Jakoś nie mogłam stwierdzić co sprawiło, że na sam jego widok miękły mi kolana pod moją togą w kolorze kości słoniowej - czy jego urzekająca twarz, czy te czarne obcisłe dżinsy.
Tak naprawdę nawet nie wyglądał jak Hades. Bardziej jak, no nie wiem, gwiazda rocka? Zwłaszcza w tej skórzanej kurtce i spranej koszulce z wizerunkiem paskudnego szkieletu wymachującego zniszczoną brytyjską flagą.
Z Hadesa to on miał tylko klucze przytroczone do szlufki w spodniach. Pęk starych, mosiężnych kluczy na dużej okrągłej zawleczce.
Matt był naprawdę świetny i byłam tego pewna pomimo tego, że rozmawialiśmy ze sobą tylko raz na bankiecie, który zorganizowała SKRA po tym jak wygrała Ligę Mistrzów.
A wiecie o czym gadaliśmy? O egzystencjalizmie.
Wpieprzaliśmy koreczki z oliwek i fety, po tym jak oboje wypiliśmy o parę drinków za dużo i staraliśmy się namówić spikera, żeby dał nam mikrofon, żebyśmy mogli porwać tłum.
My mówimy "Schopen", wy mówicie "Hauer"!
Serio, to było szalone. Zwłaszcza, że żadne z nas nie wiedziało, że Schopenhauer skupiał się głównie na pesymizmie.
- Przepraszam, którędy na Olimp? - zapytał z uprzejmym zainteresowaniem.
- To zależy w jaki sposób chce się pan tam dostać - odparłam pospiesznie z miną niewiniątka, a potem uśmiechnęłam się zaczepnie. - Znam kilka naprawdę przyjemnych.
Jak na Hadesa wybuchnął zadziwiająco przyjaznym śmiechem i zaprosił mnie na parkiet.
Nie byłam w stanie stwierdzić, czy gospodarz centaur nie znalazł żadnej antycznej muzyki, czy Orfeusz jeszcze wyciągał z hadesu Eurydykę (A może wcale się jeszcze nie dostał do podziemia? Ostatecznie władca i wszystkie klucze właśnie miał obracać mną na parkiecie), ale zamiast porządnego greckiego brzmienia na harfie, musieliśmy się obejść takimi zespołami jak Alphaville, Modern Talking, C.C.Catch i wszystkimi odmianami rocka lat osiemdziesiątych.
Zerknęłam niepewnie na swoją togę i przez chwilę ze śmiertelnym przerażenie wyobraziłam sobie jak robię podwójny obrót, a potem wszyscy goście oglądają moje organy rozrodcze.
Ale mój Hades najwidoczniej był również Wyrocznią z Delf, ponieważ zamiast posłać mnie w eter do rytmu "She Bangs", położył sobie moje ręce na karku i zaczęliśmy się bujać w wyimaginowanym przez nas rytmie.
- Długo zostajesz w Polsce? - zapytałam, prawie przyciskając usta do jego ucha.
- Masz na myśli: kiedy wracam do Podziemia, tak?
Jeśli była jakaś rzecz, której nie lubiłam bardziej niż nieuzyskiwania odpowiedzi, to bły to karaluchy. Naprawdę, nienawidziłam tego pełzającego paskudztwa i tego, gdy o coś pytałam, w zamian otrzymując tylko ciszę.
Nie miałam więc pretensji do Matta, że kilka razy powtórzył "Afrodyto?", za każdy razem trochę bardziej zniecierpliwionym tonem.
Tylko że ja nie mogłam mu odpowiedzieć.
I nie dlatego, że z wrażenia zapomniałam jakie było pytanie. Nie odpowiedziałam, ponieważ miałam wrażenie, że wszystkie moje funkcje życiowe ustały i gdyby nie to, że nie da się zabić Olimpijczyka, to pewnie leżałabym już na parkiecie nieżywa.
Według mnie to chyba dostateczne uzasadnienie, dlaczego na widok jaki ukazał mi się w drzwiach ogrodowych andrzejowego domu, zaczerpnęłam mocny haust powietrza.
Mój związek z Gregorem był dość dziwaczny.
No dobrze, to nawet nie był związek.
Nie zmienia to jednak faktu, że mieliśmy pewną umowę na temat naszych relacji ze sobą i z innymi przedstawicielami płci przeciwnej.
