środa, 27 marca 2013

Będzie fajnie, part two.

– Po pierwsze – mamrotałam do słuchawki, zasłaniając mikrofon tak, żeby mój głos nie rozchodził się po jeszcze opustoszałej hali – to pytałam Sary, ile im jeszcze meczów zostało i powiedziała, że maksymalnie pięć. Do końca rozgrywek. Jeśli wziąć pod uwagę, że grają dwa mecze tygodniowo, to byłby tu w najlepszym wypadku trzy tygodnie, a potem pewnie pojedzie do domu. Odpowiedz więc sobie teraz na pytanie, dlaczego nie zadzwoniłam.
Moja przyjaciółka Konstancja wydała z siebie zniecierpliwione sapnięcie, co w słuchawce telefonu brzmiało bardziej jak problemy żołądkowe, ale postanowiłam nic jej o tym nie wspominać. Prawdę mówiąc, to nie byłam do końca pewna, jak to się stało, że palnęłam jej o tym numerze. Wiem tylko, że nim zdążyłam mrugnąć, ona już googlowała zdjęcia Atanasijevicia i wrzeszczała, że jestem beznadziejna i jak zwykle przegapiam okazje.
– Stara – warknęłam – gość nawet nie wie, jak mam na imię. Przypuszczam, że mnie już nie pamięta.
To było głupie posunięcie. Wiecie, mówienie takich rzeczy. Tak samo jak parkowanie samochodu przed halą i zakładanie obcisłych dżinsów. Takie posunięcia bywają głupie, kiedy jest się mną, bo to jest jak głaskanie przycisku detonującego kontener z plastikiem. Po prostu kuszenie losu.
Reasumując: powiedziałam to, on wyszedł z korytarza prowadzącego do szatni pięć metrów ode mnie, odruchowo rozejrzał się po trybunach, dostrzegł nas, pomachał i krzyknął:
– Cześć, Sara!
Gdyby moja siostra miała z dziesięć lat więcej, skomentowałabym jej stan orgazmem, a w tej sytuacji nawet nie znalazłam dobrego określenia. Zaczęła fruwać. A ja zrobiłam facepalm.
– Wiesz co? – wymamrotałam do słuchawki. – Chyba ci bzdury gadam. To nie był numer dla mnie, tylko dla Sary.

