Byłam średnio zadowolona, kiedy władował mi się do łóżka, zwłaszcza, że śniła mi się kumulacja w totolotka wpływająca na moje konto. Zamlaskałam i już miałam na niego nabluźnić, kiedy uśmiechnął się do mnie szeroko z zamkniętymi oczami pijanej osoby i mocno cmoknął w objczyk.
- Jezu, ale się zalałeś.
- "Bartuś" wystarczy - szepnął, jakby ktokolwiek miał nas usłyszeć i zaczął się wiercić pod moją kołdą. Nawet się nie rozebrał, więc ciekawa byłam jak on po takiej balandze jutro podniesie się z łóżka.
- No ale co ty robisz, w ogóle? Swojego łóżka nie masz?
- Cichaj, śpimy - mruknął i po sposobie w jaki to wypowiedział, zrozumiałam od razu, że nie ma sensu się z nim sprzeczać, bo tej nocy i tak do swojej sypialni nie dotrze.
- Tylko się do mnie nie dobieraj - ostrzegłam.
- Mhm - i na potwierdzenie swoich jęków wepchnął mi łapska pod t-shirt, ułożył się nochalem między moim 75C i szepnął cichutko: - Kocham cię, Koni.
- Bartek, na Boga, idź już spać - jęknęłam ostatecznie załamana i pogłaskałam go za uchem, co skomentował rozanielonym mruczeniem. A potem padł. Jak biedronka.
Obudziłam się pierwsza, a jakże. Ukuł mnie sprzączką od paska w miednicę, paskud zdziczały. I tak byłam wielce zszokowana, że przespałam z nim bite pięć godzin i generalnie obudziłam się tylko pół godziny przed planową pobudką. Wyplątałam się więc z jego rąk i nóg, polazłam do kuchni, nagotowałam kawy i naleśników, wygrzebałam tabletki przeciwbólowe i pościągałam pranie z suszarki w łazience zawieszonej pod sufitem, coby mu moje majtki na głowę nie spadły jak będzie rzygał. O dziewiątej dziewięc wytoczył się z mojego pokoju, trzymając się za głowę jakby miała mu się zaraz rozsypać i zapłakał:
- Cóż ja złego poczyniłem, że tak mnie ukarałeś, Boże mój?
- Odkleiło ci się? - zapytałam ze szczerym lękiem. - Denaturat chlaliście i ci się odkleiło?
- Koni - usiadł na krześle przy szklanym kuchennym stole i przyłożył policzek do chłodnego blatu - Koni ja już nigdy nie będę pił, ja przysięgam.
Widziałam te jego odruchy wymiotne, więc popatrzyłam na padalca tylko wzrokiem zarzucającym, że robi sobie ze mnie pieprzone żarty, a potem kazałam mu się wynieść do łazienki.
- Zrobię ci gorzką herbatę i kanapki na drogę.
- Klin, klinem - podpowiedział Silent Pit, pakując się do kuchni ze swoim pięknym uśmiechem. - Naleśniki i kawa? Och, Koni.
- Banany pokrój, handel wymienny - oznajmiłam poważnie i Cukiereczek ze szczerym zapałem zabrał się do roboty.
- O której wczoraj wrócił?
- Coś koło czwartej. Pijany jak wór. Powiedz mi, czy on coś chce od moich organów rozrodczych? - zmarszczyłam brwi i przerzuciłam naleśnika bez użycia łopatki. Nie złożył się, ani nie spadł, technika wrodzona. Po tatusiu.
Piter zakrztusił się kawą do tego stopnia, że wypłynęła mu nosem.
- Przestań, bo mi panele zapaskudzisz!
- Ja się topię, a ty o panelach - obruszył się piskiwie, a potem znów uśmiechnął tak pięknie jak to tylko on potrafi. - Nie wiem czy chce. Zapytaj się go. A skąd ten pomysł?
- Bo mi wczoraj miłość wyznawał. A ostatnio jak miałam okienko z 3D, to mi dziewczyny mówiły, że im zawsze chłopcy wyznają miłość na dyskotekach, jak liczą na bzykanie.
Cichy wyglądał na poruszonego. Nie umiałam do końca stwierdzić czy tym, że Kurek wyznał mi miłość, czy raczej tym, że gimnazjalistki bzykają się na dyskotekach ze wszystkimi kolesiami, którzy wyznają im miłość, ale na poruszonego wyglądał. Nawet stwierdził coś w stylu, ze świat schodzi na psy, ale była to żadna podpowiedź, a zaraz potem Bartosz na czworakach, niczym Bazyliszek ze swej jamy, wychylił się z łazienki i wybełkotał:
- Eeooiyyya.
