poniedziałek, 18 marca 2013

Będzie fajnie, part one.


      Powiem wam tak - jak się ma młodszą siostrę zwariowaną na punkcie siatkówki, to nic nie jest proste. Nawet dobranie odpowiedniego stroju.
Był drugi tydzień marca, a na zewnątrz chyba z osiemnaście stopni. Żadnego wiatru. Był drugi tydzień marca, a ja zamiast siedzieć gdzieś w parku i słuchać Beatlesów, dostawałam opieprz za to, że popitalałam w tiulowej sukience, skórze i trampkach. Na dodatek czułam się jak totalna idiotka, gdy, jak powiedziała mi moja jedenastoletnia siostra, obczajał mnie Maciek Muzaj.
Oczywiście Sara nie powiedziała, że mnie obczajał, tylko że chyba czegoś ode mnie chciał. Nie zapytała również, czy ja czegoś przypadkiem nie chcę. A chciałam. Wtopić się w swoje plastykowe krzesełko, bo sama zauważyłam to wcześniej. To, że mnie obczajał.
– W górę serca, Bełchatów wygra mecz! – Sara darła się prawie tak głośno jak ci ludzie w środkowej trybunie, wszyscy w dokładnie takich samych żółto-czarnych koszulkach, i ja totalnie zaczęłam się zastanawiać, skąd u niej miłość do tego pochrzanionego sportu. Zamiast śpiewać piosenki One Direction ona wykrzykiwała sportowe przyśpiewki, a zamiast tańczyć Gangam Style machała rękami w górę i w dół, gdy piłka odbiła się od rąk jakiegoś gościa i trafiła w boisko po przeciwnej stronie.
Nie miałam pojęcia, co się stało, ale w jednej chwili cała hala wybuchnęła wrzawą, a Sara rzuciła mi się w ramiona i krzyczała coś w stylu „taaaaaaak!”, co niestety niewiele mi wyjaśniało.
– Wygrali? – zapytałam głupio.
– No raczej. Idę po autograf! – i nie zwracając uwagi na moje głupkowate „czekaj!”, pobiegła w dół schodkami. 
Siatkarze poszli poprzybijać piątki z kibicami, dziennikarze zaczęli ich od razu męczyć o wywiady, a moja mała siostra zginęła mi w tłumie, nim zdążyłam pozbierać nasze puste opakowania po popcornie, butelkę po coli i dwie wiosenne kurtki.
Stanęłam na środku i zaczęłam się rozglądać, ale oczywiście nigdzie jej nie było.
– Sara!
Zgubiłam dziecko. No po prostu zajebiście.

– Ostatni raz zrobiłaś coś takiego! – syknęłam. – Dziękuję panu – powiedziałam do ochroniarza, złapałam ją za nadgarstek i zaczęłam prowadzić w stronę wyjścia.
Koleś spojrzał na mnie z dezaprobatą i miałam ochotę mu przywalić, bo skoro jest taki mądry, to niech sam przypilnuje tego Diabła Tasmańskiego, a dopiero potem robi mi wymówki na temat opieki nad dziećmi. 
Sara zaczęła pociągać nosem i choć byłam na nią wściekła, to zapytałam co się stało.
– Nie dostałam autografu od Olka.
– Jakiego znowu Olka? – zapytałam, przewracając oczami.
– Od tego Serba, co to nigdy nie umiem wymówić jego nazwiska.
Spojrzałam na nią jak na wariatkę i zaczęłam się śmiać.
– I tylko dlatego płaczesz?
– Tak – odburknęła i to mnie już totalnie rozwaliło, więc przycisnęłam ją do swojego biodra i korzystając z okazji, że żeby wyjść z hali trzeba było przeleźć przez barierkę, a przez barierkę w tłumie ludzi nie przełazi się tak łatwo i szybko, to potargałam jej włosy i stwierdziłam: – Jak przyjedziemy następnym razem, to dostaniesz.
– Wcale nie – burknęła znowu i zaniosła się takim płaczem, że zaczęła hiperwentylować. – Bo on nie mówi po polsku i zawsze jest tyle dziewczyn do niego, że nigdy się nie dostanę!
Wiem, że to z mojej strony okropne i że ona bardzo to przeżywała na swój własny, dziecięcy sposób, ale po prostu nie umiałam powstrzymać śmiechu.
– A po angielsku mówi?
– Tak.
– To ja do niego pójdę i ci wezmę, dobra? 
– Pójdziesz? – upewniła się, a jak kiwnęłam głową, to zaczęła się trochę uspokajać. Wprawdzie ciągle miała popłaczową czkawkę, ale przynajmniej nie zawodziła już na pół hali.
– No już – pociągnęłam ją za kitkę – przestań płakać, bo jak spotkamy kogoś na zewnątrz, to będziesz wyglądała jak czarownica.
Spojrzała na mnie przestraszona i uspokoiła się momentalnie. 
Tak. To jasne, że kogoś spotkałyśmy. To się w końcu nazywa ironia losu, no nie?
Rzecz się miała następująco: na godzinę przed meczem Dąbrowskiego jest jeszcze otwarte, a Sara tak bardzo nie mogła się doczekać, że byłyśmy nawet półtorej godziny przed czasem. Zaparkowałam zatem swojego fiata 500L na placu na przeciwko hali i czekał tam na nas cierpliwie. 
Jezu, gdybym wiedziała, że jakiś debil zastawi mi wyjazd, to postawiłabym go na 1 Maja. 
Podrzuciłam ręce i rozejrzałam się w poszukiwaniu właściciela białej A klasy, ale jedyne co zobaczyłam to jakiś oszołom przebiegający przez ulicę i watahę panienek, które coś do niego krzyczały spod wejścia.
Potem poczułam, że coś szarpie mnie za rękę.
– No co? Nie mogę wyjechać, dopóki nie zabiorą stąd tego mercedesa – wskazałam kciukiem na auto i wyciągnęłam do Sary dłoń z kluczykami. – Jak chcesz, to wejdź sobie do środka i włącz radio.
Ale moja siostra nawet nie spojrzała na ofertę, którą jej złożyłam. Ciągle potrząsała moją drugą ręką i wpatrywała się w dal oczami wielkimi jak spodki.
– To jest on! – zawołała i zaczęła podskakiwać w miejscu. – Weź mi autograf!
Zanim skojarzyłam jaki on i co się w ogóle dzieje, przy białej A klasie stanął rzeczony oszołom z rozpieprzoną burzą loków na głowie i zasłonił usta dłońmi.
– Przepraszam – powiedział i wcale nie brzmiało to jak serbski ani nawet angielski. 
– Olek! – krzyknęła moja siostra, ale wcale nie do niego, tylko do mnie i ze zniecierpliwieniem wskazała gościa dłonią. – No, weź mi ten autograf! 
Podniosłam głowę i tak naprawdę dopiero teraz kolesia dostrzegłam. Jasne, macie rację. Powinnam wcześniej ogarnąć, że gość jest siatkarzem, bo po pierwsze: widziałam go przez ostatnie dwie godziny na hali; po drugie: był wielki jak stodoła; i po trzecie: moja siostra dostała palpitacji.
No i oczywiście było to tak absurdalne, że mogło się przydarzyć wyłącznie mnie.
Serio, zostałyście kiedyś zablokowane przez jakiegoś sportowca? A ja tak. Dwa razy, nie licząc tego. Raz przez Adasia Małysza na Krupówkach i raz przez Mariusza Czerkawskiego przed własnym podjazdem. Kosmos, nie? 
– Przepraszam – powtórzył siatkarz i zaczął panicznie szukać jakiegoś słowa.
– Mówię po angielsku – odparłam w rzeczonym języku i nim zdążył się wyprodukować, paplałam dalej. – I nic się nie stało, dopiero przyszłyśmy. Tylko mam prośbę, możesz dać jej autograf? – Wskazałam ruchem głowy Sarę, której angielski jeszcze nie pozwalał zrozumieć wszystkich słów i która ze swoimi blond włoskami i niebieskimi, błagającymi oczkami w tej chwili wyglądała jak aniołek. Myślałby kto, że kwadrans wcześniej uciekła mi w tłum, przez co niemal dostałam reprymendę od ochroniarza.
Olek, bo tak nazywała go moja siostra, a ja z boiska pamiętałam tylko tyle, że miał na koszulce jakieś kompletnie porąbane nazwisko, popatrzył na tego wilka w owczej skórze i zrobił taką minę, jakby się zakochał. Słowo. Trochę się nawet przestraszyłam.
– Jasne, że mogę – powiedział z, hm, najpiękniejszym uśmiechem jaki ostatnio dane mi było u faceta dostrzec i kucnął, żeby nie gadała mu do rozporka. – Jak masz na imię? – zapytał po polsku.
– Sara – odpowiedziała moja siostra i ja zapytałam w głębi ducha świata, co się do cholery stało? Przecież to dziecko w takich chwilach zawsze bywało onieśmielone.
– Macie może jakąś kartkę? – zapytał mnie już po angielsku, bo widać jego znajomość polskiego nie obejmowała takich skomplikowanych frazesów. – I aparat? Możemy zrobić zdjęcie. – Znów spojrzał na małą i po raz kolejny popisał się swoimi zdolnościami lingwistycznymi: – Zdjęcie?
– Tak! – wykrzyknęła Sara, a Olek zaczął się śmiać i wyciągnął do niej ręce. 
– Chodź – zaproponował, a ta mała flądra bez najmniejszych oporów instynktu samozachowawczego rzuciła mu się w ramiona. Uniósł ją i spojrzał na mnie wyczekująco.
– Już – rzuciłam zdezorientowana i zaczęłam przegrzebywać torebkę w poszukiwaniu telefonu. 
– Uśmiech – zakomenderował Olek do Sary i tak jak mnie nie słucha nigdy, tak jego posłuchała bez najmniejszego zawahania.
Zrobiłam im zdjęcie z lampą, bez lampy, z uśmiechami i z głupimi minami. Po tej sesji fotograficznej Olek nie wypuszczając Sary z ramion, przypomniał mi o autografie i zapytał jeszcze raz, czy mam kartkę. Im dłużej patrzyłam na jego ręce podtrzymujące moją mała siostrę za, nie oszukujmy się, pupę, tym większy popłoch to we mnie wzbudzało. Jednak gdy tylko wynalazłam nasze bilety, postawił ją, wziął ode mnie marker i machnął piękny, czytelny autograf po polsku.
„Dla kochanej Sary, Olek.”
Przysięgam, tak napisał. Narysował jeszcze uśmiechniętą buźkę i serduszko, a pod tym wszystkim nabazgrał „Aleksandar Atanasijević”, co nie zmieniało faktu, że nazwał moją siostrę kochaną.
Wariat jakiś.
Nie to jednak było najdziwniejsze. W roztargnieniu dałam mu dwa bilety, ale sądziłam, że skoro poprosiłam o konkretny autograf dla Sary, to napisze tylko dla niej. Napisał dla nas obu. Tylko że mnie nie zapytał o imię. Nie narysował też żadnych serduszek, buziek, kwiatków ani nawet swojego imienia czy pseudonimu, który nadała mu moja siostra.
Na moim bilecie napisał numer telefonu, a zanim odjechał puścił mi oczko.
Seriously? Co to było, do cholery? Call me maybe?




