powiedziała w końcu z dziwnym oszołomieniem - znamy się półtorej godziny, a ja się czuję wśród was jakbyśmy się przyjaźnili od lat.
  Michał zrobił minę, pytającą co on biedny żuczek ma jej na to odpowiedzieć.
  - Tak to już z nami jest. Lubimy dobrą muzykę, alkohol i towarzystwo pięknych kobiet.
  - Dziękuję - odparła nieskrępowana komplementem. - Ja lubię dobrych tancerzy, przystojnych mężczyzn i wytrawne drinki.
  - Cholera, wychodzi na to, że byliśmy sobie przeznaczeni.
  - Cholera, najwyraźniej tak.
  Michał nie mógł oderwać od niej wzroku, a szczególnie w momencie, kiedy wytrzymała jego spojrzenie, a potem pochyliła się nad swoim koktajlem, obejmując ustami czarną słomkę w najbardziej erotyczny sposób, z jakim się kiedykolwiek spotkał.
  Zaśmiał się i pokręcił głową.
  - Nie masz serca.
  - Przepraszam - odrzuciła głowę, wybuchając perlistym śmiechem - nie mogłam się powstrzymać. Choć trochę mnie deprymuje ten blady ślad na twoim palcu.
  - Pokłosie przeszłości - uśmiechnął się Michał, nawet nie zerkając na swój serdeczny palec. Obrączki nie było na nim od pół roku i to było jedno z lepszych pół roku w jego życiu.
  - Mam przez to rozumieć, że odkryłeś, iż w rzeczywistości jesteś egoistą, który nie lubi być uzależniony od kogokolwiek? - drążyła, ale nie w żaden wrogi sposób. To brzmiało trochę tak, jakby się upewniała, więc Michał z czystym sumieniem przyznał jej rację. - To dobrze. Bardzo dobrze. O ile wiesz co mam na myśli.
  - Myślę, że wiem - odpowiedział grzecznie i nie mogąc się powstrzymać zaczesał jej za ucho cienkie, brązowe włosy. - A skoro już oboje wszystko wiemy, to skończmy te okrutne dywagacje.
  - Możemy pójść potańczyć, jeśli chcesz - zaproponowała z dziecięcą radością.
  - Nie możemy - odparł Michał, wodząc spojrzeniem po wszystkich torbach, plecakach i reszcie ekwipunku - ktoś musi tego pilnować.
  - No tak - zasępiła się, ale zaraz znowu rozbłysła. - W takim wypadku mogę ci pośpiewać.
  I podrygując płynnie, zaczęła nucić mu tekst Bad Boys Blue między innymi o tym, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko się zgodzi i, o panie, niedługo dwa serca będą bić w ekstazie. To było już dla Michała za wiele. Nie zastanawiając się nawet przez moment nad tym co robi, po prostu złapał w dłonie jej piękną twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi i pocałował z całą namiętnością, jaka się w nim kumulowała.
  - Wronka! - krzyknęła, gdy tylko Michał pozwolił jej odetchnąć.
  - Coś nie tak? - zapytał Andrzej, niezupełnie trzeźwy, ale dostatecznie ogarniający, żeby przybrać troskliwie-srogi w stosunku do Michała wyraz twarzy.
  - Usiądź tu i popilnuj rzeczy, dobrze? Pozdrów od nas wszystkich, my już lecimy.
  I w ten sposób wylądowali w Novotelu.












Bąkiewicz! Ileż lat ma ten tekst. Jeszcze nie ogarniałam wtedy żadnych koktajli. Musiałam porządnych kilka rzeczy poprawić. 
Nawet raz śmiechłam. Nie uważacie, że podryw Michała był słaby jak barszcz z torebki?
Lex, you're going to be dead tomorrow.
~A.

2 komentarze:

  1. Buziaki z zaświatów. Zrobiłam to dla dobra reszty Aromatów 😘

    OdpowiedzUsuń
  2. /zobaczenie tego tekstu było niespodziewane niczym hiszpańska inkwizycja, a podryw Michała rzeczywiście słaby jak barszcz instant.
    ale i tak jest cudnie, jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń