wtorek, 25 czerwca 2013

Cambio dolor.

      Życie kelnerki jest ciężkie.
      Życie kelnerki muszącej nosić sombrero i słuchać latynoskiej muzyki jest jeszcze cięższe.
      Życie kelnerki z sombrero obsługującej hordy rozwrzeszczanych siatkarzy przy akompaniamencie prawie-latynoskiego brzdąkania swojego ojca to już istny materiał na antyczną tragedię.
      – E, Milagros!
      Nie, nie mam na imię Milagros. Po prostu pan siatkarz Zatorski wierzy w każde słowo swoich kolegów, którzy najwidoczniej równie dobrze co ja wiedzą, że jest debilem.
      – Czego? – warknęłam, trzaskając menu o stolik, a Kłos z wrażenia dostał czkawki. – A ty – wycelowałam palcem w rozchichotanego Plińskiego – jeszcze raz mu powiesz, że jestem Milagros, Margarita czy inna Frederica, to ci dorzucę do drinka…
      – Pigułki gwałtu! – zgadł radośnie Woicki.
      – Czegoś na przeczyszczenie.
      – Cambio doloooooooooor por libertaaad – skwitował śpiewnie Winiarski, bo, jak zauważyłam, od czwartego drinka tylko taki był jego wkład w konwersację.
      – No na co się gapisz? – warknęłam do kolesia, który był nowy, a skoro był nowy, to trzeba było go utemperować, póki była okazja.
      – Oho – parsknął Bąkiewicz – Aniołek się zbuntował.
      – Nie krzycz na Aleksa, bo i tak cię nie rozumie – dodał Wlazły na kompletnym chilloucie i popatrzył na mnie, przekrzywiając głowę. Lubiłam go. Był jedynym człowiekiem z tej bandy, którego naprawdę lubiłam, bo sprawiał wrażenie, jakby był wiecznie na haju. Miał takie powolne ruchy, jakby go nic nie obchodziło. I zawsze mówił do mnie Jude, odkąd usłyszał, jak śpiewałam Beatlesów, myjąc podłogę. Lepiej, żeby nazywali mnie Jude aniżeli Milagros. Chyba, że w zadośćuczynieniu dostanę Facundo Aranę, wtedy przemyślę całą tę propozycję.
      – Czemu miałby mnie nie zrozumieć? – spytałam, zanim pomyślałam, a potem pomyślałam, pokojarzyłam i palnęłabym się w czoło, gdybym nie trzymała w rękach tacy z ośmioma piwami.
      – Gdyż, ponieważ, albowiem – rozpoczął uroczyście Daniel, unosząc znacząco wskazujący palec, który jednocześnie wskazywał na jego stan… wskazujący. – Eee…
      – Panu już dziękujemy – przerwał mu Wlazły i wcisnął krążek cebuli na rzeczony palec, co ponownie doprowadziło Plinę do chichotu, bo to jak mini hula-hop. 
      Na Boga, kogo ten ojciec sprowadzał do restauracji?
      – Cambioooo… – zaczynał Winiar, jak za każdym razem, kiedy nadarzyła się sekunda ciszy.
      – Zamknij się – burknęłam, bo to wcale nie jest prawda, że trzeba być miłym dla klientów. – Czego chcieliście, bo nie mam czasu?
      – Ej, ej, a… aa… aniołku – wymamrotał Bąku ze zmarszczonymi brwiami – ty nie…
      – Powtórz – syknęłam, na co on zmrużył oczy i spytał Kłosa, o co chodzi. Zatorski za to cieszył się jak kretyn, którym był.
      – Nie wiem, czego chcą moi koledzy – odezwał się ktoś za moimi plecami – ale ja bardzo prosiłbym o ciebie na wynos.
      Trochę mnie wzdrygnęło, ale automatycznie spojrzałam, co za upiór za mną stoi, lecz równie dobrze mogłabym tego nie robić, bo dokładnie w tym samym momencie Kłos krzyknął:
      – Kurzysko!
      A razem z nim Winiar:
      – Cambio dolor!
      Kurzysko, czyli tak naprawdę Bartek Kurek, uniósł wysoko brwi i, chichocząc, zerknął na mnie.
      – Ile oni już tu siedzą, że się tak załatwili? Z pół godziny?
      Miałam mu powiedzieć, że to było nieśmieszne ani nawet nietragiczne, ale Paweł Zatorski – chociaż siedział pod ścianą wciśnięty między zawodzącego Winiara a kręcącego cebulą kółka na palcu jak hula-hop Daniela Plińskiego – poderwał się na równe nogi i wyciągnął dramatycznie ręce w stronę Kurka, wołając:
      – Klejnocie koronny mego serca!
      – Aż tak? – zaśmiał się z uznaniem Bartosz Kurek. – Jeśli aż tak, to chyba spóźniłem się z kwadrans.
      – Stary, my jesteśmy tutaj z misją! – obruszył się Wujek, a nowy próbował się dowiedzieć what’s going on, więc Bąku przyszedł mu z pomocą:
      – Kurek przyjechał – odparł rzeczowo, na co tamten rozdziawił usta w niezrozumieniu, więc Pliński wcisnął mu w nie swoją cebulę.
      To była szansa, żeby odejść. Cichutko zostawić tacę, odwrócić się i zniknąć niczym rasowy ninja, korzystając z zamieszania. Zator tulił się do kurkowych nóg, Winiarski śpiewał, Daniel chichotał, a Mariusz jak zwykle miał wszystko gdzieś. Idealnie.
      – Dolores! – Bąkiewicz. Co za menda.
      – Jaka to misja? – spytał Kurek, zanim zdążyłam rozbić jego koledze kufel na głowie. Uwolnił się już z macek swojego wielbiciela, uprzednio stosując środki perswazji takie jak groźby, że wepch… zrobi mu krzywdę.