Rzuciłam więc w niego paczką tejże Etopiryny i poradziłam, żeby się wykąpał, bo za godzinę mają trening. Był zbyt skacowany, żeby uświadomić sobie, że poprzedniego dnia skończyli rozgrywki klubowe i nawet, że zdobyli - tak dla odmiany - kolejne mistrzostwo Polski, zaklął więc szpetnie i zaczął się rozbierać już w drodze.
- Ubrania od razu do pralki! - krzyknęłam ponad ramieniem Piotrka, a potem krzyknęłam jeszcze raz, bo naleśnik mi się spalił.
Ja wiem, wam się to wydaje głupie i generalnie jestem w stanie się z tym zgodzić, ale po tej niezidentyfikowanej porannej rozmowie z Piterem, dużo myślałam nad tym jak facet mówi ci, że cię kocha. To znaczy, nie pod tym względem o którym mówiły moje uczennice z trzeciej gimnazjalnej, tylko w ogóle. Bartek powiedział, że mnie kocha. Czy to mogło coś oznaczać? Jasne, był zalany w trupa i to generalnie nie był pierwszy raz, kiedy powiedział mi coś takiego, ale przeważnie wywrzaskiwał to z siebie w odpowiedniej ku temu euforii, albo jak zgodziłam się, że zrobię mu pranie, przetrzymam go u siebie przez miesiąc po tym jak uciekł od Natalie i innych takich epizodach, kiedy z ulgą przyznawał "Maleńka, jesteś wielka".
To jak odezwał się do mnie w nocy brzmiało zupełnie inaczej i nie chodzi mi tylko o to, że bełkotał, ani o to, że szeptał. To znaczy, że to szeptał dało bardziej intymny wymiar temu... wyznaniu. Właśnie, to brzmiało jak wyznanie.
Z tym że nie miałam pojęcia jak o to zapytać Bartka.
Pod prysznicem musiał się zorientować, że film urwał mu się trochę po tym jak już dostał koronę i szampanem po mordzie, bo kiedy wyszedł owinięty w ręczniczek pytał mnie rozeźlonym wzrokiem, czemu próbowałam go znowu wysłać do roboty.
Udawałam głupią nad miską z gorącą wodą, do której wrzuciłam zatłuszczone talerze po moich i Pitowych naleśnikach.
A propos Pita to stał właśnie w drzwiach i machał mi ramieniem, bo w obu rękach miał swoje walizki i torby.
- Silent Pit, idzie podbijać świat - wypiał pierś i mrugnął do mnie - Ciao, bella. Będziemy w taczu. Wiesz, w kontakcie.
Nie pytajcie czemu od razu spojrzałam na swój kontakt, do którego podpięłam czajnik. Chyba rzeczywiście chciałabym, żeby w nim był. Ale w porządku, rodzina to rodzina. Trzeba utrzymywać z nią kontakty póki czas, póki nie ma zgrupowania, kadry i tych wszystkich brzydkich wyjazdów. O, właśnie.
- A ty nie jedziesz do domu? - zapytałam Bartosza z wystudiowaną obojętnością na jego kwadratowy, jak dla mnie przesadnie umięśniony tors i tę małą, lekko poszarzałą szmatkę w której wyglądał jak Tarzan w przepasce na biodrach. Nie żeby mnie w jakiś specjalny sposób jarał, chyba za długo go znałam. Ale z drugiej strony, sami rozumiecie.
- Wyganiasz mnie? - przyłożył rękę do piersi, jak taki cnotliwy pedałek i dopił resztkę mojej czarnej, słodkiej kawy.
Idź na całość, idź na całość!
- Wiesz - wytarłam ręce w ściereczkę - generalnie mi nie przeszkadzasz. Dopóki nie ładujesz mi się nad ranem do łóżka i nie zaczynasz się do mnie dobierać.
Ding, ding, ding.
Zakrztusił się fusami, tak jak Cukiereczek chwilę wcześniej. Z tym że Bartoszowi zajęło trochę więcej czasu doprowadzenie się do porządku. I był bardzo poczerwieniały.
- Więc - próbował się roześmiać, co wyszło mu tak żałośnie, że tylko westchnęłam. - Dobierałem się do ciebie?
- Aha - przytaknęłam i żeby nam obojgu nie utrudniać sprawy schowałam się w lodówce, przestawiając dżem z jednej półki do drugiej, byle tylko nie musieć patrzeć w jego stronę. - I wyznałeś mi nawet miłość!
Na kilka długich sekund zapanowała cisza tak ohydna, że nieomal włączyłam radio, żeby ją przerwać. W głowie zaczęłam już nawet rozkminiać, którą staję ustawić, żeby przypadkiem nie trafić na jakąś nastrojową pościelówę, albo Joe Cockera ze Striptizu, kiedy Bartek zapytał głosem oscylującym między amanetem wieczorową porą, a przerażonym, wykastrowanym Kurkiem.
- I co ty na to?
- Kazałam ci iść spać - odparłam zwyczajnie. - A co? Liczyłeś na jakieś płomienne wyznanie?
- Może?
Odwróciłam się do niego twarzą i, o mój Boże, on był tak strasznie nagi i tak nieudolnie próbował być pewny siebie, że parsknęłam śmiechem. Szybko spróbowałam się ogarnąć i wymienić go na piękny, szeroki uśmiech, ale jak mi wyszło wiedział tylko Bartek.
- Ubierz się - poprosiłam.
- A właśnie, że nie - podparł się pod boki i uśmiechnął lekko - nie ubiorę się. A co? Rozpraszam cię?
- Jasne, że mnie rozpraszasz. Przecież czekałam na ten moment tak długo - tak naprawdę wcale na niego nie czekałam. A przynajmniej nie świadomie. Po prostu, kiedy on nastał, zdałam sobie sprawę, że totalnie jara mnie Bartek Kurek. - Nie, serio, idź się ubierz.
Nie ubrał się. Nawet nie poszedł. Tylko wstał i popatrzył na mnie, ostatkiem sił powstrzymując się przed wzięciem wielkiego oddechu na odwagę.
- Konstancja.
- Bartek, co ty robisz? - zapytałam, próbując ukryć panikę.
- Wyznaję ci miłość - zaśmiał się pod nosem, spoglądając najpierw na podłogę, a dopiero później na mnie. - Na trzeźwo.
- Okej - pokiwałam głową. Zrozumiałam. Chyba. To znaczy, o ile to się wszystko działo naprawdę. - I co teraz?
- Skoro Cichego już nie ma - uśmiechnął się wyzywająco, najwyraźniej zdobywając wiarę w siebie - możesz powiedzieć, że też mnie kochasz i uwieńczymy to seksem na blacie kuchennym.
- Boże, nie!
Bartosz mimowolnie przybrał taką minę, jakbym mu strzeliła po pysku i przytrzasnęła penisa drzwiami frontowymi. Zamrugał kilka razy i prawie już odwrócił się na pięcie, żeby uciec, kiedy uzupełniłam:
- Wszędzie, tylko nie na kuchennym blacie.
ja pierdolę, Aroma wróciła <3
OdpowiedzUsuńMoja reakcja była dokładnie taka sama, szkoda, że niecały miesiąc później. Jak zwykle jestem na bieżąco <33 ;D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOKURWAMAĆ.
OdpowiedzUsuńBo ja, to aż zaniemówiłam.
Aromo, więcej!
No i co? Czy Ty jesteś poważna?! Co Ty sobie w ogóle wyobrażasz ja się pytam? Tobie się pewnie wydaje, że ot, wrzucisz sobie takiego tam Kurka z Konstancją, a potem cisza jak makiem zasiał przez kolejnych ileś tam miesięcy. Publicznie Cię informuję, że NIE MA TAK. Do pisania Cię nie zmuszam, wiem jak jest (chociaż jakby Ci się zachciało to naprawdę, naprawdę, nie mam nic przeciwko!), ale dać znak życia to byś mogła. Na fejsbuku (choć nie wiem jak to z Twoją żoną) czy coś.
OdpowiedzUsuńA poza tym to wiadomo, standardowe "podoba mi się", "Kurek jest taki zabawny" (eee... no, załóżmy, że to wypływa spod moich paluszków), "czemu to takie krótkie?!" i "omójborze, wróciłaś!".
A ja skończyłam.
Pa.
PS: No wiesz, przepisywanie z obrazków?! To mnie zabija.
bądźmy w taczu
OdpowiedzUsuńGenialne, tyle powiem, bo ja na prawdę nie wiem co napisać. Tak i piszę bezsensu, że nie wiem co napisać, kiedy to jest genialne...
OdpowiedzUsuńTo znowu jest genialne... Ja chcę i proszę o więcej... Pisz więcej... Ja czekam jak coś i zapraszam do siebie http://add-me-wings.blogspot.com/.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Dzuzeppe
Ps. Błagam cię wyskrob coś więcej :)
AA! Nawet nie wiesz jak się ciesze, że wróciłaś. (:
OdpowiedzUsuńAaaaa, dziki szał. Jak ja uwielbiam Twoje pisanie. :)
OdpowiedzUsuńAroma, kocham cię!
OdpowiedzUsuńSkoro nie na blacie kuchennym, to może na stoliku?
Pozwolę sobie zauważyć, że jeśli chodziło o "You can leave your heat on" to oryginalnie utwór jest z filmu "9,5 tygodnia".
OdpowiedzUsuńOraz że uwielbiam Twoje poczucie humoru;)