No czeeeeeeeeeść, chcę Was zjeść. 
No, dobra. To co? Leży? Łał, dawno mnie tu nie było. Tu, to znaczy pod postem w jakiejś absurdalnej imitacji pamiętniko-listu. Pojawiłam się znów, możliwie jak najszybciej, boście mnie tak pięknie wołały, że serce zmiękło. Sprawa wygląda następująco: to nie jest jeszcze donoszona ciąża, więc chuchajcie i dmuchajcie, żeby nic się z nią nie stało, dobrze?
Jak Wam przypadła moja Katia i jej zapowiedzi? Chore połączenie Winiarskiego i Doriana Greya, czyli to co kocham. A propos, dziewczęta moje, proszę Was, zostawiajcie mi swoje adresy, ja wszystko przejrzę, a niech mnie coś natchnie? Będziecie wtedy winowajczyniami. Fajnie być winowajczynią natchnienia Aromy, czy niefajnie? 
Kocham, całuję i, wiecie, call me maybe.

Ja.

17 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Okej. Absolutnie piękne. Zastanawiam się tylko, czy Alek nie powinien zostawić numeru telefonu na bilecie Sary, w końcu to ona była baaardzo zainteresowana. ;) Nigdy nie zostałam zablokowana przez sportowca, ale na wszystko przyjdzie czas.

      Adresy mówisz...? http://trying-to-forget-u.blogspot.com/ http://shadow-of-the-days.blogspot.com/ http://nieprzystepni.blogspot.com/ Nie sądzę, żeby to dało cokolwiek w przypadku Twojej weny, ale skoro prosisz... ;)

      Usuń
  2. Kocham to i wiesz, że to kocham. Kocham za takiego dobrego Aleksa i jego bycie absolutnie cudownie pozytywnym. I kocham, tak niesamowicie kocham za to, co będzie niedługo, wiesz, mruganie i te sprawy. I niesamowicie kocham za moje najcudowniejsze słońce, takie cichociemne, ale skoro pojawia się jego nazwisko, to ja jestem zachwycona. I kibicuję Twojemu wenowi, a jak gdzieś zwieję to złapię w sieć i go do Ciebie przywlekę. I już.
    Dawno nic nikomu nie komentowałam za wyjątkiem rozmów na fejsie, więc staram się, żeby to miało ręce i nogi. Chyba nie ma, nieważne.
    Do zobaczenia w piątek, damy radę
    Yours as fuck
    Katia

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Twój styl! Taki niewymuszony, lekki, żartobliwy... Chciałabym tak pisać... Sara mnie rozbawiła, Olek zaskoczył, wszystko razem sprawiło, że się uśmiecham. Dziękuję.
    Zwykle nie zostawiam adresów (nie lubię spamu), ale skoro chcesz, to aktualny jest http://bredniopis.blogspot.com/ Tam są wszystkie linki do zakończonych.
    Pozdrawiam i czekam na coś nowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Katia przypadła bardzo bardzo. Bardzo. No. Dziękuję za polecenie. Lubię takie sensowne "reklamy".
      O nowe jeszcze molestować nie będę. Aż tak wredna nie jestem...