      – Ta misja nosi nazwę JUDE – wyjaśnił ochoczo Wlazły, a ja zapłakałam w duchu, bo to nie wróżyło nic dobrego.
      – I? – dopytał Bartosz, przyjmując obronną postawę, bo Zatorski podejrzanie na niego spoglądał.
      – I chodzi w niej o Jude.
      – Dolores – poprawił go jeden z Michałów.
      – Milagros! – oburzył się Kłos.
      – Esmeralda! – wrzasnął radośnie Pliński, a wszyscy zamilkli, więc Winiar już brał oddech…
      – Zamknij się – powiedzieliśmy zapobiegawczo równo z Kurkiem. Gdyby nie był siatkarzem, rzuciłabym mu porozumiewawcze spojrzenie… zza sombrero. Nie, tak czy siak bym tego nie zrobiła.
      – Zatem… – Kurek oderwał ode mnie wyczekujący wzrok, pewnie jednak licząc na jakiś gest pojednania, bo w końcu się zmówiliśmy i tyle nas łączy, ale nie dane mu było skończyć.
      – Zatem, więc, toteż – wyrecytował Daniel Pliński, nadworny znawca synonimów. – Gdzie jest moja cebula? – zainteresował się nagle, a Mariusz obojętnie rzucił, że przecież Aleks zjadł.
      Oskarżycielskie Ukradłeś moje hula-hop! ODDAJ! mieszało się z rozpaczliwymi Wait, ale… hej, Daniel!, lecz nikt nie garnął się do pomocy. Kurek odwrócił wzrok, jakby mu było wstyd za to, że zna takich ludzi, a Wlazły skutecznie odparł oskarżenia Zatorskiego o bycie konfidentem jednym spierdalaj:
      – Ty wredny, podstępny, dwulicowy kolaborancie. Ty konfidencie skończony, zdradziecka świnio, wstydziłbyś się!
      – Spierdalaj.
      – Jezu, co za rodzina – mruknęłam pod nosem. Miałam chytry plan. Miałam zrobić obrót na pięcie i uciec, ale mój pokaz umiejętności musztrowych skończył się zaryciem nosem o tors Kurzastego. Uniosłam ręce w geście sprzeciwu. – Dopiero co stałeś tam!
      – Madafakin' nindża – odparł dumnie, a ja mu na to:
      – Zaraz ktoś rąbnie cię kartą dań przez łeb.
      I kiedy odwrócił się, gotów obezwładnić każdego przeciwnika, uniosłam broń i wymierzyłam cios za sto punktów, po czym dodałam ze zdumieniem:
      – Madafakin' Nostradamus.
      Nie wdając się w zbędne konwersacje z jakimkolwiek siatkarzem i pozostawiając w tyle te straszne, stosunkowo obsceniczne rzeczy, które działy się przy stolikach 7, 8 i 9, schowałam się w Narnii, czyli na zapleczu.
      I to już totalnie nie było zabawne, gdy Kurek tam stał.
      – Co ty robisz?! – zawołałam zdruzgotana. Włazi to takie brzydkie, uszate na teren przeznaczony wyłącznie dla pracowników, nie wiadomo którędy, nie wiadomo po co, i wygląda jak półtora miliona nieszczęścia.
      Bartosz Kurek musiał pomyśleć nad tym pytaniem.
      – Chowam się – odparł zwyczajnie. – Nie zrozum mnie źle, bardzo ich kocham i są super, ale próbowałaś przebywać z nimi kiedyś po pijaku?
      Aż usiadłam na skrzynkach z winem.
      – Wyobraź sobie, że tak – parsknęłam. – Czego chcesz?
      – Przewaletuj mnie – stwierdził zwyczajnie, błyskając bielą zębów, za które pewnie zapłacił grube tysiące. – Miałem spędzić noc u Zatora, ale sama rozumiesz...
      Właściwie nie rozumiałam. Ja nawet nie chciałam tego rozumieć. Stałam przed nim, zapowietrzona, nie wiedząc, co powiedzieć, gdy wpadł Kłos.
      – A wy tu co? – zapytał, przeciągając samogłoski i sugestywnie poruszając brwiami. Jak ja ich nie znosiłam. – Francesca, twój padre zostawił ci karteczkę – tu radośnie pomachał karteczką – i wyszedł.
      Wyszedłem, napisał mi szczegółowo mój tatuś. Cudownie, tato, dzięki, nie domyśliłabym się.
      – No, idziemy – zarządził Karol, ciągnąc Kurka za ucho. – Ty Kurku!
      Dzwoneczek u drzwi zadzwonił, a ja się prawie przewróciłam. Sama, z bandą pijanych siatkarzy na głowie, miałam przyjmować gości.
      W progu stanęła Paulina Wlazły. Bąkiewicz aż zagwizdał. Maniek za to nagle stracił swą obojętność.
      – Mariusz!
      – Ojej – zdołał tylko wymamrotać i zaczął się szamotać, biegnąc do niej na łeb, na szyję. Pliński skwitował to złośliwym chichotem, który ucichł, gdy jego żona stanęła tuż przed nim.
      – Biedacy – ziewnął Zatorski i cielęcym wzrokiem zmierzył Kurka, który chyba chciał się za mną schować.
      Jednak Winiarskiego od śpiewania nawet żona nie odciągnęła.
      – Cambio dolor – zapiał cichutko, trochę żałośnie, i dał się wyprowadzić, nie oddając sombrero.
      Lokal opustoszał. Poszłam zakluczyć drzwi, pomachałam nawet Klosowi i odetchnęłam z ulgą.
      – To jak?
      Kurek stał naprzeciwko z szerokim uśmiechem. Boże.
      – Dobra – warknęłam – ale śpisz na kanapie.
      Kurzysko uśmiechnął się szeroko i prawie w podskokach zaczął ciągnąć mnie już do wyjścia.
      – Tak w ogóle to miło mi. Bartek.
      – Anka.