Mieszkaliśmy zbyt daleko od siebie, żeby być w prawdziwym, stałym związku, ale zawsze kiedy znajdowaliśmy się w tym samym miejscu, zachowywaliśmy się jak para. Nie było mowy o tym, żebym na przykład przyszła na urodziny Kłosa z Wroną, albo tym bardziej z Hadrianem. Było kilka takich imprez okolicznościowych, na których zawsze bywaliśmy razem.
Między innymi do takich imprez należały tematyczne domówki u Wrony.
Dlatego kiedy zobaczyłam do z tą Erynią - no dobra, z Persefoną, ale zdecydowanie bardziej pasowałaby do niej Erynia. Skrzyżowana z Wodnikiem i Lwem Nemejskim. - dostałam takich spazmów, że Anderson wyprowadził mnie do ogrodu, posadził na huśtawce i kazał sobie wszystko opowiedzieć.
- Nie, Matt - powiedziałam na początku kręcąc głową. - Naprawdę nie ma o czym mówić.
Oczywiście było., Przecież ja na swój sposób tego głąba kochałam. A on? Zostawił mnie dla jakiejś tam Persefony, która kompletnie o nim zapominała, gdy tylko nachodziły wiosna z latem.
Dlatego właśnie po dwudziestu minutach nieprzerwanych nalegań opowiedziałam mojemu Hadesowi wszystko.
- Zawsze możesz się przepoczwarzyć - stwierdził wtedy radośnie.
- SŁUCHAM?
- Wiem, że wyglądasz naprawdę olśniewająco, ale nikt nie powiedział, że Nemezis nie była piękna. Wręcz przeciwnie, myślę, że skoro była boginią zemsty i równowagi jednocześnie to chyba zasługiwała na trochę urody w zamian. Myślę, że powinnaś mu pokazać co zmienił na, cóż, Persefonę.
- Nie zamierzam się mścić, Matt, ani tym bardziej nikogo wykorzystywać. Nie wspominając o tym, że większość gości jest z kimś.
- Ja nie jestem - olśnił mnie uśmiechem. - I z wielką chęcią dam się trochę powykorzystywać.
W momencie kiedy postanowiłam zgodzić się na propozycję Matta Andersona o tym, żeby go wykorzystać i w tej sposób zrobić z siebie Nemezis na oczach mojego byłego, z którym de facto nigdy nie byłam, ze środka rozbrzmiały pierwsze takty utworu Sandry pod tytułem "Maria Magdalena".
Kiedy jeszcze chodziliśmy z Wroną do jednej klasy w ogólniaku mieliśmy swoją paczkę sześciu osób, z którą przynajmniej raz w miesiącu robiliśmy kameralne popijawy u Damiana. Damian był spod Nysy i w związku z tym, że mieszkał na stancji u kolesia, który miał na wszystko wyrąbane, więc aż szkoda było nie wykorzystać takiej okazji. Nasza paczka nazywała się Anonimowymi Discofilami, a oficjalnym hymnem była właśnie Maria Magdalena. Kiedy więc zaczęto grać, według tradycji przejęłam plastykowy kubek, wypełniony do połowy rumem z colą, który znajdował się w dużym półmisku (rum) jak poncz i krzyknęłam do Wrony przez cały dancefloor:
- Do hymnu!
Nagle dookoła mnie znalazła się ta reszta Discofilów, która była obecna i wszyscy z dzikim entuzjazmem zaczęliśmy się drzeć:
- I'll never be Maria Magdalena!
A potem jak rozkazywała tradycja, wyzerowaliśmy alkohol trzymany w rękach, ówcześnie wykrzykując toast "za Pana Piotra", co jest strasznie długą historią i wiąże się z naszym licealnym konserwatorem.
Oczywiście taka manifestacja wspomnień od razu zwróciła uwagę wszystkich gości.
I kiedy mówię "wszystkich" mam na myśli wszystkich.
Grześka również.
A później, zupełnie niespodziewanie, kiedy zaczęłam hiperwentylować, pocałował mnie Hades.
I nie mam tu na myśli żadnej bujnej metafory związanej ze śmiercią, czy krainą podziemia.
Nie, po prostu pocałował mnie Hades.
To znaczy Matt Anderson.
Chcę tylko zaznaczyć, że zwykle tak nie wariuję. To znaczy nie zaczynam hiperwentylować. Jestem raczej kobietą czynu, na co może wskazywać fakt, że przed domówką u Wrony dałam sobie zrobić Ombre, złote kreski na powiekach i pozwoliłam Hadrianowi wydepilować sobie każdą cześć ciała.