Dostałam piłką w łeb. Naprawdę. Dostałam piłką w łeb, a moja jedenastoletnia siostra w związku z tym zdarzeniem zaniosła się histerycznym śmiechem.
Spojrzałam najpierw na nią a potem przed siebie, gotowa odnaleźć na boisku winowajcę, nawet gdyby miał się chować pod peleryną niewidką. Przygryzłam sobie przez niego język, więc powinien ponieść odpowiednią karę.
Zamiast ukrywającego się winowajcy zobaczyłam skruszonego Atanasijevicia, ze trzy metry od siebie, który nawet nie przejął się, gdy zamordowałam go wzrokiem.
– To bolało – zwróciłam mu uwagę.
– Przepraszam – powiedział i prawie mu uwierzyłam. – Celowałem w kolana.
Podniosłam ręce, obrazując mu wyrazem twarzy, że to były najbardziej absurdalne i nieudane przeprosiny ever, a on tylko zaczął się śmiać.
– Nie zadzwoniłaś – stwierdził, jakby to był najlepszy argument wszechczasów, doskonale usprawiedliwiający rzucanie w moją głowę piłką.
Popatrzyłam po ludziach, ale nikt nie reagował, jakby nas zupełnie nie widzieli. Nawet moja siostra zaczęła na powrót interesować się rozgrzewką, chociaż kawałek od niej stał gość, za autograf którego jeszcze dwa tygodnie wcześniej wylewała litry łez.
Prawdę mówiąc, nie wiedziałam jak zareagować na to stwierdzenie, dlatego odpowiedziałam tylko:
– Nie zadzwoniłam.
– Czemu nie zadzwoniłaś? Myślałem, że zadzwonisz.
– Mam wymienić wszystkie powody? – Trochę się darłam, bo jednak odległość między nami była wyraźna i czułam się niekomfortowo, iż wszyscy mówiący po angielsku ludzie w promieniu dwudziestu metrów mogli dowiedzieć się, że jestem suką bez serca, która nie dzwoni do obcych facetów, gdy oni zostawiają jej swoje numery. Dlatego wstałam ze swojego składanego krzesełka i zeszłam do niego. Po chwili dzieliły nas tylko papierowe bandy.
Kiedy brałam od niego ostatnio autograf, była godzina siedemnasta i z większym lub mniejszym sukcesem zapadał zmierzch. Nie widziałam go tak dobrze jak teraz, ale jeśli mam być szczera, to nie zawiodłam się. Wręcz przeciwnie, bo kiedy słońce nie zachodziło mu za plecami, spowijając jego twarz w mroku, mogłam zobaczyć dwoje wielkich, błyszczących oczu, pełne usta, których sama mu pozazdrościłam, choć moje nie były wcale takie złe, i delikatny ślad zarostu.
No i tym razem nie miał wilgotnych po prysznicu, potarganych włosów, więc trochę mniej przypominał Meduzę. 
Ba, kiedy się uśmiechnął, z wrażenia aż zamrugałam.
Człowieku, czemu ja do ciebie nie zadzwoniłam?
– To nie jest konieczne – oznajmił i uśmiechnął się pięknie. Nawet w tym paskudnym, lodowatym świetle hali wyglądał jak jakiś anioł. – Wystarczy, że naprawisz swój błąd i dasz się zaprosić na kawę po meczu.
– Okej, zatem mam trzy wiadomości – wyciągnęłam palce i zaczęłam wyliczać. – Nie masz pojęcia jak mi na imię. Jestem z siostrą i choćbym bardzo chciała, to nie mogę jej zgubić, nawet przez przypadek. Po meczu będziesz zbyt zmęczony na cokolwiek, bo o – zrobiłam palcami cudzysłów – kawie już nawet nie wspominam. 
Przechylił lekko głowę w prawo, przez co wyglądał jeszcze niewinniej niż minutę wcześniej.
– Masz na imię Lea, wiem, że jesteś z siostrą, przecież ją widzę, i kiedy mówię „kawa”, nie mam na myśli nic innego niż kawa.
Chociaż mówiąc to wszystko, uśmiechał się z intensywnością i blaskiem promieni słonecznych, to gdy doszedł do tego fragmentu o kawie, poczułam się jak skończona idiotka. No, nie mówcie, że wy naprawdę od razu wpadłyście na pomysł z kawą. Przecież jak się prosi kogoś na kawę, to wiadomo jednoznacznie, o co chodzi.
Całe szczęście powiedział coś, dzięki czemu mogłam zmienić temat.
– Skąd wiesz, jak mam na imię?
– Sara mi powiedziała – wzruszył beztrosko ramionami. – Wpadliśmy na siebie, jak szła do toalety.
Miałam ochotę rąbnąć się łbem o parkiet, bo naprawdę uwierzyłam, że to podekscytowanie meczem wywołało na jej ustach ten głupi uśmiech, jak wracała z operacji SIKU.
Swoją drogą, to bardzo cwane. Jak wszedł na boisko, to powiedział jej „cześć”, jakby widział ją po raz pierwszy od czasu ostatniego meczu.
– Posłuchaj – powiedział, pochylając się w moją stronę i w ostatniej chwili powstrzymując się przed położeniem mi ręki na ramieniu – muszę zacząć się rozciągać, bo Jacek już mi grozi butelką, ale po meczu przyjdę jeszcze raz. Pomyśl sobie nad tą kawą i przede wszystkim pogadaj z Sarą, czy ma siłę pospacerować po Bełchatowie. Dobrze?
Odpowiedziałam wtedy „dobrze” i wcale nie dlatego, że urzekła mnie jego troska o moją mała siostrę. Odpowiedziałam tak dlatego, że przez całe sześć minut tej rozmowy ani razu nie spojrzał na moje cycki, choć miałam na sobie białą bokserkę ze stosunkowo głębokim dekoltem.
Maciek Muzaj na przykład gapił się cały czas.

Byłam rozdarta, ale już tylko szczątkowo. Podjęłam decyzję, i z całym uwielbieniem dla tego dziwacznego kolesia z Serbii, brata kochałam bardziej, zatem jeśli tak bardzo mnie natychmiast potrzebował, jak powiedział mi tym krótkim niepokojącym telefonem, to nie było mowy, żebym wybrała kogoś innego niż on. Doczekałyśmy z Sarą tylko do ostatniego gwizdka, poklaskałyśmy, kiedy wygrali, i ruszyłyśmy biegiem do wyjścia. Sara nie miała z tym problemów, kochała Dawida tak samo jak ja, więc tego wieczora nie płakała o autografy.
Kiedy już skręcałam w lewo, żeby zwiać do wyjścia głównego, Aleksandar spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczami, którymi bezbrzeżny smutek wypływał jak z fontanny. Westchnęłam, zrobiłam z palców symboliczny telefon i rzuciłam bezgłośnie:
– Zadzwonię.
Nie robił scen, nie protestował. Najwidoczniej musiał zauważyć, że byłam trochę podenerwowana, więc tylko kiwnął potakująco głową i przesłał nam obu całusy. Wyszłam z hali, śmiejąc się jak wariatka.
Cóż, gdybym wiedziała, że Dawid chciał tylko pójść ze mną na piwo to... 
Nie, też bym pewnie wybrała Dawida. 


– Jest co?! – palnęłam przerażona, otwierając szeroko oczy.
– No kartkówka z trygonometrii.
Ostatni raz na trygonometrii byłam trzy tygodnie wcześniej, o ile określeniem „byłam” można nazwać zabijanie Meduzy z Percym Jacksonem, bo chyba bardziej niż samą trygonometrią byłam zafrasowana wertowaniem ebooka. Także moje szanse na napisanie czegoś na tej kartkówce oscylowały w granicach imienia i nazwiska. 
– Zatem nie idę na matematykę – oznajmiłam Kubie, pakując do torby podręcznik od historii i kierując się ku drzwiom od sali. Zaczęłam się już otulać szalikiem, żeby, jakbym ją spotkała, profesor Caban nie rozpoznała mnie, tylko wzięła za jakiegoś członka Al-Kaidy.
– Zamierzasz wrócić do domu? – zapytała Justyna ze swoim standardowym pesymistycznym cynizmem. 
– Żartujesz? Jest dopiero jedenasta.
– To gdzie zamierzasz się podziać?
Już miałam odpowiedzieć Kubie, że gdziekolwiek, choćbym miała spędzić kolejne cztery godziny w swoim samochodzie, ale w tym momencie przypomniałam sobie o bilecie w moim kalendarzu i uśmiechnęłam się głupkowato.
– W Bełchatowie.



- Dodam drugiego Alka.
- Dodaj, a co.
- Dodam z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru.


No i dodałam. Szybko. Następnego nie spodziewajcie się tak szybko. Po prostu dla mnie i ludzi z mojego otoczenia to święto bardziej celebrowane niż Gwiazdka, więc doszłam do wniosku, że dam Wam taki oto prezent.
Czy mam coś do dodania? Chyba nie, poza tym, że następny pojawi się jeśli dostanę słowo na niedziele od pewnych pań.
Od pani M, pani S, pani K, pani Y i od Pani, Która Się Wiecznie Spóźnia.
Nie, że jakaś Wielka Improwizacja. Chcę tylko sprawdzić, czy mnie panie jeszcze pamiętają i odwiedzają chociaż w ten sposób, skoro esemesa nikt nie raczy napisać. 
Zasady są tylko takie, że proszę się nie szturchać nawzajem. Albo odwiedzają, albo nie.

Zatem całusy i wszystkiego najlepszego z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru.

Uniżona służebnica Ja.




12 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Trygonometria jest fajna, znacznie fajniejsza od całek.
      Ja mówiłam, że ten numer był dla Sary! Swoją drogą - taka mała, a taka cwana.

      Usuń
  2. Na takie rzeczy to ja mogę czekać choćby i rok! Dodawaj, gdy tylko masz ochotę i czas. Lubię Twój styl, strasznie. Masz bardzo nie powtarzalny i genialny.