Tak się dzieje, kiedy jest już po północy i Aroma mówi mi: "Napiszmy coś". Napisałyśmy. Ja, wiecznie śpiąca beta, bardzo to lubię i mam nadzieję, że Wy też polubicie.
Podziękujcie Aromie za to, że mnie tak skutecznie molestuje.

11 komentarzy:

  1. lubię pijanych siatkarzy i Winiara śpiewającego Cambio dolor i Kurka-ninje też lubię! :D a Aromę to baaaaaaaaaardzo lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ale zajebiście. :D Uwielbiam Cię.

    OdpowiedzUsuń
  3. My uwielbiam ją,
    ona tu jest
    i pisze dla nas :D

    Aromo, ja wiem, że zapewne nie ma wiele do powiedzenia, ale proszę, nigdy, dopóki będziesz czuła się na siłach, żeby pisać, nie przestawaj tego robić :)
    Winiar z tym ciągłym śpiewaniem "Cambio doloooooooooor por libertaaad" jest tak słodki, a to jego pijaństwo sprawia, że już się w nim zauroczyłam :*
    Kurzysko, czyżbyś to coś miał mieć do naszej Ani?
    I jeszcze pytanko. Czy to jest jednoparcik, czy może szykujesz dla nas jakąś niespodziankę, bo wiesz my lubimy takie niespodzianki :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale to przecież nie ja pisałam! To Beta. Co wy, dziewczyny, pamiętnika Aromy nie czytacie? To moja Beta pisała. Ja tylko udostępniłam bloga. Cholera, I, widzisz, tak się kończy pisanie o sobie w trzeciej osobie. Aromaty wariują i nie rozpoznają, czy to Aroma mówi o Aromie, czy Beta mówi o Aromie.
    To nie ja, miśki. To Beta. Molestujcie Betę I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwariowałam, przyznaję się bez bicia, ale to z powodu, że się w tym zakochałam :*

      Usuń
  5. Ja Was bardzo proszę o częstsze molestowanie po północy. Chociaż trochę dziwnie to brzmi...

    OdpowiedzUsuń
  6. Tu pisze truposz, bowiem właśnie umarłam ze śmiechu. Cambio doloooooooooor por libertaaad!

    OdpowiedzUsuń
  7. Aromo, częściej molestuj Betę , bo śpiewający Winiar, potulny Pliński, mający dziwne zapędy Zatorski to jest to! Do tego Kurzysko? Lubię tą wesołą wersję (:

    OdpowiedzUsuń
  8. "– Nie wiem, czego chcą moi koledzy – odezwał się ktoś za moimi plecami – ale ja bardzo prosiłbym o ciebie na wynos."

    Aromcia, weź ty częściej molestuj Betę, co?

    OdpowiedzUsuń