Każdą.
Tylko, że kiedy zobaczyłam jak Gregor zaczyna się w moją stronę zbliżać z jakiegoś powodu przestałam racjonalnie myśleć. Stałam tylko z pustym kubkiem po rumie z colą i powtarzałam w myślach "Co mam zrobić? Co ja mam zrobić?"
A potem Matt odwrócił mnie w swoją stronę i pocałował. W usta. Naprawdę namiętnie, chociaż w naszej umowie o przepoczwarzaniu się w Nemezis nie było nic o całowaniu, a przynajmniej nie do chwili gdyby Łomacz pocałował swoją Persefoną, a szczerze mówiąc nic takiego nie widziałam.
Widziałam tylko jak na widok Matta całującego mnie w usta, robi obrót na pięcie i gwałtownie wychodzi z pokoju.
- Smakujesz wódką - roześmiał się Matt.
- Ponieważ piłam rum - powiedziałam zmartwiałymi wargami, nie mogąc pozbyć się sprzed oczu widoku Łomacza wychodzącego do ogrodu w ten okropny sposób.
Widział jak całowałam się z Andersonem! To źle, czy dobrze?!
- Dodał do tej coli rum? Nie spodziewałem się po nim takiego podstępu!
- Matt, czemu to zrobiłeś?
- Czemu zrobiłem: co? - zapytał jakby naprawdę nie wiedział o czym mówię.
- Czemu mnie pocałowałeś?
- No bo przecież mieliśmy się zemścić na Gregorze, tak?
- Tak, ale...
Nikt nie mówił o całowaniu!
- Żadnego "ale" - przerwał mi z uśmiechem, a później obrócił. W tle leciało Rhythm Divine Iglesiasa i Wrona na środku parkietu próbował tańczyć salsę, którą normalnie umiał, ale bez wielkiego centarowskiego tyłka. - Przestań się nim przejmować i po prostu się baw.
A potem zaśpiewał mi do ucha "Nothing else matters, just you and the night".
Tylko że owszem, miało coś znaczenie. Grzesiek i to jego rozczarowane spojrzenie.
Nie sprawdzałam przecinków. Nie chciało mi się. Dajcie spokój, kto w dzisiejszych czasach poza nimi zwraca uwagę na przecinki?
poplątałaś Aromo. Jestem strasznie ciekawa, co z tego wyniknie. Bo skoro oni nie są razem, to co znaczyło to rozczarowane spojrzenie Grześka? I czemu ona się tym tak przejmuje?
OdpowiedzUsuńMatt chciał dobrze, ale chyba mu nie wyszło.
Ja zwracam uwagę. Ale Tobie brak przecinków i ze dwie literówki mogę wybaczyć.
OdpowiedzUsuńGREGOR! Tym Gregorem zrobiłaś mi dzień. Tydzień. Życie. Gregor, Gregor, mój kochany Gregor! Pieprzyć to, że przyszedł z Persefoną, przez co chitonowa nimfa musiała się przeistoczyć w Nemezis (dzięki czemu pocałowała Matta Andersona. Jakby zignorować ładunek emocjonalny, to nie byłoby wcale takie złe). Kocham Łomacza-Wolverine'a, a pokochałam dzięki... Zaraz, to był Hotelowy Skwar? Chyba tak. W każdym razie Twój Gregor wtedy mnie zachwycił. I tu zachwyca również, choć na razie go więcej nie ma, niż jest.
I wcale się nie pogniewam, jak Persefona zginie śmiercią tragiczną. Na przykład wypchnięta przez okno zadem centaura.
Gregor ach. Pierwszy obiekt westchnień dziecinnych lat. We wszystkich wywiadach odnoszę wrażenie że to człowiek który nie skrzywdziłby muchy. Proszę jak z kobietami mu nie idzie. A Matt za piękny na ten świat jest jak widać także duchowo. Ratowanie chitonowych dam przecież do obowiązków Hadesa nie należy a jedak ;) I co z tą Nemezis będzie? Rany jak ja pieprzę z samego rana
OdpowiedzUsuńAroma, no proszę cię, za takie opowiadania powinno się wsadzać ludzi do więzienia. Uzależniasz mnie. Nawet od Matta, który zawsze mnie ani ziębił, ani grzał!
OdpowiedzUsuńArcio.
OdpowiedzUsuńJest Arcio, jest miłość. Wielka miłość. Miłość tak wielka, że nawet nie razi mnie, że to Anderson.
Mówię "Hauer".