    OdpowiedzUsuń
  3. kazałaś ślad zostawiać, więc jestem.
    Jestem i uwielbiam Alka całym swoim serduszkiem, bo niedawno zauważyłam, że jak się uśmiechnie, to jest naprawdę seksowny i uroczy, z tą twarzą aniołka.
    Fajnie jest mieć młodszą siostrę, wariującą na punkcie siatkówki, ja mam tylko babcię, która ostatnio tak parodiowała Bartmana cieszącego się i świecącego umięśnionym torsem do kamery, że aż się popłakałam ze śmiechu i przybiłam jej piątkę.
    -,,Jest co?''- jakbym siebie słyszała. Zazwyczaj mój krzyk słyszy cała szkoła, a koledzy naśmiewają się z durnowatej miny, jaką wtedy robię, ale co mam poradzić na to, że ja i matematyka nie pasujemy do siebie i też czytam ebooki, ostatnio na przykład ,,Pięćdziesiąt twarzy Greya" ale jednak Christian przegrał z trójkątami przystającymi, bo ciągle tylko by ją pieprzył, czyli pierdolenie o Szopenie.
    A tak po za tym, to ostatnio przeglądałam stare zeszyty i znalazłam twój cytat, który był tak genialny, że aż go sobie zapisałam w kajeciku z żółciutką okładką.
    ,,Doszłam do wniosku że nie kręci mnie bycie czyjąś. Czyjąś dziewczyną, narzeczoną. Żyję dla siebie, nie dla kogoś. Po za tym hej, jesteśmy za młodzi, a świat oferuje nam zbyt dużo, żebyśmy sobie odmawiali czegoś sobie tylko dlatego, że ktoś kto od czasu do czasu wsadzi mi rękę w majtki mógłby być niezadowolony''.
    To chyba z absurdalnego aromatu euforii, uwielbiałam to opowiadanie, jedno z najlepszych jakie czytałam.
    Nie przedłużając, ja mogę tak jak Melatonina czekać rok na nowy rozdział, bo na ciebie lubię czekać.
    A, no i zapomniałabym: kocham tą piosenkę Coldplay, którą masz na belce.

    symfonicznie
    mysiakowska - to adresy moich blogów, jak coś, z blogspota.

    OdpowiedzUsuń
  4. warto było czekać :) Sara jest świetna, a Alek uroczy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekanie przybiosło oczekiwany efekt. Opłaciło się bardzo. Alek taki uroczy, że aż seksowny :D lubię to. Sara mała paskuda, gadająca o wszystkim :P Coś czuję, że bardzo chcę mieć szwagra siatkarza, alr no kto nie chce? Szkoda, że ze spotkania nic niewyszło. Czekam na więcej i serdecznie podrawiam :)
    Dzuzeppe

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam czytać to, co piszesz. I mam nadzieję, że na następny jednak nie każesz nam czekać zbyt długo.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam, jak wszystko co wychodzi spod twojej klawiatury.
    Na następnego Alka mogę czekać nawet do następnego Międzynarodowego Dnia Teatru.

    OdpowiedzUsuń
  8. Trygonometria jest spoko. I mówi to totalny idiot z zakresu nauk ścisłych z matmą na czele.
    Alek jest jeszcze bardziej spoko, a twierdzę tak, bo działa na mnie ta aura podrywu przez młodszą siostrę. No i nie jest takim cwaniakiem, co to z jego zachowania wyczytasz, że "ooo, popylam w halówkach w Bełchatowie, to laska nie ma prawa mi odmówić". Fajny jest. Ciepełkowaty. Ja bym brała.
    A w poniedziałek jest Prima Lany Poniedziałek Aprilis, więc wiesz... Święto warte wszystkiego. Oj no dobra, nie pośpieszamy. Czekamy niecierpliwie, niech Wen przy Tobie trwa.

    OdpowiedzUsuń
  9. Heeeloł, ale z Ciebie krowa. Czemu nie dałaś znać?

    Obrażona Monilla

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiesz, że kocham. Wiesz, za co kocham. Wiesz, jak uwielbiam Aleksa. Wiesz, jak uwielbiam cichociemną Miłość Mojego Życia, która jest dokładnie taka, jaką ją zawsze zapamiętam. Wiesz, jak ubóstwiam to, co piszesz, a gdybym nie ubóstwiała, to bym Ci to powiedziała. Ty to wszystko wiesz, więc nie muszę Ci tego mówić.
    Ale nie wiem, czy wiesz, że motywujesz mnie do pisania Ofelii i Dakoty, i Lukrecji, które powoli idą do przodu, a gdyby nie Twoja obecność, to dwie z nich w ogóle by nie powstały.
    Dziękuję
    Kocham

    OdpowiedzUsuń
  11. Ostatnio napisałam, że postaram się być w komentarzach pod postami, no i jestem... jak zawsze na tak. I coraz bardziej lubię małą cwaniarę Sarę z jej uwielbieniem do siatkarzy, które chyba powoli przechodzi na jej starszą siostrę (a przynajmniej na takiego jednego siatkarza o dziwnym nazwisku i loczkach na głowie). I czekam cierpliwie na part three. A że ja cierpliwa dosyć jestem, to nie popędzam w pisaniu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń