Miałam samochód, który dostałam od brata na osiemnastkę. To był dla niego żaden problem, ponieważ zajmując się marketingiem sieciowym, w wieku dwudziestu trzech lat dorobił się już naprawdę kosmicznych pieniędzy, a poza tym to był spadek po jego narzeczonej, która wyjechała do Kazachstanu.
Z dnia na dzień.
Z jedną walizką.
Bez słowa uprzedzenia.
Dzięki temu nie musiałam mieszkać w bursie, jeździć do szkoły busem i mogłam zawozić moją małą siostrę na wszystkie mecze, o jakich tylko marzyła.
No, i oczywiście uciekać do Bełchatowa na wagary, żeby spotkać się z Olkiem Atanasijeviciem. W kwestii licznika miałam jeszcze coś wymyślić.
Kiedy minęłam Tuszyn i mój dom, wykonałam już trzy telefony na numer pozostawiony mi na bilecie dwa tygodnie wcześniej, ale nikt nie odbierał. Czy byłam zawiedziona? Jezu, nie. Byłam tylko monstrualnie wściekła, bo gdzież indziej miałam się podziać? Napisałam mu więc esemesa o jakże uroczej treści:
„Wow, jak super, że dałeś mi swój numer i odbierasz telefony, dzięki!”
Przez chwilę stwierdziłam nawet, że skoro nie zamierza odpowiadać na moje wezwania, to chyba rzeczywiście byłoby lepiej, gdybym wróciła do domu. Ale w tym momencie usłyszałam Upiora w operze.
– Przepraszam, mam trening – wypalił od razu, nawet nie czekając na moje „halo?”. Był jeszcze trochę zziajany, więc jeśli nie okłamywał mnie co do tego treningu (no wiecie, znam kilka innych czynności, po których się sapie), wyglądało to tak, jakby urwał się w połowie truchtania, żeby tylko sprawdzić czy nie ma jakichś nieodebranych połączeń. Zastanawiało mnie tylko, skąd wiedział, że to właśnie mój numer. Chyba, że on tak wita wszystkich. Tak jak moja babcia kiedyś wszystkich witała hasłem: „RMF fm, muzyka najlepsza pod słońcem”. – Coś się stało?
– Uciekłam z kartkówki z trygonometrii i nie mam gdzie się podziać do piętnastej – wyjaśniłam, czekając, aż zrobi się zielone, i rozglądając przy okazji, czy nigdzie nie stoi policja gotowa wyciągnąć ode mnie haracz za rozmawianie w trakcie jazdy.
– I pierwszą osobą, o której pomyślałaś, byłem ja? – spytał wesoło. – No wiesz, to mi schlebia!
– Nie cukruj, bo pójdzie w boczki. O której mogę się pojawić?
– Najpóźniej za godzinę powinniśmy skończyć. Po prostu czekaj pod Energią, dobrze? – W tle rozmowy usłyszałam donośny huk, aż podskoczyłam, zwłaszcza, że zlał się z dźwiękiem klaksonu, którym zostałam potraktowana przez kierowcę z tyłu. – Jezu, muszę kończyć, przyszli po mnie.
Zaczęłam się śmiać, rzuciłam „pa!” i docisnęłam pedał gazu.
– Jezus Maria, przyszłaś pokutować? Kościół jest tam, za skrzyżowaniem.
Podniosłam głowę z kolan i, pamiętając, że mam na powiekach eyeliner, powstrzymałam się przed potarciem zmęczonych oczu.
– Jesteś nieszczęśliwa, śpiąca czy po prostu przyćpana? – zapytał koleś i uśmiechnął się trochę ironicznie, ale w całym tym swoim cwaniactwie był całkiem sympatyczny.
Co wiedziałam o nim z boiska? Nazywał się Winiarski i był piękny jak wiosna.
– Po prostu przyćpana – pokiwałam głową i na potwierdzenie swoich słów rozdzierająco ziewnęłam.
– Chłopaki się jeszcze kąpią, więc jeśli koczujesz na jakieś autografy, to spokojnie zdążysz skoczyć do Starbucksa.
Próbowałam stłumić lekkie oburzenie, które mnie połaskotało w mostku, gdy wysnuł aluzję, jakobym miała być zdesperowaną fanką. Pewnie siedząc nieprzytomna na betonowych schodkach hali Energia i czekając aż skończą trening, tak właśnie wyglądałam. Ostatecznie nie miał prawa wiedzieć o mojej znajomości z Atanasijeviciem, która była tak świeża, że aż nieistniejąca. Poza tym, coś mnie zastanowiło.
– Najbliższy Starbucks jest przecież w Warszawie.
Ten ogłupiająco przystojny Winiarski spojrzał na mnie wymownie.
– Wiem o tym doskonale.
A kiedy skomentowałam to głośnym jęknięciem, zaczął się śmiać. Pewnie miał w planach pożegnać się i gdzieś rezolutnie zwiać, ale na przekór winiarskim przepowiedniom, w tym właśnie momencie z hali wypadł zziajany Olek i zaczął trajkotać po angielsku jak – co zdążyłam zauważyć – to on.
– Czekasz długo? Mam nadzieję, że nie. Przepraszam, jeśli tak, ale ta kwoka – kiwnął przelotnie w stronę Winiarskiego – zajęła mi prysznic. Jakbym wiedział, że już tu czekasz, tobym go pogonił. Trzeba było dzwonić albo coś. Myślałem w sumie, że jeszcze jedziesz, bo umówiliśmy się, że za godzinę, a ty już tu jesteś i... no, wybacz w każdym razie.
Winiarski podrapał się po nosie, żeby ukryć uśmiech i mruknięcie:
– Mrugnij, jeśli jesteś tu wbrew swojej woli.
Powiedział to bardzo cicho i po polsku, więc kiedy parsknęłam histerycznym śmiechem, Serb trochę zmarkotniał.
– Mam trzy godziny wolnego, potem jest mecz – dokończył tym razem zadziwiająco konkretnie, a ja potaknęłam.
– Świetnie. Proponuję coś zjeść.
– Nie łudź się – rzucił Winiarski, salutując na pożegnanie i przezornie odchodząc w stronę swojego samochodu. – Choćby miał usta zajęte nie wiadomo czym, to i tak będą najdłuższe trzy godziny w twoim życiu.
– Rozumiałem! – zawołał nieskładną polszczyzną Atanasijević, udając oburzenie. A potem dorzucił po angielsku: – Nie słuchaj go, będzie fajnie.
„Nie słuchaj go”, powiedział.
„Będzie fajnie”, powiedział.
„Lubię chodzić, a po treningu nie jestem aż tak zmęczony, żeby nie móc się przez chwilę przespacerować”, wyjaśnił mi Olek, kiedy zapytałam, czy jest autem i jeśli tak, to czyim jedziemy. Potem wytrzeszczałam oczy ze zdumienia, bo kierowana jego głosem przejechałam prawie cały Bełchatów.
– Ty to nazywasz spacerowaniem?!
Spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczami i jakby to miało wszystko wyjaśnić, odparł:
– Mam całkiem długie nogi.
W jego mieszkaniu pachniało wiśniami i świeżym praniem. Było niewyobrażalnie czysto, aż zaczęłam się zastanawiać, czy ich klubowe lokale nie mają jakichś specjalnych funkcji samosprzątania.
– Hm – podrapał się po kędzierzawej głowie - no to czuj się jak u siebie.
Skoro tak, to zrzuciłam trampki w przedpokoju, skórę na kanapę w salonie, otworzyłam balkon i od razu dorwałam się do jego kolekcji płyt. Miał wszystko, serio. Bacha, Backstreet Boys, Eminema i inne takie, ale najwięcej klasycznego rocka. Przez chwilę wahałam się między Radiohead a Pink Floydami, w końcu jednak wrzuciłam do odtwarzacza Dark side of the moon i odpaliłam czwartą ścieżkę.
Kiedy weszłam do kuchni, Olek już tam był. W zwykłych szarych dresach i czarnej koszulce w serek. Stał przed otwartą lodówką i wyglądał dość marnie.
– Tak naprawdę – wyznał mi w końcu, opierając się plecami o chłodziarkę, jakby to były drzwi do równoległego świata i właśnie powstrzymywał inwazję latających potworów spaghetti – to jestem najgorszym kucharzem na świecie.
– Dobrze, że to mówisz – zetknęłam dłonie czubkami palców – bo lubię ludzi szczerych. A poza tym, Kurt Sheller przy mnie to wygazowane piwo.
Przejrzałam jego zapasy, włącznie z sekcją przypraw i sosów w proszku, po czym doszłam do wniosku, że z tego co znajdowało się w jego kuchni, jestem w stanie ugotować marną imitację spaghetti carbonary.
Porozdzielałam nam zadania i już minutę później Olek kroił cebulę, udając, że łzy napływające mu do oczu to wzruszenie, gdy wczuwając się, wył wniebogłosy „The great gig in the sky”.
– Jestem pod wrażeniem – stwierdziłam, wrzucając makaron do gotującej się już wody. – W poprzednim życiu na pewno byłeś kotem.
– Sugerujesz, że brzydko śpiewam? – uniósł brew.
– Żartujesz? Śpiewasz doskonale. Clare Torry powinna się przy tobie schować – odparłam ze śmiertelną powagą, a on jak to on błysnął swoim promiennym uśmiechem, rozświetlając nim niewielką kuchnię jaśniej niż popołudniowe słońce wpadające przez okna.
– Widzisz. Doskonale gram, śpiewam, tańczę... Wprawdzie nie umiem gotować, ale nieźle obsługuję pralkę.
– No – westchnęłam głęboko - jesteś wszystkim tym, czego szuka mój kolega gej.
– Dziękuję – odparł grzecznie, bez ani grama pretensji, nie przestając się uśmiechać jak anioł.
Nie zareagował agresywnie, nie obraził się ani nawet nie zdziwił. Po prostu podziękował. Gość był chodzącym uosobieniem dobra i niewinności w najczystszej postaci. Absolutnie nieskalany.
– Mam kolegę geja. No i on zaprosił mnie i jeszcze jedną znajomą na pizzę – zaczął trajkotać, wrzucając na patelnię pokrojony w kostkę boczek, który zaskwierczał na rozpalonym teflonie. – Lubiłem go, no i mnie nie przeszkadza, że on był... no wiesz, więc się zgodziłem. Było naprawdę spoko i w ogóle. Ale następnego dnia znowu dzwoni i pyta, czy chciałbym się spotkać jeszcze raz, więc się zapytałem, czy będzie z nami ta koleżanka. On mówi, że nie, że tego dnia akurat nie może, ale wzruszyłem tylko ramionami i pytam, czy znowu idziemy na pizzę, ale on mi wtedy na to: „A może wpadłbyś na kawę? Pokazałbym ci mieszkanie i wiesz...”. Hm, spanikowałem. Powiedziałem, że bardzo przepraszam, ale właśnie dostałem mejla, że mamy dodatkowy trening tego wieczora, i się nie spotkaliśmy, a potem wieczorem poszedłem pobiegać, bo jak siedziałem przed komputerem, to miałem wyrzuty sumienia, że mu tak paskudnie nałgałem.
Z boczku zrobiły się już skwarki, więc zdjęliśmy je na talerz, i na tłuszcz, który się wytopił, wrzuciliśmy posiekaną wcześniej cebulkę. Zaczęłam rozrabiać sos z papierka, uśmiechając się w półlitrowy kubek.
– Na pewno złamałeś mu serce.
Aleksandar zrobił taką minę, jakby chciał przyznać mi rację, ale szybko zaczął zduszać w sobie poczucie winy, które tak paskudnie w nim podsycałam.
– Przecież ja to zrobiłem z troski - zaczął mnie przekonywać. – Ja wiedziałem, że się kiedyś spotkamy i zostawiłem ciebie dla siebie, żebyś miała takiego super faceta, co to tak ekstra śpiewa. Zobacz, jaka przyszłość przed nami: rodzina, domek, pies, kosiarka, może jacyś obcy w ogródku?
Zaczęłam się głośno śmiać, odrzucając głowę do tyłu.
– Aha, czyli to było po prostu dla mojego dobra, tak?
– Dokładnie – potaknął mocno głową i przez kilka chwil milczeliśmy, po prostu na siebie patrząc.
Jezu, to było takie proste.
Serio. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle. Wiem, że znaliśmy się pół godziny, ale on należał do tego rodzaju osób, które się uwielbiało od pierwszego wejrzenia. Byłam przekonana, że na sam jego widok ludzie zaczynali się uśmiechać, a kiedy widziało się go na drugiej stronie ulicy, to przechodziło się tylko po to, żeby się przywitać.
Wiedziałam to, bo od dziecka miałam niewyobrażalny instynkt do ludzi. Potrafiłam wyczuć dobro po jednym pytaniu o godzinę. Nie byłam zachwycona faktem, iż wybrał mnie, bo przypadła mu do gustu moja fizyczność, ale wiedziałam, że składa się z czystej szlachetności. Poza tym w większości wypadków tak to się zaczyna. Widzisz kogoś, wybierasz go, poznajecie się, a potem albo z górki, albo w przepaść. Jedyny problem tak naprawdę leżał w tym, że... Aleksandar Atanasijević kompletnie nie był w moim typie. Jasne, był piękny i serdeczny, dobroduszny, i tak dalej. Ale nie był seksownym skurwysynem, a ja należałam do tego właśnie głupiego rodzaju kobiet.
Olek nie śmiałby mnie pocałować, był na to zbyt grzeczny. Wiedziałam, że nie tknąłby mnie choćby drewnianą łopatką, którą trzymał w ręku, a mimo to ucieszyłam się, gdy pokrywka przykrywająca makaron podskoczyła na buzującej wodzie i z czystym sumieniem mogłam oderwać wzrok od jego słodkiej, niewinnej buzi, która nie pociągała mnie w najmniejszy sposób.
Tak, wiem, miałam czekać i miało być długo. Ale przyszedł śnieg i pomyślałam, że jeśli boli Was to tak samo jak mnie, to trochę Wam umilę ten wietrzny, zim... wiosenny wieczór. Nie ma co czekać na niespodziewanych gości, kiedy Wy czekać i jesteście ze mną całe. Bardzo Was kocham, każde słowo, które piszecie pod postem, każdy znak interpunkcyjny sprawiają, że chce mi się płakać. Naprawdę, Aroma tylko udaje taką samowystarczalną, ale tak naprawdę, to gdyby nie Wy, wcale by jej nie było.
Jest Winiar, który każe mrugnąć, a wiesz, że ja Winiara uwielbiam jak mało kogo. Jest przemiły i przekochany Aleks, i ja wiem, że oni robią, co chcą, chociaż planuje się coś zupełnie innego, ale niech robią, co chcą, bo im ufam. Tak jak ufam Tobie. I jeżu, Aleks, który czuje wyrzuty sumienia, bo paskudnie nałgał koledze-gejowi, to najpiękniejsze, co mogłam przeczytać. To takie... czyste i dobre. Daje mi nadzieję na to, że jak jutro się obudzę, to zobaczę słońce, a nie kolejną śnieżycę. Albo chociaż na to, że przyśni mi się roześmiana, niewinna buźka Aleksa.
OdpowiedzUsuńKocham to wszystko całym moim popierdolonym serduszkiem, kocham Ciebie bardzo mocno i kocham nasze kompromitujące rozmowy do późna. Kocham to, bo mnie inspiruje i mam nadzieję, że Ciebie chociaż w ułamku też.
Lovelovelovelove
Ostro popierdolona Katia
"Mrugnij, jeśli jesteś tu wbrew swojej woli." nie mogę śmieję się cały czas z tego :)
OdpowiedzUsuńI love it! Uroczy Aleks którego uwielbiam chociaż też nie jest w moim typie i nie jarają mnie te jego loczki. Winiar! Tak to jest to czego mi trzeba w te zimowe Święta Wielkanocne :D
OdpowiedzUsuńTo co wychodzi spod twojej dłoni i palców jest takie niewymuszone, lekkie. Zapewne wcale tak łatwo ci się nie pisze, ale te teksty dają takie wrażenie. Zastanów się nad pisaniem na poważnie, bo ktoś, kto pisze tak jak ty, nie może się zmarnować. Na prawdę mało jest osób, które potrafią w tak łatwy i przyjemny do czytania sposób pisać.
OdpowiedzUsuńAlek jest taki uroczy, jakby niczym nie skażony. Ta jego opowieść o koledze - geju jest zabawna. Jeszcze te wyrzuty sumienia. Tylko dla Lei to nie to czego szuka, bo szuka kogoś odmiennie innego. Skażonego przez życie. Kogoś, kto będzie dla niej "gorszący"?
To chyba tyle. A no i jeszcze ogromnie się cieszę, że zdecydowałaś się wrócić i pisać dla nas coś tak genialnego :D
Pozdrawiam,
Dzuzeppe
KOCHAM CIĘ KOBIETo, A JEŚLI KIEDYKOLWIEK ZREZYGNUJESZ Z PISANIA TO CIĘ ZNAJDĘ I UDUSZĘ. (a potem cię ożywię i każe ci pisać)
OdpowiedzUsuńlove XOXO
Znalazłam to przed chwilką i wszelkie plany wyspania się sobie poszły. Ale nie żałuję, bo jest miło, zabawnie, a Alek mi kogoś przypomina i chyba wiem o czym mówi Lea. Także tego, spinaj tyłek i donieś tę ciążę, a ja z pewnością będę czytać. Dużo weny życzę (:
OdpowiedzUsuń|powoli-zamarzam|
no, to jest fajnie. Tylko wiesz co? Ja już chyba czekam na tego skurwiela. Wiem, wiem, jestem przewidywalna. No, ale nic nie moge poradzić, że meduzowe włosy i dobroć serca przyprawia mnie o mdłości.
OdpowiedzUsuńHejjj, nie ma kasy na koncie dziewczyno. No i wcale nie zapomniałam.
Czy coś.
K.
mam takie samo zdanie co do Alka. bo on jest taki... no... taki... milusi. jak taka maskotka, którą można przytulić w każdej chwili :)
OdpowiedzUsuńOlek jest słodki, ale to winiarowe wtrącenia w rozdziale zrobiły mi dzień.
OdpowiedzUsuńJak to nie jest w jej typie?
OdpowiedzUsuńA Michał jest zajebisty.
A ja ostatnio zachwalałam w rozmowie z kimś Twojego Winiara we wszystkich odsłonach i stwierdziłam, że za Tobą tęsknię. Dzięki ci opatrzności za aktualizację linków u jednej z autorek. ^^ Może Cię to nie interesuje, ale Twoje aromaty utrzymywały mnie przy życiu, gdy musiałam siedzieć jak głupia, wbrew własnej woli, na jakiejś zakichanej działce, w jakimś zakichanym lesie. Serio, siedziałam z telefonem w ręku do trzeciej w nocy, żeby tylko przeczytać do końca. I się lekko zbulwersowałam przy ostatnim opowiadaniu, kiedy stwierdziłaś, że to koniec. Nie na Ciebie, na siebie, że tak późno trafiłam na Twoje historie. Wiesz, jak dla mnie, one są wyjątkowe. Uwielbiam Twoją wyjątkową i niepowtarzalną ironię oraz prostotę w wyrażaniu tego wszystkiego, a trzeba przyznać, że styl i język też masz cudowny. Wiadomo, to nie Sienkiewicz, ale nie tego się tutaj od nas oczekuje. Ma być lekko, przyjemnie i nie zbyt okrutnie wobec polskiego języka, a Tobie się to udaje, możesz być dumna. :)
OdpowiedzUsuńTo była taka opowieść dziwnej treści z mojego powalonego życia. Aleks mnie aktualnie prześladuje, bo mam koleżankę równie szurniętą na jego punkcie co Sara (paradoksalnie oczywiście dużo starszą), ale w Twoim wykonaniu go uwielbiam, zresztą pisałabyś instrukcję obsługi deski toaletowej, a ja bym się i tak zachwycała. Może i będę za bardzo słodzić i wyda się to mocno przesadzone, ale nie piszę tego, żeby usłyszeć coś podobnego, bo sama powoli z tego blogowego świata uciekam, więc jest to po prostu szczera chęć wypowiedzenia swojej opinii. (ta, bronią się tylko winni, znam to) W każdym razie uwielbiam również wszystkie Twoje bohaterki, bo to tak naprawdę one nadają sensu i uroku wszystkim historiom, a nie siatkarze, oni są dodatkiem, który jak magnes przyciąga czytelników oraz staje się inspiracją dla autorki. Ale przecież gdybyś nie pisała tak dobrze, to nic by z tego nie było i nie popadałabym w aż taki zachwyt. Leę też oczywiście z marszu uwielbiam, za niewyparzony język, uciekanie z kartkówek, dzwonienie do Aleksa na treningu, a przede wszystkim za to, że woli niegrzecznych. ^^ A Winiar no, co ja mam mówić. On zawsze będzie TYM Winiarem, któremu nie potrafię się w opowiadaniach oprzeć, choćby był największym skurwielem pod słońcem. Na razie jednak jest tylko zabawny.
No i się kuźwa stało to, co przewidziałam. Moje uwielbienie do Twoich historii ujawniło się tym durnym, debilnym słowotokiem. Wybacz mi, miewam czasami takie dziwne odchyły, ostatnio coraz rzadziej. Jak Cię zanudziłam, wkurzyłam czy coś, to wiesz przecież, jak się pozbyć dowodu tej zbrodni.;)
Życzę Ci kurewsko dużo weny, żeby przed Tobą ów stan ducha nie zwiewał, bo, to egoistyczne z mojej strony, muszę się czymś zachwycać. <3
Kotek jak mogę mieć za złe coś tak pięknego, jak podtrzymywanie twojego życia? Zastanów się, czy gdyby ktoś powiedział ci coś takiego, to miałabyś mu za złe? To jest najpiękniejsze co "autorka" może usłyszeć. To sprawia, że chociaż był dzień okropny i szary i nic w tym dniu nie wychodziło, to potem się człowiek uśmiecha. Czytam i płaczę, bo bardzo Was kocham, a wy jak nikt inny dajecie mi wenę. Przecież ja nie piszę tego dla siebie. Piszę to dla was, bo Was kocham, a kiedy wy odpowiadacie mi swoją miłością, zwłaszcza za coś co sprawia mi przyjemność, to kocham Was jeszcze bardziej. Naprawdę, sprawiacie - właśnie takimi monologami - że najgorszy dzień tygodnia staje się najpiękniejszym. Podtrzymujecie mnie na duchu jak nikt, naprawdę nikt inny na świecie. Nie wiem co mam więcej powiedzieć, bo moje słowa nie oddadzą uwielbienia jakim darzę takie wiadomości od was.
UsuńPo prostu cieszę się, że tu jesteście i że to lubicie i że nawet to coś ratuje wasze życia w chwilach kryzysowej nudy.
P.S. Dobrze, że to nie Sienkiewicz. Nie cierpię gościa.
Och, ale Ty czasami jesteś głupiutka mimo całej swojej inteligencji, Aromacik. Też tęsknię! Strasznie, strasznie, strasznie. Chociażby za naszym oglądaniem Księcia Kaspiana.
OdpowiedzUsuńA tak poza tym to masz rację - Alek jest jak słodkie, niewinne, urocze dziecko, które chciałoby się wytarmosić za policzki i poczochrać po włosach, a nie się z nim pieprzyć. Tylko co Ty teraz wykombinujesz, hm? Pisz szybko. Nie lubię czekać. Lubię się czymś zajmować, kiedy odpoczywam po wieczornych randkach z chemią i biologią, a TO jest straaasznie fajne.
A teraz to idę już.
Pa, kocham Cię!
PS: Tak cudownie, że jest tu Michał! Dawno nie czułam się usatysfakcjonowana Michałem - a ten jest całkowicie satysfakcjonujący.
Aromo, wprowadzasz wiosnę w moje marne życie. Dosłownie i w przenośni. Widząc dodany tak prędko nowy rozdział na chwilę zaświeciło słonko. Ale zaraz się schowało i znowu pizga. Wiosna.
OdpowiedzUsuńAnyway, po przeczytaniu tego rozdziału zrobiło mi się tak przyjemnie ciepło i choć na chwilę miło, że nie wiem czy mam Cię ściskać, po łapkach całować, czy postawić takie porządne 0,7.
Aha, miałam Ci napisać, że nawet jeśli Winiarski nie gra u Ciebie pierwszych skrzypiec, a jedynie potupuje gdzieś tam w kącie na trójkącie, to i tak potrafi tym skupić na sobie całą uwagę. Hej! Ale pojawi się jeszcze nie? Chociażby na sekundę by zatkać Alkowi usta kluskami.
Jezas, powala mnie Twoja lekkość pisania takich przyjemnych dialogów - naturalnych, niewymuszonych, ciekawych ale nie banalnych. Mogliby rozmawiać o jakichś teoriach matematycznych czy fizycznych, a ja bym przeczytała to z taką nabożną uwagą i czułością, z jaką oddaję się lekturom od Pani Rowling. No bo kurczę, no...
I ten. Mocno tulimy, nie?
Dzięki Tobie chyba zacznę wierzyć w to, że mam jakieś przeczucie. Bo co tu sobie kuknę, ot tak, aby sprawdzić, czy czegoś nowego przypadkiem nie dodałaś, mimo że myślę, iż niczego takiego nie ma, bo zapowiadasz, że przecież szybko nie będzie, to jednak się mylę, bo jest. A ja zawsze przeczucia mam mylne, a w tym przypadku się nie sprawdza. Ale się cieszę, że się tym razem sprawdza, bo jest fajnie. I nawet pizgawica za oknem mi nie straszna i dziadowskie rysowanie izometrii, której nie kumam, też.
OdpowiedzUsuńAlek jest taki uroczy, słodki i kochany, jak takie zwierzątko, które aż chciałoby się pogłaskać po główce, gdy na ciebie spojrzy swoimi dużymi oczkami. I ja mam ochotę pogłaskać go po tej jego lokowanej czuprynce, kiedy tak sobie czytam jego słowotok, który kieruje w stronę Lei. I szkoda, że ona jednak woli skurwysynów. Ale chyba coś w tym jest, że kobiety ciągnie do takich, a ci mili mogą być tylko naszymi przyjaciółmi. I tak jak większość czytelniczek nade mną, czekam aż pojawi się taki ktoś, bo raczej nie potrafię sobie wyobrazić, aby Aleks nagle się zmienił dla Lei (czy pod wpływem Lei). Mam jednak ograniczoną wyobraźnię...
Ściskam.
A epizod Winiara przedni. Ciekawi mnie, czy to tylko tak jednorazowo się pan pojawił, czy jednak zaszczyci nas jakąś dłuższą wizytą.
Love, peace and volleyball.
Jeju, jak Ty prędko dodałaś kolejną część, dwójki nie zdążyłam przeczytać, a tu już nowy rozdział, ale nie narzekam, więcej miałam czytania.
OdpowiedzUsuńTak jak zapewne reszta przyznaję, że on ma taką niewinną twarz i jest uroczy, ale jak się uśmiechnie to widzę te jego końskie zęby - only me.
Ale wiesz, brakuje mi Twojego Miśka tego od Kory i od Heleny. Mam nadzieje, że Winiar się tu jeszcze pojawi (:
Pozdrawiam!
PS: Widzę, że dołączyłaś do "ćwierkaczy". Miłego!
Olek jest tak słodki, że wcale nie dziwię się bohaterce. Też wolałabym kogoś bardziej "niegrzecznego". Michała na przykład ;)
OdpowiedzUsuń