      Usuń
  4. Borzeborzeborze, aromatyczny Atanasijevic i Muzaj to coś, co jest mi niezbędne do życia i szczęścia. Tak bardzo tęskniłam za jakąś wersją siatkarzy, której nie towarzyszy Mary Sue, że odnindżyłam się i przestałam być cichą czytelniczką - dziękuję za part one, z niecierpliwością wyczekuję part two!
    Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo intryguje mnie to, kto będzie oblubieńcem bohaterki. Czy Alek z uroczym uśmiechem, czy młody Muzaj (do tego drugiego na razie trudno napisać mi jeszcze jakieś przymiotniki, bo nie wiem jaki tu będzie). Jak ja się cieszę, że wróciłaś i mogę czytać twoje genialności. Niewiele osób potrafi pisać takim stylem, który wydaje się, że piszesz to z ogromną swobodą i luzem. czekam na więcej.

    Jestem nowa w pisaniu i na razie mam tylko to http://add-me-wings.blogspot.com/

    Pozdrawiam,
    Dzuzeppe :d

    OdpowiedzUsuń
  6. Hahahahaha taka mądra to mogę być tylko ja. Być tu wczoraj i nie zauważyć tego! Nie mogę z siebie, no... Hm, nie wiem jak ja to zrobiłam... Alek jaki rozbrykany, numer i jeszcze oczko puszcza, no, no, no! Jedno jest pewne, będzie się działo. Czekam na part two :)
    a i zostawię swoje, choć się boję :P [usiolandia.blogspot.com]

    Chucham i dmucham, niech się lekko pisze i Wen nie wychodzi na dalekie spacery. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubię to. Bardzo lubię :) cieszę się, że wróciłaś - mam nadzieję, że na długo :)

    OdpowiedzUsuń
  8. oo ja przygoda życia!! też bym tak chciała :D a Aluś to najukochańszy siatkarz jaki chyba jest ^^

    OdpowiedzUsuń
  9. Mmm, bardzo aromatyczne. Ładnie pachnie, już jestem naćpana tym opowiadaniem. Aż się uśmiechnęłam, pierwszy raz tego dnia tak szczerze. (Sama wysnuj wnioski, jak dwunożni reagują na Twoje twory).
    Chucham i dmucham jak cholera. I trzymam kciuki. I jestem dobrej myśli. I ślę pozytywne fluidy. I wszystko wszystko. Wszystko co dobre.

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak tak tak! Jest Aroma, jest Aleks, jest Sara i bziknięta młodsza siostra :D Musi być fajnie :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak woli siatkarzy to jest normalna, jeszcze normalna.
    Co do ciąży polecam częste wizyty w wordzie, może pomoże;))

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejku, Aleczek! Zrobiłaś mi dzień, bo to pierwsze Twoje coś od wieków czego nie czytałam wcześniej i jestem oczarowana. Tylko, serio, nie waż się mi więcej wmawiać, że już nie umiesz pisać, dobrze?
    Sara jest cudowna. Pisanie numeru na bilecie i zastawianie auta też. Także dbaj mi o to dziecko, bo kolejnej przerwanej ciąży Ci nie wybaczę.
    Buziaki,
    Twoja Sus.

    OdpowiedzUsuń
  13. Aromo, tęskniłam.
    Fajny jest taki Aleks.
    I ta mała Sara też.
    I nie zostawiaj nas już, błagam.

    A jeśli chcesz jakieś linki, to proszę:
    http://tak-sie-boje.blogspot.com/
    http://gorzka-kawa-zycia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie lubię czegoś takiego, ale trzeba http://zielony-gaj.blogspot.com/ zapraszam do siebie, a tutaj czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja, jak to ja, znowu spóźniona. Jak zawsze. Ale mimo to pozwól, że zakrzyknę "Aroma wróciła!", ok? A więc: Aromo, wróciłaś! :) Nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę. Tak jak dziewczyny powyżej, także i ja za Tobą tęskniłam. I tak jak rzadko się odzywałam pod Twoimi opowiadaniami na Onecie, tak tutaj postaram się tego nie zaniedbać. Nie obiecuję, bo nie lubię nie dotrzymywać obietnic, ale mogę Cię zapewnić, że się postaram.
    A co do nowego Twojego aromatycznego opowiadania, jestem nim oczarowana. I jak Skry nie lubię, tak Twojego Alka wręcz odwrotnie. Rozłożył mnie tutaj na łopatki, zwłaszcza swoim zachowaniem w stosunku do Sary. A mała jest cudowna, mimo że jej siostra tak nie uważa. I już czekam na to, czy bohaterka skorzysta z numeru Olka na bilecie.
    Weny życzę i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń